Fasada i czyny

Dodano:   /  Zmieniono: 
Mimo kłótni, w rządzącej koalicji widać wolę i zdolność do dokonania zmian w organizacji państwa
Dziwna to koalicja i rząd. Gdyby je oceniać pod kątem lojalności partnerów, umiejętności rozmawiania z sobą, gotowości do uzgadniania inicjatyw i unikania wzajemnych zaskoczeń, powściągliwości w wyciąganiu na światło dzienne wewnętrznych sporów, to można by powiedzieć, że to kiepski rząd i jeszcze gorsza koalicja. Co więcej, dodając do tego namiętną ochotę spierania się o podział stanowisk i przedkładania partyjności nad fachowość, można by pójść dalej, mówiąc, że powtarza ona styl koalicji SLD-PSL. Stąd blisko już do wniosku, że ten styl - tak piętnowany przez opozycję w czasie rządów postkomunistycznych jako typowy dla nich i tylko dla nich - jest cechą kultury całego naszego świata politycznego. Być może jest to cecha postkomunistyczna, chociaż w obronie tej tezy nie założyłbym się o wielkie pieniądze, bo widzę tu i uniwersalne, i nasze polskie, narodowe rysy. Jeśli nawet byłoby to złe dziedzictwo PRL, to trzeba by powiedzieć, że poraziło ono i onegdajszych "nas" i onegdajszych "onych" - różnie oczywiście różnych ludzi, ale podobnie różne partie i ugrupowania.

Harmider wewnątrz obecnej koalicji jest dla budowania powagi instytucji demokratycznych równie szkodliwy jak ten, który panował w poprzedniej - i to trzeba powiedzieć wyraźnie. Ma on jednak mniejszą wagę dla oceny pracy tej koalicji i rządu Jerzego Buzka, niż miały awantury w koalicji poprzedniej. Ma mniejszą wagę, bo wśród kłótni widać wolę i zdolność do dokonania zmian w organizacji państwa. Zmian koniecznych, by Polska, korzystając z niepodległości, szybko odrabiała zacofanie, w które wepchnęły ją
dawne warstwy rządzące, potem kilka wieków niewoli, a na koniec realny socjalizm. Te zmiany: reforma samorządowa i nowy podział administracyjny, reforma oświaty, zdrowia i ubezpieczeń społecznych, restrukturyzacja górnictwa i hutnictwa, zostały za rządów SLD i PSL wstrzymane lub przyhamowane, a w zakresie wolności gospodarczej nastąpił nawet regres z powodu rozwoju koncesji. W ówczesnych koalicyjnych sporach nie było widać woli pójścia do przodu, lecz raczej wolę omijania tego, czym można by się narazić wyborcom, choćby to leżało w ważnym interesie kraju. Tu jest fundamentalna różnica na korzyść obecnej koalicji i rządu. Zauważył ją Jan Lityński po stu dniach działalności gabinetu Jerzego Buzka - w czasie pierwszego łomotu, jaki mu zafundowali bardziej przyjaciele niż przeciwnicy - pisząc, że "ten rząd ma wolę zrobienia czegoś". Obecnie widać ją dostatecznie, by nie popełniać błędu oceniania przez to, co hałaśliwe, zamiast przez to, co ważne. Minęło tylko osiem miesięcy od utworzenia rządu Jerzego Buzka i oto ruszyła wielka reforma rozszerzająca zakres samorządności lokalnej, pozwalająca na znaczną decentralizację uprawnień państwa i jego odchudzenie. Jednocześnie położono zręby reformy oświaty, zabrano się energiczniej do restrukturyzacji górnictwa i hutnictwa, popchnięto wydatnie reformę ubezpieczeniową, rozpoczęto dyskusję nad możliwym zrewolucjonizowaniem systemu podatkowego. To są sprawy decydujące. Żaden z rządów koalicji SLD-PSL takimi pierwszymi ośmioma miesiącami nie mógłby się pochwalić. Nie osłabia tej oceny w najmniejszym stopniu fakt, że reforma samorządowa mogła ruszyć z miejsca dopiero po ustępstwach na rzecz SLD. Na odwrót, te ustępstwa - wbrew krytykom wychodzącym ze strony formalnie wspierającej koalicję i rząd - nie są porażką, lecz świadectwem powagi i odpowiedzialności. Była to koncesja strony, która w tym ambicjonalnym sporze, wywołanym niewątpliwie przez SLD, okazała się końcu mądrzejsza, stawiając wyżej rozpoczęcie reformy niż wzgląd prestiżowy.
Więcej możesz przeczytać w 32/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.