Licytacja

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Nie bądźcie naiwni. Historii nie da się napisać na nowo" - powiedział tygodnikowi "Die Woche" Oleg Mironow, deputowany rosyjskiej Dumy. Jasna i stanowcza wypowiedź Mironowa miała rozwiać nadzieje Niemców liczących na zwrot dzieł sztuki zagarniętych przez ZSRR po II wojnie światowej. Klaus Kinkel, minister spraw zagranicznych RFN, nadal jednak wierzy, że "przy zachowaniu cierpliwości i delikatności droga do zwrotu dzieł sztuki zostanie odnaleziona". Wiara ta dotyczy również Polski i dóbr kultury pozostałych na naszym terytorium po II wojnie swiatowej.
Deputowany bawarskiej CSU domagał się niedawno od Bundestagu uzależnienia przyjęcia Polski do NATO i Unii Europejskiej od zwrotu niemieckich dzieł sztuki. Podobnej retoryce uległ też prestiżowy dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung" - w artykule z kwietnia tego roku oskarżono Polskę m.in. o nieprzestrzeganie konwencji haskiej z 1907 r., zakazującej grabieży dzieł sztuki. Szkopuł w tym, że Niemcy, "sprawcy nieszczęścia nowoczesnej grabieży dóbr kultury" (jak określiła to w innym miejscu ta sama gazeta), chętnie występują w roli pokrzywdzonych i oskarżycieli. Tymczasem w RFN wciąż nie dokonano remanentu magazynów muzealnych i książnic, czyli nie sporządzono listy dzieł, które są w bezprawnym posiadaniu Niemiec od czasów III Rzeszy.
Gdy w ubiegłym roku przy okazji Festiwalu Beethovenowskiego pokazano w Krakowie niektóre manuskrypty tego kompozytora, prof. Aleksander Koj, rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, uznał to za "symboliczne wydarzenie dla jednoczącej się Europy i wielką lekcję dla polsko-niemieckiej współpracy kulturalnej". Optymizm rektora rozwiał Laurdis Hölscher, konsul generalny RFN. Bezpośrednio po wystąpieniu prof. Koja powiedział, że manuskrypty były i są spuścizną niemieckiej kultury i muszą się znaleźć w Berlinie. Niemcom zależy głównie na części Biblioteki Pruskiej, wywiezionej przez ich przodków w czasie wojny na Śląsk i Pomorze. Dzisiaj wchodzi ona w skład zbiorów Biblioteki Jagiellońskiej w Krakowie i jest udostępniana niemieckim uczonym.
Niektórzy niemieccy politycy oraz historycy sztuki i publicyści również w odniesieniu do Polski używają sformułowania o wojennym "łupie", który znajduje się w rękach Polaków wbrew przyjętym zasadom etycznym, prawom człowieka i umowom międzynarodowym. W przeciwieństwie do Rosji tego rodzaju argumentacja jest jednak pozbawiona sensu: Polskę napadły i - by użyć niemieckiej terminologii - "złupiły" dwie armie - Wehrmacht i Armia Czerwona. Wynikłych stąd szkód nigdy już nie da się naprawić.
W 1939 r. obydwaj okupanci zaczęli "zabezpieczać" przed zniszczeniem polskie mienie i dorobek kulturalny. Do końca nie wiadomo, ile dzieł sztuki wywieziono, a ile się spaliło. W wydaniu hitlerowskim grabież ta miała nawet pewne "podstawy prawne". Przecież 16 grudnia 1939 r. Hans Frank ogłosił rozporządzenie o powszechnej konfiskacie przedmiotów artystycznych w Generalnej Guberni. Już tego dnia tylko z Muzeum Narodowego w Warszawie wywieziono do Krakowa 69 skrzyń zawierających obrazy pochodzące ze zbiorów warszawskiego muzeum oraz pałaców w Łazienkach i Wilanowie. W nowym gmachu Biblioteki Jagiellońskiej zostały one sfotografowane i opisane. Powstał swoisty katalog "zabezpieczonych dzieł sztuki w Generalnej Guberni" ("Sichergestellte Kunstwerke").
W ciągu pierwszych sześciu miesięcy obowiązywania wspomnianego rozporządzenia zagrabiono ogromną liczbę dzieł sztuki. Ów swoisty katalog opatrzono następującym wstępem: "Na podstawie rozporządzenia (...) specjalnemu pełnomocnikowi do zabezpieczenia dzieł sztuki i dóbr kultury udało się w ciągu sześciu miesięcy przejąć prawie wszystkie dobra kulturalne kraju z jednym wyjątkiem: zbiorów flamandzkich gobelinów z zamku w Krakowie. Według ostatnich wiadomości, zbiór ten znajduje się we Francji, tak więc zabezpieczenie tego zbioru będzie możliwe w późniejszym terminie". Wymienione gobeliny to słynne arrasy wawelskie, które na szczęście udało się wywieźć do Francji, a później do Kanady.
Jeśli chodzi o malarstwo, najbardziej ucierpiało Muzeum Książąt Czartoryskich - w katalogu znalazło się 88 obiektów, w tym do dziś nie odnaleziony "Portret młodzieńca" Rafaela. W Warszawie największe straty poniosło Muzeum Narodowe oraz Zamek Królewski. W katalogu uwzględniono również znane kolekcje prywatne, m.in. Józefa Potockiego, Janusza Radziwiłła, Adama Tarnowskiego i Adama Branickiego. Z Wilanowa do katalogu wybrano 75 najcenniejszych obiektów, w tym słynne biurko podarowane przez papieża Innocentego XI królowi Janowi III Sobieskiemu po zwycięstwie pod Wiedniem. Do dziś figuruje ono w katalogu strat wojennych. W zbiorach łańcuckich największe zainteresowanie niemieckich "specjalistów ds. dzieł sztuki" wzbudziło malarstwo francuskie. Z prowadzonych obecnie badań wynika, że dotychczas na swoje miejsce powróciły 254 obiekty opisane w katalogu, wciąż brakuje jednak około dwustu. Część z nich amerykańscy żołnierze znaleźli w willi Franka w Bawarii. Była tam m.in. "Dama z łasiczką" Leonarda da Vinci i "Pejzaż" Rembrandta.
Za niepowetowaną stratę należy również uznać zniknięcie szkatuły królewskiej z puławskiej Świątyni Sybilli, w której księżna Izabela Czartoryska z ogromnym poświęceniem zgromadziła m.in. pamiątki związane z polskimi królami (w tym złote łańcuchy, krzyże, sygnety, medaliony, zegarki). Większa część skarbów zamkniętych w 16 skrzyniach przepadła. Wśród zaginionych przedmiotów szczególną uwagę zwracają pamiątki po ostatnich Jagiellonach - królach Zygmuncie Starym i Zygmuncie II Auguście. Poza wartością historyczną były to również przedmioty o wysokiej wartości artystycznej. Nie wiadomo, czy po wojnie znalazły się w prywatnych kolekcjach na Zachodzie, czy też przetopiono je jak zwykły kruszec. Wciąż brakuje prawie 99 proc. skarbów ze szkatuły. Ocalało zaledwie kilka przedmiotów, upuszczonych podczas rabunku schowka w Sieniawie.Poza zagrabionymi dziełami sztuki hitlerowcy z premedytacją palili najcenniejsze polskie starodruki i rękopisy. Po zdławieniu powstania warszawskiego zniszczyli ponad 90 proc. stołecznych zbiorów bibliotecznych. Ocalało zaledwie 2 tys. spośród 40 tys. manuskryptów Biblioteki Narodowej. Dwie trzecie stanu wszystkich polskich książnic nie przetrwało okupacji. Według dwumiesięcznika "Cenne, bezcenne, utracone", w 1939 r. zasoby bibliotek instytucjonalnych i księgozbiorów prywatnych w naszym kraju przekraczały 50 mln jednostek, z czego ok. 70 proc., czyli 35 mln, przepadło w czasie wojny.

Były to obiekty niepowtarzalne, często bardzo cenne. Zbiory specjalne wielkich warszawskich bibliotek: Krasińskich, Narodowej i Uniwersyteckiej - ok. 300 tys. jednostek - spalono jesienią 1944 r. - Niemcy mogą mówić o wyjątkowym szczęściu, ponieważ najcenniejsza część ich dawnej Biblioteki Pruskiej przetrwała, w dodatku w doskonałych warunkach, natomiast oni spalili nasze najcenniejsze zbiory. Do biblioteki na Okólniku zwieziono i tam spalono rarytasy warszawskich bibliotek - mówi Monika Kuhnke z Biura Pełnomocnika Rządu ds. Polskiego Dziedzictwa Kulturalnego za Granicą.
Wśród uznanych za bezpowrotnie utracone muzykalia Biblioteki Narodowej znajdowała się bezcenna kolekcja prof. Aleksandra Polińskiego, zawierająca ok. 400 unikatowych źródeł ilustrujących dzieje muzyki polskiej od XV do XX wieku. Istnieją jednak poszlaki wskazujące na to, że przynajmniej część z nich przechowywana jest w jednej z niemieckich bibliotek. Po klęsce powstania warszawskiego ze schowka w Muzeum Narodowym najprawdopodobniej skradziono skrzypce Stradivariusa z 1719 r. W 
futerale znajdował się także słynny smyczek Barcewicza - prezent od Mikołaja II - okuty w grawerowane złoto z wprawionym w główkę kilkukaratowym brylantem. Po wojnie najprawdopodobniej próbowano ten cenny zabytek sprzedać w RFN.
Oszacowanie liczby dzieł kultury zaginionych w czasie wojny sprawia wiele trudności. W roku 1955 przyjęto, że Polska centralna, a więc dziewięć powojennych województw (bez ziem utraconych czy odzyskanych), straciła 516 tys. obiektów. Wedle dzisiejszych danych, można tę liczbę co najmniej podwoić. Mówiąc o największej stracie, polscy historycy sztuki wymieniają słynny "Portret młodzieńca" pędzla Rafaela. Wciąż mają nadzieję, że to bezcenne płótno powróci kiedyś do Muzeum Książąt Czartoryskich w Krakowie. Na temat powojennych losów obrazu oraz obecnego miejsca jego przechowywania (a wszystko wskazuje na to, że dzieło nie uległo zniszczeniu) krążą dziesiątki wersji. Można domniemywać, że niektóre obiekty uznane za bezpowrotnie zniszczone wciąż są przechowywane przez "nieznanych właścicieli".
- Przypuszczamy, że w rękach prywatnych w Niemczech znajduje się wiele interesujących nas dzieł. Spośród obiektów bibliotecznych czy muzealnych znamy natomiast tylko to, co jest wystawiane lub zostało umieszczone w katalogu - zaznacza Monika Kuhnke. Choć dotychczas udało się zlokalizować niektóre dzieła sztuki, ciągle istnieją przeszkody, aby powróciły one do Polski. - Ich odzyskanie na ogół jest bardzo trudne, gdyż kolejnych właścicieli chroni zasada ochrony nabywcy w dobrej wierze lub przedawnienie - twierdzi prof. Wojciech Kowalski z Wydziału Prawa Uniwersytetu Śląskiego, pierwszy pełnomocnik rządu ds. polskiego dziedzictwa kulturalnego za granicą.
W Niemczech na pewno znajduje się m.in. pontyfikał płocki z XII w., wywieziony z biblioteki Seminarium Duchownego w Płocku. Na aukcji kupiła go Bayerische Staatsbibliothek w Monachium. W Berlinie przechowywane są 74 dokumenty zakonu krzyżackiego (od XIII do XVI w.), pochodzące z działu pruskiego Archiwum Koronnego w Krakowie. Dokumenty te przekazano w ręce królów polskich w związku z hołdem pruskim w 1525 r. W czasie wojny zrabowano je z Archiwum Akt Dawnych w Warszawie. Do muzeum w Hamburgu trafiło lustro etruskie z gołuchowskiej kolekcji książąt Czartoryskich. W archiwum w Ratyzbonie znajdują się diecezjalne księgi metrykalne z terenów włączonych do Rzeszy po 1939 r. Pochodzący z kościoła w Pakosławicach na Górnym Śląsku dzwon z 1492 r. umieszczono w Ratingen. Dyrekcja Biblioteki Państwowej w Berlinie wie doskonale, że w niektórych dziedzinach, na przykład historycznej kartografii, posiada większy zbiór poloników niż wszystkie polskie instytuty łącznie. Inna jest sytuacja prawna RP: w Polsce nie ma niemieckich dzieł sztuki "zagrabionych" przez Wojsko Polskie. Relatywnie niewielkie poniemieckie zbiory trafiły do polskich muzeów i bibliotek na mocy decyzji podjętych w Jałcie i Poczdamie.
Stanisław Żurowski, wiceminister kultury (i jednocześnie pełnomocnik rządu ds. polskiego dziedzictwa kulturalnego za granicą), podczas niedawnych rozmów z sekretarzem stanu niemieckiego MSZ Helmutem Schäferem zadeklarował wznowienie (po trzyletniej przerwie) rozmów między Polską a Niemcami w sprawie rewindykacji dzieł sztuki, które w wyniku wojny znalazły się w obu krajach. Mają one dotyczyć likwidacji skutków II wojny światowej w dziedzinie kultury.
Strona polska prowadzi negocjacje zarówno z przedstawicielami Niemiec, jak i Rosji. Pełnomocnik rządu ds. polskiego dziedzictwa kulturalnego za granicą kieruje także biurem gromadzącym dane o utraconych przez Polskę dziełach sztuki i pamiątkach historycznych oraz zbiorach bibliotecznych. Na razie baza danych obejmuje 60 tys. pozycji i dotyczy dzieł sztuki możliwych - w większości - do zidentyfikowania na podstawie opisu lub załączonej fotografii. Prace wciąż trwają, gdyż nieprzerwanie napływają nowe informacje. Ich wyniki będą dokumentem obrazującym ogrom strat, jakie poniosła polska kultura w wyniku II wojny światowej.
Niektórzy niemieccy politycy i dziennikarze postrzegają jednak problem wędrówki dzieł sztuki wyłącznie ze swojej perspektywy. Tymczasem w polityce wszelkie niedomówienia mszczą się na stosunkach bilateralnych, więc czasem trzeba przypomnieć sobie kilka prawd podstawowych. Byłoby dobrze, gdyby konieczny w tej sprawie dialog dotyczył wyłącznie kwestii merytorycznych i nie zakładał złej woli którejkolwiek ze stron.


Prof. JAN SANDORSKI
z Katedry Prawa Międzynarodowego UAM w Poznaniu

Niemcy nietrafnie powołują się na przepisy konwencji haskich z roku 1907 i 1954, wraz z towarzyszącym tej drugiej protokołem, ponieważ nigdy nie okupowaliśmy ich terytoriów. Decyzje wielkich mocarstw podczas konferencji poczdamskiej miały nam zrekompensować tereny utracone na wschodzie. Z punktu widzenia prawa międzynarodowego Niemcy nie mają więc podstaw prawnych, by domagać się zwrotu części Biblioteki Pruskiej, gdyż nie została ona przez nas zagrabiona.
Znajdowała się na ziemiach zachodnich, które lege artis przejęliśmy. W polsko-niemieckim traktacie o dobrym sąsiedztwie jest natomiast mowa o możliwości prowadzenia dodatkowych negocjacji w poszczególnych kwestiach.
Niemcy zdają się nie pamiętać o zasadzie szczególnej odpowiedzialności agresora za agresję. Zapominają też, że zasada równości stron w prawie międzynarodowym, obowiązująca przy zawieraniu umów, nie dotyczy agresora. Można odnieść wrażenie, że niektórzy politycy w RFN zmierzają do podważenia mocy obowiązującej postanowień poczdamskich i sugerują, że Polska okupowała ziemie zachodnie.
Więcej możesz przeczytać w 27/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.