Ziemia wyklęta

Dodano:   /  Zmieniono: 
Już w pierwszych dniach swej misji w Kosowie żołnierze KFOR odkryli prawie sto zbiorowych mogił
Szacuje się, że w kaźniach dokonywanych przez Serbów stracono ponad 10 tys. Albańczyków. Jugosłowiańskich sił zbrojnych nie ma już na terenie prowincji. Rząd w Belgradzie wywiązał się ze zobowiązań. W ślad za żołnierzami z Kosowa uciekają serbscy cywile - spośród 150 tys. kosowskich Serbów wyjechało (głównie do Czarnogóry - 60 tys.). Exodus trwa, mimo apeli Cerkwi prawosławnej i amerykańskiego Departamentu Stanu.

Masowe groby Albańczyków w Sapkovacu (między Pristiną a Mitrovicą) odkryli Rafał Domański i Tomasz Lipko, korespondenci Radia Zet. Ich zdaniem, miejsca pochówku zostały przygotowane całkiem niedawno. Kiedy reporterzy tam trafili, ziemia była jeszcze spulchniona. Na prowizoryczny, anonimowy cmentarzyk składa się nierówny szereg 50 małych kurhanów. Oznaczono je jedynie drewnianymi palikami. Wysłannicy Radia Zet widzieli także 80 mogił ofiar serbskich mordów w Kacaniku. Na ten cmentarz natrafili Brytyjczycy. Na razie wędrówka po nim wiąże się z ryzykiem. Przesiąknięta krwią ziemia mogła bowiem zostać zaminowana przez wycofujących się oprawców.
Albańczyk napotkany przez Domańskiego i Lipkę, którym towarzyszyli żołnierze z Legii Cudzoziemskiej, opowiadał o współudziale Cyganów w eksterminacji lokalnej ludności muzułmańskiej. Świadek z ukrycia obserwował, jak Romowie grzebali 16 osób zabitych przez Serbów podczas masowej egzekucji. Podobnie jak Serbowie, Cyganie uciekają dziś z prowincji. Wiedzą, że zbyt szerokim echem odbiły się wiadomości o ich kolaboracji z Serbami. Dziś boją się odwetu Albańczyków, tym bardziej że kilku Romów padło już ofiarą samosądów.
Bojownicy Armii Wyzwolenia Kosowa dopiero w ostatnią niedzielę zgodzili się na rozbrojenie swych oddziałów operujących w Kosowie. Cały proces ma potrwać 30 dni. Do pełnej demilitaryzacji jest zatem daleka droga. Dziennikarze Radia Zet przekonali się o tym w Pristinie. Zakwaterowali się tam w serbskim bloku. Obok stałych lokatorów urządzili się w nim również mieszkańcy pobliskich serbskich osiedli. Niedawno nocą cały dom był przeczesywany przez partyzantów UCK. Pomni losu zabitych dziennikarzy niemieckich, wysłannicy Radia Zet przeżyli chwile grozy. Dla nich obława zakończyła się pomyślnie. Kazano im tylko wyłączyć telefony komórkowe. Stosunkowo łagodne "sankcje" poprzedziła jednak szorstka rozmowa z uzbrojonymi bojownikami. Albańczycy wyprowadzili z klatki schodowej tylko jednego mężczyznę. Nie wiadomo, co się z nim stało. Pozostali utwierdzili się w przekonaniu, że powinni opuścić tereny, które w rezultacie szaleńczej polityki prezydenta Milosevicia stały się "ziemią wyklętą".
O swoje życie boi się młoda tłumaczka Waldemara Milewicza, wojennego korespondenta "Wiadomości". Niedawno obroniła pracę doktorską z socjologii na uniwersytecie w Pristinie. Domański i Lipko twierdzą, że nigdy nie widzieli tak przestraszonych oczu. "Nie wiem, jak długo jeszcze pożyję" - wyznała Polakom zrezygnowana Serbka. W światku dziennikarskim mówi się, że niemieccy koledzy zostali zgładzeni z premedytacją. Podobno przyczynił się do tego ich przewodnik, podający się za Albańczyka. Obiecywał pokazać im miejsca straceń rodaków. Niemców wywieziono za miasto. Tam zaś odbyła się ich egzekucja. Jedna z krążących wersji głosi, że ta brutalna kaźń mogła zostać zaaranżowana celowo, by skompromitować "perfidnych" Albańczyków.
Mimo niepewności i napięcia, w Kosowie widać już pierwsze oznaki stabilizacji. W Pristinie otwarto kilka sklepów spożywczych. Wobec powszechnego deficytu produktów ceny żywności są wysokie. Kanapka z szynką kosztuje w kiosku półtora dolara. Do Kosowa docierają transporty humanitarne. Ciężarówki z pomocą zdążają z Albanii. Obok alkoholu i papierosów największym powodzeniem cieszy się mleko w kartonach. W Pristinie czynny jest zaledwie jeden hotel - Grand. Za dobę trzeba wprawdzie zapłacić 200 marek, ale chętnych jest więcej niż pokojów. Wysłannicy rosyjskich mediów, którzy w odróżnieniu od swych wojsk spóźnili się z przyjazdem, muszą koczować na korytarzach.
Reporterzy "Zetki" oceniają, że powrót uchodźców do Kosowa potrwa wiele miesięcy, a może nawet kilka lat. Prowincja została zniszczona. Widać dużo wędrujących ludzi - podróżują furmankami, traktorami lub po prostu na piechotę. Najczęściej na rekonesans, na swego rodzaju "wizję lokalną", wysyłani są albańscy mężczyźni. Niejednokrotnie po stwierdzeniu skali zniszczeń uznają, że nie ma do czego wracać. Chcą tę konstatację przekazać rodzinom, przebywającym m.in. w Macedonii. Tymczasem Macedończycy nie chcą ich wpuścić z powrotem.
Naloty spowodowały zniszczenia w infrastrukturze prowincji. Bomby spadały na obiekty wojskowe i przemysłowe, natomiast domy Albańczyków pustoszyli i palili Serbowie. Ogrom zniszczeń dokonanych przez szalejących Serbów jest wstrząsający. Często pijani, odurzeni marihuaną i kokainą żołdacy równali wiele domostw z ziemią. Rozmiary dewastacji świadczą o tym, że musiała być ona metodyczna i trwać dłuższy czas. W chałupie, którą oglądali Rafał Domański i Tomasz Lipko, wszystko było wywrócone do góry nogami, potrzaskane, poprute. Drzwi podziurawiono jak sito. Jeden z Albańczyków opowiadał, że w Prizrenie członkowie oddziałów paramilitarnych osławionego Arkana strzelali do wszystkiego, co się rusza. Odziani na czarno "arkanowcy" z wygolonymi głowami siali postrach, póki nie zostali spacyfikowani przez wojsko niemieckie. Podczas tej operacji jeden z Niemców został postrzelony w brzuch. Potwierdzają się pogłoski o udziale rosyjskich ochotników w formacjach Arkana. Podwładni zbrodniarza mieli zwyczaj nurzać ręce w krwi "wroga" w geście triumfu. Członkowie albańskiej rodziny z Prizrenu zwierzyli się, że przez całe trzy miesiące natowskich bombardowań nie wychodzili z domu. Nie chcieli wpaść w ręce grasujących siepaczy. W nocy nie zapalali światła. Skromne zapasy pozwalały na jeden posiłek dziennie: porcja klusek i woda. By zabić czas i rozproszyć grozę, domownicy organizowali konkursy szachowe i grali w karty. Cieszyli się, widząc nadlatujące samoloty paktu, atakujące serbskie pozycje.


Relacje z zajętego przez wojska NATO Kosowa potwierdzają ogrom zbrodni dokonanych przez Serbów

Ci, którzy pozostali, oraz ci, którzy do Kosowa powrócili, na razie nie mają co robić. Brakuje materiałów potrzebnych do rozpoczęcia odbudowy budynków. Nie ma pracy. Niemal wszystkie zakłady i fabryki zostały obrócone w perzynę. Ludzie snują się bez celu. Przestępczość narasta. Domański i Lipko odnieśli wrażenie, że wielu kosowskich Serbów nie ma czystego sumienia. Zachowują się bowiem uprzedzająco grzecznie, są nienaturalnie sympatyczni i hojni. Chcieliby oddać zagranicznym gościom wszystko, co jeszcze mają. Mimo że mieszkańcy Bałkanów słyną z gościnności, taka kurtuazja budzi podejrzenie.
Wszystkie grupy etniczne duże nadzieje wiążą z obecnością kontyngentu sił międzynarodowych. Po upadku mitu o niezwyciężonej armii Milos?evicia również dla Serbów jest to ostatnia deska ratunku. W szpitalu w Prizrenie niemieccy żołnierze NATO uwolnili niedawno grupę rannych Serbów z rąk bojowników UCK. Zdaniem korespondentów "Zetki", najlepsze wrażenie sprawiają żołnierze amerykańscy, przeważnie rośli i wyćwiczeni. Są najlepiej zorganizowani, grzeczni, ale gdy trzeba, potrafią być stanowczy. Do swych obowiązków podchodzą poważnie. Na przejściach granicznych skrupulatnie rewidują uchodźców. Sprawdzają, czy nie przenoszą broni i materiałów wybuchowych.
Dobrze prezentują się żołnierze rosyjscy, których ostatecznie ma być w Kosowie ok. 3600. Ci, którzy nieoczekiwanie (wyprzedzając jednostki NATO) przybyli do Pristiny, służyli wcześniej w Bośni. To komandosi - spokojni, świetnie wyszkoleni i uzbrojeni. Noszą ciemne okulary, kreując się na "silnych ludzi" z sensacyjnego filmu. Po kilku dniach przetargów okazało się, że Rosjanie nie będą mieli własnego sektora. Zostaną rozmieszczeni na operacyjnych obszarach Amerykanów, Francuzów i Niemców. Rozkazy będą mogli dostawać tylko od własnych dowódców. Takie rozwiązanie zapobiegnie podziałowi prowincji na dwa protektoraty. Borys Jelcyn zgodził się także na to, aby z zajmowanego przez rosyjskich spadochroniarzy lotniska Slatina w Pris?tinie mogli korzystać wszyscy uczestnicy sił pokojowych. Nie ulega jednak wątpliwości, że sympatia Rosjan kieruje się zdecydowanie w stronę Serbów.
W opinii dziennikarzy Radia Zet wiele osób w Kosowie - i to zarówno Serbów, jak i Albańczyków - z sympatią odnosi się do Polaków. Nierzadko trafia się człowiek mówiący po polsku lub znający przynajmniej parę słów w naszym języku. "Cześć. Jak się masz?" - pytają. Jedynym zgrzytem był incydent na Kosowym Polu, świętym dla Serbów polu bitwy z 1389 r., w której ponieśli klęskę w walce z Turkami. W obawie przed represjami Albańczyków Serbowie opuszczają dziś również swą "kolebkę". Domański i Lipko widzieli, jak do wyjazdu przygotowywała się tam gromada serbskich cywilów. Ewakuację nadzorowali żołnierze armii jugosłowiańskiej. Stojący po drugiej stronie drogi bojownicy UCK głośno natrząsali się z uciekinierów, porównując ich w najlepszym razie do szczurów umykających z tonącego okrętu. Atmosfera była nerwowa. Na dodatek Serbowie dowiedzieli się, że obserwatorami ich hańby są polscy dziennikarze. "Będziecie jeszcze, psy, wisieć" - usłyszeli wysłannicy "Zetki". 


W artykule wykorzystano przygotowaną dla "Wprost" relację
Rafała Domańskiego i Tomasza Lipki, wysłanników Radia Zet do Kosowa.
Więcej możesz przeczytać w 26/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.