W kole fortuny

Dodano:   /  Zmieniono: 
Popularne teleturnieje gromadzą przed telewizorami ponad 10 mln Polaków
Żeby obejrzeć ponad 40 teleturniejów nadawanych przez polskie stacje telewizyjne, należałoby spędzić przed telewizorem prawie półtorej doby. - Ten rodzaj zabawy najlepiej wyraża istotę przemian obyczajowych. Zarówno uczestnictwo w konkursach, jak i oglądanie ich przestaje być oddechem po spełnieniu obowiązków, a staje się celem życia - twierdzi Joanna Wesołowska, socjolog z uniwersytetu w Cambridge.

- Telewizyjnymi konkursami i kwizami interesuje się aż 80 proc. Polaków - mówi Anna Kopacz z OBOP. - Emisje niektórych z nich gromadzą przed odbiornikami czasami nawet ponad 11 mln widzów, czyli więcej niż należące do ścisłej czołówki "Wiadomości", a tylko nieco mniej od najchętniej oglądanych filmów i seriali. Dlatego systematycznie zwiększa się teleturniejowa oferta: w pierwszym półroczu 1997 r. emitowano mniej więcej 20 tego typu programów, w drugim - już 28, a teraz - ponad 40. Jak podaje OBOP, w pierwszym półroczu 1997 r. na oglądanie teleturniejów statystyczny Polak poświęcił w tygodniu średnio 42 minuty, a w pierwszych sześciu miesiącach 1998 r. - już 82 minuty. W ciągu ostatniego półrocza Polacy najchętniej włączali odbiorniki na nadawany przez Polsat turniej "Idź na całość" (którego najlepsza emisja przyciągnęła niemal 11,2 mln widzów) oraz programy emitowane przez publiczną Jedynkę - "Randka w ciemno" (7,6 mln) i "Jaka to melodia?" (7,4 mln). "Wielka gra" w Dwójce (niespełna 3 mln) znalazła się poza pierwszą dziesiątką.
- Odbiorcami takich programów są najczęściej mieszkańcy wsi i miasteczek, osoby z wykształceniem średnim lub podstawowym, o niskich zarobkach - twierdzi Aneta Kopacz. Oni też najczęściej zgłaszają się, by wziąć w nich udział. Po starcie "Koła fortuny" w ciągu zaledwie kilku tygodni do redakcji nadesłano zgłoszenia, które wypełniły dziesięć worków. Do wzięcia udziału w "Idź na całość" czeka w kolejce kilka tysięcy osób. - Mamy już komplet na trzy miesiące - mówi producent teleturnieju Włodzimierz Wróblewski.
- Teleturniejowa porażka nie ma doniosłych skutków egzystencjalnych. Dziś prawie nikt nie oblewa się rumieńcem wstydu, gdy czegoś nie wie. Przestał istnieć kanon wiedzy czy sprawności wspólnej wszystkim - zauważa prof. Roch Sulima, antropolog kultury z Uniwersytetu Warszawskiego. Psychologowie dzielą ludzi startujących w teleturniejach na trzy kategorie: chcących wygrać, chcących się pokazać w telewizji i tych, którzy pragną sprawdzić swą wiedzę.
- Większość kwalifikuje się jednak do pierwszej z tych grup - ocenia Paweł Hanczakowski z Univision, producent kilkunastu teleturniejów. - Co więcej, ludzie zaczynają traktować start w teleturnieju jako sposób na zarabianie pieniędzy. Gdy przed sześcioma laty zaczynaliśmy emisję "Koła fortuny", ważna była tylko zabawa. Z czasem celem stały się nagrody. Kiedy wartość tych ostatnich spadła (drogie samochody i zagraniczne wycieczki zastąpiono kompletami garnków czy kanapami o skóropodobnej tapicerce), straciliśmy publiczność.
- Na oczach widzów spełnia się mit kopciuszka. Przyjeżdża ktoś z małej miejscowości i nagle staje się gwiazdą, której udało się wygrać samochód, kuchnię czy komplet biżuterii. Wtedy wraca do rodzinnej wioski nie jako pan X, ale jako bohater, ktoś z telewizji - dodaje Zygmunt Chajzer, gospodarz programu "Idź na całość".
- W większości teleturniejów, może poza "Miliardem w rozumie" czy "Wielką grą", nie liczy się wiedza. To są występy, pokaz własnej przedsiębiorczości. W ten sposób kreujemy siebie jako człowieka aktywnego, pożądanego w dzisiejszym społeczeństwie - tłumaczy prof. Sulima. Prócz pralki, samochodu czy kompletu bielizny można "wygrać" życiowego partnera. W "Rykowisku" (Polsat) w studiu-dyskotece przy muzyce techno bawi się ponad stu nastolatków, z których wylosowana dwójka wybiera sobie "drugą połowę". Kandydaci muszą obrać banana palcami nóg, unieruchomić konkurenta za pomocą aluminiowej folii czy odpowiedzieć na grad pytań w stylu: co wolisz, chomika czy rybki? W polsatowskim kwizie "Miłość od pierwszego wejrzenia" wszystko zależy od najdowcipniejszej odpowiedzi: im bardziej celna, zabawna lub perwersyjna, tym większa szansa na sprzęt gospodarstwa domowego, wspólną kolację, a nawet wakacje. Podobnie jest w "Randce w ciemno". Nie ma uniwersalnego przepisu na dobry teleturniej. Zygmunt Chajzer uważa, że powinien on angażować nie tylko uczestników, ale i widzów.
Wojciech Pijanowski stawia na dramaturgię, element zaskoczenia i wspólną zabawę. Z kolei Janusz Weiss, gospodarz programu "Miliard w rozumie" (TVP 1), twierdzi, że najważniejsza jest dobrze opracowana strategia wyboru zarówno uczestników, jak i odbiorców.



Krzyżówka z papugą

Teleturnieje należą do najchętniej oglądanych programów telewizyjnych na całym świecie. Jedno wydanie amerykańskiego "Koła fortuny", które kręci się już od szesnastu lat, gromadzi przed odbiornikami nawet 50 mln widzów. Program jest nadawany przez 197 stacji telewizyjnych w USA, a jego licencyjne wersje powstają w 25 krajach. Pomysł, by w studiu urządzić konkurs wiedzy, najpierw wykorzystało radio, a w 1938 r. telewizja BBC. W TVP teleturnieje pojawiły się w latach 60. Pierwszym była "Krzyżówka z papugą". Nagrodą za rozwiązanie przed kamerą krzyżówki była żywa papuga. W latach 70. i 80. dużą popularnością cieszyły się programy autorskie Wojciecha Pijanowskiego, m.in. "Gęś", "Skojarzenia" i "Rebusy". Od 1992 r., gdy sprowadzono do Polski amerykańskie "Koło fortuny", rozpoczęła się moda na programy licencjonowane. Dziś wśród teleturniejowych propozycji jest zaledwie kilka nielicencjonowanych, m.in. "Miliard w rozumie", "Drzewko szczęścia" i "Magia liter". Według Pijanowskiego, nawet tradycyjnie uważana za polską "Wielka gra" oparta jest na pomyśle amerykańskim.


- Teleturnieje wyspecjalizowane, jak "Wielka gra", mają niską oglądalność - mówi Weiss. - Poziom intelektualny stawiałbym na ostatnim miejscu. Ważna jest zabawa, atrakcyjne nagrody i osobowość prowadzącego, prawdziwego gospodarza programu - podkreśla Hanczakowski.
Według Katarzyny Dowbor, która prowadzi teleturniej "Krzyżówka trzynastolatków" (TVP 2), najważniejszy jest scenariusz, który powinien zmuszać widza do oczekiwania w napięciu na kolejny odcinek.
-Teleturniej musi być do bólu prosty i dawać uczestnikom złudne poczucie posiadania wiedzy, której tak naprawdę nikt od nich nie wymaga - uważa Ibisz. Z myślą o takim odbiorcy stworzono konkursy rodzinne - widowiska z udziałem małżeństw, dzieci, dziadków i dalszych krewnych. Jeden z pierwszych tego typu programów zaproponowała polskiemu widzowi Bożena Walter. "Czar par" w pierwszej połowie lat 90. przyciągał przed ekran miliony fanów. Na tej podstawie stacja TVN zaproponowała "Wszystko albo nic", który angażuje całe rodziny: rodzice z dziećmi z zapałem wyciskają sok z kilku kilogramów cytryn, by uraczyć nim ulubionego kuzyna. Krewni jednoczą się we wspólnej zabawie również w "Familiadzie" (TVP 2). Premiuje się w niej nie własną wiedzę, czyli bycie lepszym od innych, ale to, jak myślą przeciętni Polacy. Biada rodzinie, która nie wie, co losowo dobrani współobywatele trzymają w szafie lub co widać w sklepie mięsnym. - Siłą teleturnieju jest to, że daje on iluzję budowania więzi z ludźmi takimi jak my - mówi prof. Sulima. - Oglądając go, myślimy: w każdej chwili mogę się zerwać z fotela i próbować wystąpić, bo jestem taki sam jak uczestnicy. Tu działa mechanizm podobny do tego, który pcha ludzi do rozwiązywania krzyżówek. Oto w otaczającym nas chaosie znajduję sens, wszystko układa mi się w skończoną całość, odzyskuję pewność siebie.
Zygmunt Chajzer spośród kilkudziesięciu osób w studiu wybiera bohaterów widowiska "Idź na całość". Potem stawia ich przed wyborem: przyjąć pieniądze lub zaryzykować i zamienić je na fant. Prowadzący zachęca uczestników "do pójścia na całość". "Zapomnij o lodówce, wybierz sobie kluczyk do sejfu" - namawia stremowaną nauczycielkę. - Nagradzamy umiejętność szybkiego podejmowania decyzji i ryzyka - przyznaje Chajzer. Ryzyko popłaca też w "Rekinach kart" (Polsat) Rudiego Schubertha; drużyny odgadują, czy kolejna wyłożona na tablicę karta jest wyższa, czy niższa od poprzedniej. W "Dobrej cenie" (TVN) przydaje się wiedza wyniesiona z supermarketów; trzeba tu podać na przykład łączną wartość czerwonej fasolki w puszce, dżemu jagodowego i kilograma kaszy gryczanej. Mniejszą popularnością cieszą się konkursy dla osób wychowanych na "Wielkiej grze" (nadawanej od 1962 r.). Może dlatego, że są sprawdzianem wiadomości. - Trudno w jakimkolwiek innym teleturnieju znaleźć osoby o tak imponującej wiedzy - uważa mecenas Edward Wende. Zdaniem gospodyni programu Stanisławy Ryster, do gry zgłaszają się najczęściej hobbyści i "współcześni ludzie renesansu", pochłaniający wiedzę z różnych dziedzin. Najczęściej są to mężczyźni z małych miast dorabiający do niskich pensji. Tacy uczestnicy zdominowali też teleturniej "Jeden z dziesięciu" (TVP 2). - Żeby w nim wystartować, trzeba mieć sporo odwagi, wiedzy i determinacji - ostrzega prowadzący Tadeusz Sznuk. Ale również trochę szczęścia, bo obok pytań naprawdę trudnych czy podchwytliwych typu: "Który z metali wchodzi w skład hemoglobiny?", "Jakiej narodowości był Wilhelm Tell?", pojawiają się na przykład takie: "Przez jakie ťuŤ pisze się ťdzbanuszekŤ?". Teleturnieje rozrywkowe oparte są na dowcipie, grze słów i zabawie, którą dodatkowo gwarantują goście - osoby z pierwszych stron gazet. "Kolor indygo pochodzi od indyka" - mówi pewnym tonem Wiktor Zborowski w "Dziewięciu wspaniałych" (Polsat). Stremowana uczestniczka programu musi zdecydować, czy to prawda, czy fałsz. Talent i predyspozycje sprawdzają teleturnieje muzyczne: "Jaka to melodia?" (TVP 1), "Szansa na sukces" (TVP 2), "Od przedszkola do Opola" (TVP 1) czy "Mini playback show" (TVN). Mózgi matematyczne z podstawówek mogą się sprawdzić w "Szalonych liczbach" w TVP 2 ("podaj wszystkie dzielniki liczby 60", "ułóż równanie z dwiema niewiadomymi"). Z kolei licealiści walczą o indeks w programie "Jeśli nie Oksford, to co?" (TVP 1).
- Daleko nam jednak do Zachodu, gdzie są kanały wyłącznie z teleturniejami - mówi Wojciech Pijanowski. - Tego typu programy mają dużą oglądalność, a zatem przyciągają reklamodawców i pieniądze - wyjaśnia Jarosław Roszkowski z Initiative Media. Polsat z emisji reklam tylko w niedzielnym wydaniu "Idź na całość" (a teleturniej ma też swą sobotnią edycję) miał w pierwszym półroczu wpływy brutto przekraczające 19,4 mln zł. Półminutowy spot przed "Idź na całość" kosztuje 72 tys. zł, a w jego trakcie 84 tys. zł. Za półminutową reklamówkę pokazywaną przed "Randką w ciemno" trzeba zapłacić 32 tys. zł, po programie - 30 tys., natomiast podczas znajdującego się poza pierwszą dziesiątką teleturnieju "Wszystko albo nic" - już tylko 7 tys. zł. Dla porównania najdroższe telewizyjne pół minuty - przed prognozą pogody po głównym wydaniu "Wiadomości" - kosztuje 99 tys. zł.
-Wyprodukowanie jednego odcinka teleturnieju kosztuje od 20 do 60 tys. zł - mówi Wojciech Pijanowski. Kolejne kilkadziesiąt tysięcy pochłania wykupienie licencji. Do tego dochodzą jeszcze nagrody (w pilotażowych odcinkach teleturnieju wygrywa się je na niby). Te fundują już jednak sponsorzy. Najwyższa w naszych teleturniejach pula nagród - w "Idź na całość" - przekracza za każdym razem 100 tys. zł.
- Najdroższe jest oprogramowanie komputerowe i gaża dla prowadzącego - dodaje Pijanowski. Za nagranie jednego odcinka polscy prezenterzy inkasują od 700 do 3 000 zł. Telewizja kupuje gotowy program. TVP za odcinek najtańszego teleturnieju ("Jaka to melodia?") płaci ok. 30 tys. zł.
- Sądzę, że popularność teleturniejów utrzyma się - uważa prof. Sulima. - Ponieważ żyjemy w kulturze rywalizacji, ciągłego sprawdzania się, będziemy w tego typu programach coraz częściej uczestniczyć. Tym bardziej że konkursomania to przejaw rywalizacji zastępczej. Do turnieju w telewizji nikt nie staje pod przymusem, a przegrana w nim nie kończy się - jak w turnieju rycerskim - śmiercią.


Więcej możesz przeczytać w 32/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.