Makatka z erosem

Dodano:   /  Zmieniono: 
Adaś i Gosia, nauczycielka i literat, dobiegając czterdziestki, nagle zaczynają odczuwać siłę wzajemnego oddziaływania fizycznego
Wałkują temat na przemian w pościeli i w trakcie niezliczonych gawęd telefonicznych. Ich streszczenie zajęło Markowi Koterskiemu, autorowi scenariusza i reżyserowi filmu "Ajlawju", półtorej godziny. Zważywszy, że Cezary Pazura swój aktorski arsenał wyeksploatował już do cna w telewizji, a Katarzyna Figura pokazuje na ekranie więcej zmarszczek niż biustu, utrzymanie widzów w kinie przez dziewięćdziesiąt minut może się okazać epokowym osiągnięciem filmu polskiego.
Film Koterskiego działa jak ruchoma fototapeta. Jakiś "on" szastający się po mieszkaniu o infrastrukturze z czasów wczesnego Gierka, jakaś "ona" przemieszczająca się małym fiatem zahaczają o siebie w jakimś barze, gdzie wspólnymi siłami produkują dialog, jakby żywcem wyjęty z rozmówek do nauki języka obcego. W konsekwencji następuje romans uprawiany trybem dojazdowym przy wykorzystaniu miejsc w wagonie drugiej klasy. Kochankowie próbują uzgodnić wzajemne oczekiwania seksualne, ale na przeszkodzie staje fakt, że wprawdzie metrykalnie dobiegają czterdziestki, lecz mentalnie nie wychodzą poza horyzont czternastolatka. Kapryszą, obrażają się, zrywają i przepraszają na wydatnym wspomaganiu alkoholowym. Nagły zwrot akcji w kolejnym odcinku "Dynastii" potrafi skutecznie odwrócić ich uwagę od najbardziej nawet dojmującego dramatu osobistego.
Dziełko pewnie nie byłoby warte wzmianki, gdyby nie fakt, iż mimochodem mówi sporo o naszej parterowej publiczności filmowej. Kochankowie, którzy mieszkają wszędzie i nigdzie, żyją nie wiadomo z czego, życiem publicznym nie interesują się zupełnie - z wzajemnością. Jeżeli film Marka Koterskiego i wiele jemu podobnych znajduje w Polsce swoją publiczność, to dzięki temu, że rośnie nowa formacja widzów kinowych, którzy chcą na ekranie zobaczyć od czasu do czasu bohaterów wiodących egzystencję podobną do ich własnej. Pracują na chudej posadce, myślą głównie o seksie, często popijają, a życie płynie w rytm komunikatów o stanie wód na Bugu we Włodawie.
Marek Koterski miał swoje wielkie dni w sezonie ?85, kiedy po latach zarobkowania w charakterze pomocy reżyserskiej zadebiutował gruntownie dziś zapomnianym "Domem wariatów". Rzecz całą napisał, nakręcił, a nawet częściowo zagrał sam, co tygodnik rozbudzonej intelektualnie młodzieży "Radar" zwieńczył Wawrzynem, a jurorzy Koszalińskich Spotkań Filmowych "Młodzi i Film" premiowali nagrodą "dla najciekawiej zapowiadającej się indywidualności twórczej". Koterski "indywidualnością" pozostał, tyle że jego "ciekawość" stała się dyskusyjna, zwłaszcza od czasu, gdy poświęcił się głębinowemu studiowaniu i szczeremu relacjonowaniu na ekranie własnych seksualnych i artystycznych niespełnień. "Porno" (1989 r.) to retrospektywa biwakowych przedsięwzięć seksualnych podejmowana przez liniejącego podrywacza, cierpiącego na dojmującą nerwicę. Ani 17-letnia Asia pod namiotem, ani niewiele starsza Agata na studenckiej prywatce, ani cały bukiet następnych oferentek nie jest w stanie ukoić kapryś- nego erotomana, o którym patetyczna notka w internetowej bazie danych filmu polskiego głosi, że "doznając wciąż nowych seksualnych wrażeń, stara się zagłuszyć samotność i poczucie duchowego niespełnienia". Jak Aleksander Portnoy z pamiętnej powieści Philipa Rotha. Przymiarka chwalebna, choć grubo na wyrost. Pełną determinację w wywlekaniu własnych upokorzeń wykazał Koterski w kolejnym obrazie - "Nic śmiesznego" (1995 r.). Neurotyka z dyplomem reżyserskim wyrzucają z planu czterech kolejnych filmów, zostawia go żona, która marzy, by związać się z Arabem, a jeżeli trafi mu się panienka skłonna wygodzić artyście, to tylko taka, która wcześniej przeszła przez łóżka jego konkurentów. Tego katalogu dołowań nie jest w stanie dosmaczyć ani Katarzyna Figura w spektaklach łóżkowych, ani nawet Bogusław Linda, deklamujący przepis na udany podryw. Nic śmiesznego, nic zajmującego - makatka filmowa.


Bohaterowie polskiej komedii erotycznej pracują na chudej posadce, często popijają,
a życie płynie im w rytm komunikatów o stanie wód na Bugu we Włodawie


Przypadek Koterskiego każe jednak zwrócić uwagę na fakt, iż w ciągu dwu ostatnich dziesiątków lat - gęstych od polityki i "nabrzmiałych problemów" - regularnie pojawiały się w kinach z pewnym sukcesem rynkowym rodzime fabułki damsko-męskie, których jedyny kontakt z polskimi realiami polegał na tym, że aktorzy wysławiali się w polszczyźnie, a w tle przemazywała się kolumna Zygmunta. Utrzymujący się z pieniędzy teścia goguś z "Och, Karol" w reżyserii Romana Załuskiego staje przed następującym problemem: liczne panienki, które uprawiał "na boku", skrzyknęły się i wprowadziły do jego uroczego domku, fundując mu regularny harem. Skołatany Karol próbuje ucieczki w teren, ale i tam dopada go pielęgniarka zamierzająca poszerzyć domowe grono pań. Taki dramat miał spędzać sen z powiek szaremu Polakowi w roku 1985. Trzy lata później ten sam reżyser zajął uwagę widowni losem Kasi z prowincji, która czmychnęła narzeczonemu-dorobkiewiczowi ze ślubnego kobierca, by w stolicy kontentować się posadą gosposi u pana docenta, a wreszcie znaleźć miejsce u boku absolwenta SGGW, który zbuduje jej dom za dolary zarobione w Holandii.
Ostatnia dekada wchodzącej demokracji i wolnego rynku dodała do tych pogodnych fabułek tylko nową podściółkę obyczajową. Agata, ekspresyjnie podana przez Krystynę Jandę w "Pestce" własnej reżyserii, to uprawiająca koczownictwo erotyczne, dobiegająca czterdziestki dziennikarka radiowa, która miała pecha zahaczyć o ustabilizowanego architekta, posiadacza volvo i solidnej żony. Architekt zostaje wprawdzie chwilowo romansem pobudzony, ale szybko wraca w koleiny swej bezpiecznej egzystencji, zgodnej z wzorcami budującej się w odrodzonej Polsce klasy średniej. Natomiast Agata, zgodnie z rozpowszechnionym w środowisku inteligenckim wzorcem romantycznym, rzuca się - niezbyt budujące zestawienie z Anną Kareniną! - pod zwykły miejski tramwaj.
Folklor disco polo rodem z białostockiego posłużył za makietę do romansu Agnieszki i Sławka, wirtuoza organów, zmuszonego chwilowo utrzymywać się z komponowania kawałków dyskotekowych; ze sporym sukcesem udaje mu się konkurować z programowaną klawiaturą. Wszystko na planie filmu "Kochaj i rób, co chcesz" reżysera Roberta Glińskiego, który jeszcze do niedawna zdradzał wyraźne martyrologiczne skłonności. Albo romans klasy średniej, która osiągnęła czterdziestkę i z różnym sukcesem daje sobie radę na wolnym rynku. Na zjeździe absolwentów nieudaczny belfer prowincjonalnego liceum, wymiksowany wcześniej z posady na uczelni, styka się - dosłownie! - z businesswoman, która dźwignęła swą firmę od zera i agresywnie atakuje rynek. Jednonocne zapamiętanie się byłego koleżeństwa owocuje ciążą, a następnie małżeństwem. Kochanków, których rozdzieliły realia III RP, wiąże uczucie, a ono - jak wiadomo - wszystko zwycięża. I z tą konkluzją zostawia widzów Jacek Bromski, reżyser filmu "Dzieci i ryby" (1996 r.).
Podobnych przykładów bez liku. Bądźmy sprawiedliwi: reżyserzy takich fabułek uczą się - od niedawna miłosne fabułki, w których materiału fabularnego znajdzie się najwyżej na kwadrans solidnej sztuki bulwarowej, muszą mieć wsad rekompensacyjny. Albo będzie to posągowa dama sceny, jak Krystyna Janda, albo Katarzyna Figura uchylająca dekoltu, albo córka premiera błyskająca nagim ciałkiem.

Więcej możesz przeczytać w 26/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.