ŁUKASZENKA KONTRA RESZTA ŚWIATA

ŁUKASZENKA KONTRA RESZTA ŚWIATA

Dodano:   /  Zmieniono: 
Klucz do rozwiązania białoruskich problemów znajduje się w Rosji.
Poczynania prezydenta Łukaszenki wywołują już nie tylko rosnący opór białoruskiej opozycji demokratycznej, ale także coraz wyraźniejszą irytację polityków w wielu stolicach świata. Czy rzeczywiście nie można znaleźć sposobu na mającego dyktatorskie zapędy białoruskiego prezydenta?

W 1995 r. Aleksander Łukaszenka rozprawił się z Białoruskim Frontem Narodowym (BFN), największą organizacją opozycyjną, wyrzucając z parlamentu - przy użyciu siły i milczeniu innych organizacji demokratycznych, a także świa-
ta - grupę deputowanych protestujących przeciwko jego polityce. W 1996 r. rozwiązał parlament XIII kadencji i powołał "własny". Rok później szerokim echem odbiło się demonstracyjne aresztowanie Pawła Szeremieta, korespondenta rosyjskiej telewizji ORT. W tym roku wydawało się, że Łukaszenka poprzestanie na głoszeniu sukcesów gospodarczych Białorusi. Wiosną wybuchł jednak kolejny skandal, świadczący o tym, że prezydent Białorusi nie liczy się z niczym i z nikim. Łukaszenka zapragnął poszerzyć swą posiadłość na osiedlu Drozdy o tereny należące do rezydencji ambasadorów kilkunastu państw. Jak sam stwierdził, "ambasadorowie wcale nie muszą mieszkać 10 metrów od rezydencji prezydenta".
- Zaprzestanie przez Unię Europejską wydawania wiz dla 131 najważniejszych urzędników państwowych jest bardzo celnym uderzeniem w prestiż Łukaszenki - twierdzi Wincuk Wiaczorka, wiceprzewodniczący opozycyjnego BFN. Tymczasem polski minister spraw zagranicznych poinformował, że Warszawa nie przyłączy się do wprowadzonego przez kraje UE zakazu. "Białoruś jest krajem, z którym sąsiadujemy. Państwa zachodnie mogą podjąć decyzję o zerwaniu stosunków dyplomatycznych z krajem, który nie uznaje zasad kultury współżycia. Polska, żeby podjąć taką decyzję, musiałaby rozważyć wszystkie związane z tym koszty, także dla Polaków mieszkających na Białorusi" - powiedział Bronisław Geremek.
Rada UE uznała, że jest to suwerenna decyzja Polski i nie chciała jej oficjalnie komentować. W Brukseli mówi się jednak, że po raz pierwszy między Polską a Unią Europejską pojawiły się różnice w polityce zagranicznej. - Zasadnicze elementy polskiej polityki wschodniej nierozerwalnie wiążą się z polskim wnioskiem o członkostwo w unii, a więc wspólną polityką zagraniczną i obronną. Napływające ostatnio sygnały wymagają jednak odpowiedzi na pytanie, czy Polska rzeczywiście obrała kurs prozachodni - powiedział jeden z uczestników posiedzenia ministrów spraw zagranicznych piętnastki. Jego zdaniem, kością niezgody w stosunkach z unią jest także wprowadzenie preferencyjnych opłat wizowych dla obywateli Rosji i Białorusi.
- Od dłuższego czasu słyszymy od państw Zachodu, że w kontaktach z naszymi wschodnimi sąsiadami przypada nam pewna szczególna rola. Być może tak się ona wyraża i w tym wypadku - uważa Agnieszka Magdziak-Miszewska z Centrum Stosunków Międzynarodowych. - Przede wszystkim zależy nam na tym, by jak najdłużej utrzymać naszą placówkę (oczywiście bez ambasadora), by mogła służyć Polsce, państwom unii i OBWE. Należałoby też pomyśleć o intensyfikacji współpracy z białoruskimi partiami demokratycznymi oraz różnymi stowarzyszeniami i zalążkami instytucji pozarządowych.
Mińsk stracił już praktycznie wszelkie szanse na choćby symboliczne zainicjowanie integracji z Unią Europejską, a ekipa Łukaszenki wytrwale prowadzi kraj do całkowitej izolacji politycznej. Władze Białorusi odrzuciły propozycję przyznania 5 mln ECU pomocy, które UE chciała przeznaczyć na rozwój wolnych mediów w tym kraju. Prezydent uznał, że byłoby to "finansowe wsparcie Zachodu dla opozycji". Rada Ministrów unii wstrzymała też procedurę zatwierdzania podpisanego przed trzema laty układu o partnerstwie i współpracy, odmówiła poparcia białoruskiego wniosku o członkostwo w Radzie Europy oraz uznania nowej konstytucji i parlamentu. Wstrzymano również program pomocy TACIS, na skutek czego Białoruś straciła 74 mln ECU, które miała otrzymać do końca 1999 r. Już po ogłoszeniu decyzji unii do sankcji przyłączyły się Stany Zjednoczone.
Obserwatorzy nie wykluczają, że gdy Łukaszenka rozpoczynał tę absurdalną akcję, jego rzeczywistym celem było pozbycie się świadków i odizolowanie Białorusi od świata. Po decyzji państw UE i USA krokiem odwetowym Łukaszenki może być bowiem uznanie za persona non grata całego merytorycznego personelu ambasad tych krajów. Oznacza to, że niemożliwe stałoby się wydawanie wiz obywatelom Białorusi.
Tym większe znaczenie może mieć fakt, że za kilka miesięcy z Białegostoku zacznie nadawać
Radio Wolna Białoruś, które ma być dla Białorusinów tym, czym dla Polaków było Radio Wolna Europa. Pomysłodawcami są białoruscy dziennikarze z represjonowanych przez Łukaszenkę mediów. Ten swoisty eksport demokracji z Polski wspomogą kilkoma milionami dolarów Amerykanie i Unia Europejska. "Jeśli radio powstanie, zostanie stworzone przez Białorusinów, rząd polski nie będzie miał z tym nic wspólnego" - powiedział doradca premiera ds. polityki zagranicznej Jerzy Marek Nowakowski. Dodał jednak, że rząd nie będzie przeciwdziałać tworzeniu rozgłośni.
Do czego prowadzi brak rzetelnej informacji, najwyraźniej można było zaobserwować po ostatnim skandalu dyplomatycznym. Proprezydenckie środki masowego przekazu sugerują, że Zachód "obraził się" na Białoruś, ponieważ jego ambasadorów pozbawiono luksusowych rezydencji. Nie padło natomiast ani jedno słowo o złamaniu przez Mińsk konwencji wiedeńskiej, o której istnieniu Białorusini nawet nie wiedzą.
- Nie wierzę, by istniały jakieś szczególne instrumenty oddziaływania na prezydenta Łukaszenkę, ponieważ z każdego z nich czyni on własną broń. W białoruskich mediach, komentujących decyzję UE, pojawiły się stwierdzenia, że państwa unii odmówiły wydawania wiz dla chorych dzieci z Czernobyla. Ta prawie szczelnie zamknięta białoruska przestrzeń informacyjna zawsze będzie interpretowała zachowania państw
Zachodu zgodnie z doktryną prezydencką - zauważa Agnieszka Magdziak-Miszewska.
Nie należy mieć złudzeń, że prezydent Łukaszenka do czegokolwiek da się przekonać. Najlepszym przykładem, jak nieudane bywają próby perswazji, była pamiętna podróż Łukaszenki do Francji, która chciała odgrywać w UE rolę "oswajacza" reżimu. Po powrocie z Paryża Łukaszenka powiedział, że teraz wprowadzi to, czego nauczył się we Francji - a mianowicie siedmioletnią kadencję prezydencką... Wspierając się francuskim argumentem, rozwiązał parlament i sam sobie przedłużył kadencję.
Wśród obserwatorów białoruskiej sceny nie ma jednomyślności. Niektórzy sądzą, że zamieszanie wokół ambasad było kolejnym etapem przemyślanej i długofalowej strategii prezydenta, inni są skłonni twierdzić, że jest to tylko kolejna gafa prezydenta. - Mogłabym tak twierdzić, gdybym sądziła, że Łukaszenka jest po prostu byłym szefem kołchozu. Ale jego biografia wcale na to nie wskazuje. Łukaszenka ma wykształcenie politruka, wiele lat pełnił taką funkcję. Poza tym minister spraw zagranicznych Białorusi Iwan Antanowicz nie jest prowincjonalnym białoruskim dyplomatą, lecz byłym współpracownikiem Eduarda Szewardnadze. Mówi się często, że Łukaszenka jest prorosyjski, jest to podstawowe nieporozumienie. On jest prosowiecki - wyjaśnia Agnieszka Magdziak-Miszewska.
Jedyny - jak się zdaje - klucz do rozwiązania białoruskich problemów znajduje się w Rosji. Wiele osób w Moskwie - zarówno w kręgach oligarchii przemysłowo-finansowej, jak i na szczytach władzy - już dawno pozbyłoby się Łukaszenki. Nie widzą jednak nikogo, kto byłby dość promoskiewski, a jednocześnie miałby charyzmę, którą wciąż jeszcze ma Łukaszenka. Gwałtowna próba pozbycia się białoruskiego prezydenta mogłaby natomiast spowodować perturbacje w samej Rosji, wśród jego zwolenników. Niektórzy powiadają, i jest w tym trochę prawdy, że Łukaszenka chętnie widziałby siebie na Kremlu. Ma niemałe poparcie w tzw. czerwonych regionach Rosji (właśnie dlatego prezydent Jelcyn ograniczył liczbę zaproszeń kierowanych do Łukaszenki przez prowincjonalnych notabli rosyjskich).
Postępująca izolacja Białorusi zdaje się, niestety, nie docierać do świadomości większości jej obywateli. Ludzie w trolejbusach najdłużej dyskutują o tym, jak dobrze się dzieje, że prezydent kontroluje na przykład przebieg egzaminów na studia. Dwie starsze kobiety, mówiąc o drożyźnie, doszły do wniosku, że "dobrze, iż towary są drogie. Gdyby były tanie, prości ludzie nie mogliby ich kupić, bo wszystko wykupiliby najbogatsi"... Zdani na państwową telewizję Białorusini wierzą, że "ich prezydent chce dobrze, ale inni mu przeszkadzają". Władze zaczynają jednak zdawać sobie sprawę, że nie jest najlepiej.
Odwiedzając ostatnio tereny skażone w czasie katastrofy czernobylskiej, Łukaszenka niespodziewanie wspomniał o wyborach prezydenckich. "Im do nich bliżej, tym więcej problemów" - oświadczył. Dotychczas białoruskie władze twierdziły, że wybory - zgodnie z kontrowersyjną konstytucją przyjętą w referendum w 1996 r. - powinny się odbyć w 2001 r. Zachód ustami przedstawiciela misji OBWE w Mińsku dał jasno do zrozumienia, że Łukaszenka jest prawowitym prezydentem jedynie do 1999 r. Nieoficjalnie mówi się, że Łukaszenka w gronie najbardziej zaufanych współpracowników nakazał rozpoczęcie przygotowań do nadchodzących wyborów. Wątpliwe jednak, by przestraszył się kolejnych międzynarodowych sankcji. Może rzeczywiście jego myśli zaprzątają już teraz inne wybory - w roku 2000 w Rosji.



Więcej możesz przeczytać w 30/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.