Program I nadaje
Kto rządzi telewizją publiczną? Oczywiście fachowcy dbający o dobro firmy. - Zamierzam pozostać czynnym reżyserem i autorem - oznajmił dumnie Walter Chełstowski zaraz po wybraniu go na członka zarządu TVP, wyrażając nadzieję, że będzie mógł nadal reżyserować "Tok-Szok", z którym czuje się bardzo związany. Nie dodał, czy będzie chciał w dalszym ciągu tworzyć program "Gotuj z Kuroniem" dla TVN Mariusza Waltera, z którym jest jeszcze bardziej związany, gdyż ten nowy członek zarządu wyrósł w "walterowskim" Studiu 2. Pech chciał jednak, że twórcy "Tok-Szoku" okazali się mniej związani z nową firmą członka Chełstowskiego i odeszli do konkurencyjnego Polsatu, co Robert Kwiatkowski, nowy prezes TVP, skwitował oświadczeniem, które sprawia wrażenie "fałszywki" wyprodukowanej przez kogoś, kto bardzo go nie lubi. Prezes Kwiatkowski w pierwszym zdaniu ubolewa, że autorzy "Tok-Szoku" zrobili to "z nie znanych mu bliżej powodów". W dwóch następnych stwierdza, że poszło o pieniądze. W czwartym zdaniu ujawnia, że telewizja publiczna nie proponuje "nawet najzdolniejszym autorom udziału we wpływach z reklam", czyli zdradza zazwyczaj najpilniej strzeżoną tajemnicę handlową firmy. Wbrew pozorom fachowcy znają się na pieniądzach. Zwłaszcza przeznaczonych dla siebie. Za "tajemnicę handlową" rada nadzorcza TVP uznała wysokość pensji członków zarządu, powołując się na status prywatnej spółki akcyjnej, chroniony przepisami kodeksu handlowego. Mgła amnezji osłania też życiorysy poszczególnych członków nowo wybranego zarządu. Członek Chełstowski wyparł się tego, że został desygnowany do zarządu TVP przez UW ("Nigdy nie byłem i nie jestem członkiem żadnej partii politycznej" - oświadczył). Prezes Kwiatkowski rad jest nie pamiętać, że rekomendował go SLD w uznaniu jego zasług położonych w kampanii prezydenckiej Aleksandra Kwaśniewskiego ("Dlaczego pamiętacie akurat to z mej biografii, a nie inne moje dokonania" - złościł się na dziennikarzy podczas pierwszej konferencji prasowej). Dwaj inni członkowie - Jarosław Pachowski i Marian Zalewski - wolą z kolei nie pamiętać, że przed wyborem do zarządu TVP byli członkami jej rady nadzorczej, która powołała zarząd (oceniali więc najpierw swych konkurentów, a potem powołali sami siebie) i wyznaczyła jego członkom płace w wysokości 30-35 tys. zł. Zalewski nie lubi się też chwalić, że był redaktorem naczelnym znanych pism "Siewca" oraz "Gospodarz". Znanych z tego oczywiście, że wyrażały opcję jednej z partii ludowych o rodowodzie cokolwiek przedsierpniowym.
Fachowcy nie lubią mówić o publicznych pieniądzach przeznaczonych dla siebie, za to nie żałują pieniędzy na rozwój kultury. Szczególnie cudzych pieniędzy. Zapowiedź telewizji Canal Plus, że wstrzyma dotowanie polskiej produkcji filmowej, dopóki polskie władze nie uporają się z praktykami płatnej telewizji HBO, wywołała takie larum, jak gdyby to Canal Plus był narodowym medium, które nagle wyparło się swej misji społecznej. Canal Plus musiał zapłacić za koncesję, wybudować nadajniki, a na produkcję polskich filmów (m.in. na "Pana Tadeusza", kręconego głównie za pieniądze francuskie i amerykańskie) wydała już ponad 7 mln dolarów. HBO "nie orze, nie sieje", a tylko zbiera składki i nadaje z terytorium Węgier. W swoim dorocznym sprawozdaniu Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji przyznała z rozbrajającą szczerością, że nic nie zrobiła w tej sprawie, "choć mogła", w nadziei, że sytuacja się "jakoś unormuje". I co robić z takimi fachowcami? Podczas sejmowej debaty nad sprawozdaniem tylko posłowie SLD bronili KRRiTV. Unia Wolności wypisała tej "strażniczce ładu w eterze" akt oskarżenia. A potem stał się cud - w głosowaniu większość posłów poparła sprawozdanie. Za jego odrzuceniem głosowali deputowani prawicy, niezadowoleni, że do podziału telewizyjnego tortu nie dopuszczono ich fachowców, czyli nie zapewniono "zrównoważenia wpływów". Już niemal nikt nie przypomina, że w wolnej Polsce telewizja nie miała być peerelowskim "pasem transmisyjnym". Sejmowi, który uchwalał ustawę o radiofonii i telewizji, i prezydentowi, który ją podpisywał, przyświecała - obok reflektora dobrych chęci - bardzo nikła lampeczka wyobraźni. Świat eteru wydawał się prosty: to będzie radio, a to telewizja; "na odcinku" telewizji będzie jeden wielki nadawca publiczny i kilku prywatnych. Ustawodawca ledwo zdawał sobie sprawę z tego, czym naprawdę jest telewizja satelitarna, nie miał pojęcia o technice cyfrowej, przekazie multimedialnym, procesach koncentracji nadawczej, budowie platform cyfrowych. Za to politycy, strojąc poważne miny, twierdzili, że apolityczność mediom publicznym zapewnią oni sami. Dlatego sugestie, aby rozwiązać KRRiTV, a TVP przekształcić w firmę kierowaną jednoosobowo przez fachowca z konkursu, traktowane są jak dowcip z komedii. "Fachowcy" z politycznego rozdania czują się coraz mocniejsi. Na szczęście prywatni nadawcy też.
Fachowcy nie lubią mówić o publicznych pieniądzach przeznaczonych dla siebie, za to nie żałują pieniędzy na rozwój kultury. Szczególnie cudzych pieniędzy. Zapowiedź telewizji Canal Plus, że wstrzyma dotowanie polskiej produkcji filmowej, dopóki polskie władze nie uporają się z praktykami płatnej telewizji HBO, wywołała takie larum, jak gdyby to Canal Plus był narodowym medium, które nagle wyparło się swej misji społecznej. Canal Plus musiał zapłacić za koncesję, wybudować nadajniki, a na produkcję polskich filmów (m.in. na "Pana Tadeusza", kręconego głównie za pieniądze francuskie i amerykańskie) wydała już ponad 7 mln dolarów. HBO "nie orze, nie sieje", a tylko zbiera składki i nadaje z terytorium Węgier. W swoim dorocznym sprawozdaniu Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji przyznała z rozbrajającą szczerością, że nic nie zrobiła w tej sprawie, "choć mogła", w nadziei, że sytuacja się "jakoś unormuje". I co robić z takimi fachowcami? Podczas sejmowej debaty nad sprawozdaniem tylko posłowie SLD bronili KRRiTV. Unia Wolności wypisała tej "strażniczce ładu w eterze" akt oskarżenia. A potem stał się cud - w głosowaniu większość posłów poparła sprawozdanie. Za jego odrzuceniem głosowali deputowani prawicy, niezadowoleni, że do podziału telewizyjnego tortu nie dopuszczono ich fachowców, czyli nie zapewniono "zrównoważenia wpływów". Już niemal nikt nie przypomina, że w wolnej Polsce telewizja nie miała być peerelowskim "pasem transmisyjnym". Sejmowi, który uchwalał ustawę o radiofonii i telewizji, i prezydentowi, który ją podpisywał, przyświecała - obok reflektora dobrych chęci - bardzo nikła lampeczka wyobraźni. Świat eteru wydawał się prosty: to będzie radio, a to telewizja; "na odcinku" telewizji będzie jeden wielki nadawca publiczny i kilku prywatnych. Ustawodawca ledwo zdawał sobie sprawę z tego, czym naprawdę jest telewizja satelitarna, nie miał pojęcia o technice cyfrowej, przekazie multimedialnym, procesach koncentracji nadawczej, budowie platform cyfrowych. Za to politycy, strojąc poważne miny, twierdzili, że apolityczność mediom publicznym zapewnią oni sami. Dlatego sugestie, aby rozwiązać KRRiTV, a TVP przekształcić w firmę kierowaną jednoosobowo przez fachowca z konkursu, traktowane są jak dowcip z komedii. "Fachowcy" z politycznego rozdania czują się coraz mocniejsi. Na szczęście prywatni nadawcy też.
Więcej możesz przeczytać w 32/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.