MATOWA PERŁA

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rok po "powrocie do macierzy" Hongkong przeżywa największe od 30 lat kłopoty gospodarcze
Niedawne oddanie do użytku supernowoczesnego lotniska w Hongkongu znów zwróciło uwagę świata na niegdysiejsze miasto-państwo. Tym razem nie słychać już obaw przed rychłym upadkiem byłej kolonii brytyjskiej, ale brak też głosów zachwytu. Rok po wycofaniu się stamtąd Brytyjczyków (po 150 latach dominacji) dawna "perła imperium" wyraźnie zmatowiała. Do rangi symbolu urosła niespodziewana awaria systemu komputerowego na nowym lotnisku i zażegnana w ostatniej chwili groźba całkowitego paraliżu Specjalnego Regionu Administracyjnego - jak w oficjalnej chińskiej nomenklaturze nazywa się byłą kolonię.
Wbrew wcześniejszym, pesymistycznym prognozom przepowiadającym gospodarczą apokalipsę po przejęciu Hongkongu przez komunistów, jego dzisiejsze problemy nie są bynajmniej skutkiem pekińskich rządów. Przyczyną poważnych kłopotów Hongkongu jest regionalna zapaść gospodarcza, od roku hamująca rozwój całej południowo-wschodniej Azji.
Amerykanie, którzy obawiając się dalszego pogłębienia azjatyckiego kryzysu ekonomicznego, wpompowali miliardy dolarów w operację powstrzymania spadku wartości jena, z niepokojem patrzą dziś na bieg wypadków w Hongkongu. Deprecjacja walut w sąsiednich krajach i osiągnięcie przez nie większej konkurencyjności w wymianie zagranicznej może bowiem zachęcić także Pekin do dewaluacji juana. To zaś doraźnie pozwoliłoby Państwu Środka skuteczniej rywalizować na rynkach światowych. Osłabienie juana musiałoby jednak wywołać reakcję łańcuchową, która najpierw doprowadziłaby do załamania gospodarki i zaburzeń politycznych w Hongkongu, a później do dalszej destabilizacji w innych państwach regionu. Realizacji takiego czarnego scenariusza chciałby uniknąć nie tylko Biały Dom.
Tymczasem wyniki gospodarcze opublikowane rok po "powrocie do macierzy" nie napawają optymizmem. Władze Hongkongu wprawdzie dały sobie radę ze spektakularnymi atakami na lokalnego dolara w październiku ubiegłego roku, ale rządowe interwencje wywindowały w górę stopy procentowe. Spowodowało to krach w sektorze nieruchomości, który zawsze był tam gospodarczą lokomotywą. Załamanie dało o sobie znać również obniżeniem konsumpcji, ograniczeniem napływu turystów, odczuwalnym zmniejszeniem ruchu w pełnych zazwyczaj hotelach i restauracjach. Nie ma spokoju na giełdzie. Doszło do kilku spektakularnych bankructw. Ofiarą kryzysu padł renomowany dom inwestycyjny Peregrine, głównie dlatego, że był zbytnio zaangażowany w finansowanie regionalnych inwestycji. Szerokim echem odbiła się także plajta firmy brokerskiej Ming Fung, która zmarnowała miliony na nieudanych transakcjach futures.
Gospodarczy regres niekorzystnie wpłynął również na rynek pracy - po raz pierwszy od czternastu lat w Hongkongu jest prawie 4 proc. bezrobotnych. Tung Chee Hwa, mianowany przez Pekin szef miejscowej władzy wykonawczej, stwierdził niedawno, że Hongkong "przechodzi fazę głębokiego ekonomicznego dostosowania". Jego zdaniem, ten bolesny proces sprawił, że po pierwszym kwartale tego roku gospodarcze wskaźniki zmalały o 2 proc. W porównaniu z 1997 r. produkt krajowy brutto może się obniżyć albo jego wzrost będzie bardzo skromny, choć jeszcze w zeszłym roku tempo wzrostu sięgało 5,3 proc. Tak słabych rezultatów ekonomicznych nie notowano w Hongkongu od trzynastu lat. Na dodatek już niedługo może się okazać, że równie zły był dla gospodarki także drugi kwartał tego roku. Gdyby wstępne szacunki miały się potwierdzić, będzie to oznaczać, że Hongkong znalazł się w największej od 30 lat recesji.
Mieszkańcy chcieliby jednak wierzyć autorowi komentarza w "The Asian Wall Street Journal", który niedawno napisał: "Hongkong jest pulsującym centrum finansowym globu, a nie kostką domina". Zdaniem niektórych analityków finansowych, Hongkong najgorsze już przeżył i dziś nie ma żadnych powodów do paniki. Specjalny Region Administracyjny nadal bowiem dysponuje olbrzymimi rezerwami dewizowymi (sięgającymi 100 mld USD), a dochód na mieszkańca przekracza tam 26,5 tys. USD. Odzyskany rok temu przez Chiny obszar zajmuje dziewiąte miejsce na liście największych eksporterów na świecie oraz szóste w rankingu światowych importerów. Ogromne obroty handlu, którego ponad 50 proc. przypada na stabilne Chiny kontynentalne i Stany Zjednoczone, pozwoliły Hongkongowi uniknąć walutowych wstrząsów, jakie wręcz podkopały gospodarkę innych państw regionu - Korei Południowej, Tajlandii, Indonezji i Malezji. Wygląda na to, że ekonomiczne zawirowania dotarły również do Singapuru, który najdłużej opierał się kryzysowej fali w południowo-wschodniej Azji.
Spore oczekiwania wiąże się z rządowymi posunięciami zmierzającymi do usprawnienia systemu finansowego. Propozycje mają na celu m.in. poprawę płynności banków, dziś już i tak mogących się poszczycić niską, zaledwie dwuprocentową stopą złych długów. Jest też szansa, że znaczącym gospodarczym ożywieniem zaowocuje dalsze obniżenie stawek podatkowych, tworzące jeszcze lepsze warunki dla przedsiębiorczości i oszczędzania. Strażnicy kasy Specjalnego Regionu Administracyjnego nie ukrywają, że liczą również na zwiększenie ruchu turystycznego, choć na razie niewiele na to wskazuje. W porównaniu z ubiegłym rokiem liczba przybyszów z zagranicy zmalała o jedną czwartą, a przecież Hongkong zawsze należał do szczególnie popularnych rejonów turystycznych - w 1996 r. odwiedziło go ok. 12 mln osób, ale rok temu było ich już o 1,5 mln mniej.
Cała nadzieja w ogłoszonym niedawno "pakiecie bodźców", zakładającym pokaźne bonifikaty na usługi turystyczne. Turystów ucieszy zapewne wiadomość, że ze 100 do 50 dolarów obniżono opłaty lotniskowe. Pasażerowie linii lotniczych korzystają już z nowego lotniska Chek Lap Kok, które wybudowano na sztucznej wyspie kosztem 20 mld USD. Podróżni mają jeszcze zastrzeżenia do szybkości przekazywanych tam informacji, oznakowania i obsługi bagażu, jednak specjaliści przyznają, że przeprowadzki lotniska dokonano z niezwykłą sprawnością. W fazie rozruchu w tym supernowoczesnym porcie lotniczym stałe zajęcie znalazło 6 tys. osób.
Powrotowi cudzoziemców sprzyjać ma też prowadzona z rozmachem kampania promocyjna, zachwalająca Hongkong jako "miasto życia", naładowane energią i zapewniające bezmiar rozrywki na niewielkim terytorium. Wobec kurczącej się liczby przyjezdnych z Korei Południowej i Japonii, jeszcze niedawno stanowiących większość zagranicznych gości, postawiono na Tajwańczyków, których w najmniejszym stopniu dotknęła azjatycka katastrofa finansowa.
Paradoksalnie, również perturbacje i zniżka cen na rynku nieruchomości mogą się przyczynić do ekonomicznej sanacji Hongkongu. Już od dawna bowiem wygórowana wartość działek, domów i mieszkań była źródłem zmartwień tamtejszych planistów - w 1996 r. na zakup własnego lokum trzeba było przeznaczyć czterokrotnie więcej pieniędzy niż na początku bieżącej dekady. Sztucznie zawyżone koszty branży mieszkaniowej blokowały środki, które można było wydać na inne, praktyczne projekty inwestycyjne. Dziś kapitał, jaki został uwolniony dzięki obniżeniu wartości nieruchomości (w niektórych dzielnicach ceny mieszkań spadły aż o połowę), inwestorzy będą mogli wydać na przedsięwzięcia prorozwojowe, dzięki którym powstaną nowe miejsca pracy. Pozwoli to zachować wysoki poziom konsumpcji i uniknąć społecznego niezadowolenia. W zarażonym bakcylem demokracji Hongkongu mogłoby to mieć nieobliczalne konsekwencje.
Upadku Hongkongu nie chce nikt. Byłoby to bowiem wydarzenie niebezpieczne nie tylko dla samego miasta, ale i dla grupy reformatorów usiłujących wpuścić więcej świeżego powietrza do pekińskiego Zakazanego Pałacu, głównego ośrodka władzy w Chinach. Stanowiłoby też dowód na to, że komunizm potrafi zepsuć nawet najlepiej funkcjonujący mechanizm gospodarczy. Nie da się wykluczyć, że prezydent Jiang Zemin oraz premier Zhu Rongji, sprawnie do tej pory kontynuujący politykę otwarcia i restrukturyzacji, zainicjowaną przez zmarłego przed rokiem Deng Xiao Pinga, musieliby się pożegnać z marzeniami o dalszej modernizacji Chin. Utracone pole odzyskaliby zaś twardogłowi aparatczycy, którzy nigdy nie pogodzili się z uszczupleniem dawnych przywilejów i władzy. Dla nich niewybaczalnym błędem jest już nawet sam fakt zachowania w Hongkongu przez następne 50 lat ustroju wolnorynkowego, do czego chińscy komuniści zobowiązali się w układach z Wielką Brytanią. Powrót ortodoksów na główne stanowiska w Państwie Środka byłby niekorzystną prognozą dla światowego porządku - jego utrzymanie bowiem w coraz większym stopniu zależy nie tylko od polityki i działań Stanów Zjednoczonych, ale i od postawy oraz aktywności Chin.
Więcej możesz przeczytać w 29/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.