Prognoza dla Polski

Prognoza dla Polski

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nawiedzać nas będą susze i powodzie. Podniesienie się poziomu oceanu światowego może spowodować zalanie Żuław
Wystarczą intensywne opady deszczu, aby w Polsce wystąpiła powódź podobna do tej, do której doszło dwa lata temu. Spełnione są bowiem wszelkie warunki hydrologiczne: ziemia jest wystarczająco nasączona wodą, w całym kraju jest wysoki poziom wód gruntowych, a zbiorniki retencyjne i koryta rzek wypełnione są po brzegi - mówi Marianna Sasim, kierownik Ośrodka Hydrologii Operacyjnej w Instytucie Meteorologii i Gospodarki Wodnej w Warszawie.
- Różnorodne ekstremalne zjawiska pogodowe będą nas czekały w przyszłości. Nawiedzać nas będą susze i powodzie. Podniesienie się poziomu oceanu światowego może spowodować zalanie Żuław i Pojezierza Słowińskiego. Nastąpi zasolenie ujściowych odcinków rzek, co utrudni zaopatrzenie w wodę pitną - prognozuje doc. Barbara Krawczyk z Instytutu Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania PAN w Warszawie.
Z raportu przygotowanego przez Komitet Naukowy "Człowiek i Środowis- ko" przy prezydium PAN "Prognoza ostrzegawcza zmian środowiskowych warunków życia człowieka w Polsce na początku XXI wieku" wynika, że klimat w kraju się ociepli. Zmieni się także zasadniczo rozkład i ilość opadów. "Wzrost temperatury będzie się wahał od 2°C latem do 6°C w zimie. Prawdopodobnie wzrost opadów zimowych będzie większy niż letnich i na terenie Polski może wynieść do 20 proc. opadów dzisiejszych" - uważa prof. Andrzej Kędziora z Akademii Rolniczej w Poznaniu. Zimy będą zatem wilgotne, a lata niezmiernie suche. Mimo że zmiany temperatur będą niewielkie, wraz ze zmianą opadów mogą mieć ogromny wpływ na rolnictwo i leśnictwo. Naukowcy obawiają się, że uprawiane dziś rośliny za kilka lat mogą nie przynosić żadnych plonów. "Granice roślin uprawnych przesuną się na północ i praktycznie w całym kraju będzie można uprawiać kukurydzę na ziarno, a w południowej Polsce wystąpią warunki uprawy winorośli. Większość lasów iglastych w Polsce wyginie, a na ich miejscu wyrosną lasy liściaste, ale przystosowanie siedliska na przyjęcie nowych ekosystemów trwać będzie setki lat" - uważa prof. Kędziora.
- Klimat w Polsce określamy jako umiarkowany zmienny i duża zmienność warunków pogodowych nie powinna nas dziwić. Nigdy jednak nie była tak silna i dynamiczna jak ostatnio. To zintensyfikowanie zjawisk ekstremalnych obserwujemy od 1982 r. - zauważa prof. Halina Lorenc z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej. - Od tego bowiem czasu mamy do czynienia z intensywnymi suszami lub powodziami, huraganowymi prędkościami wiatru, nagłymi skokami temperatury, przesuwaniem się pór roku. Pojawiają się lawiny błotne, których dotychczas w Polsce nie obserwowaliśmy, silne gradobicia, upalne i suche lata przeplatane latami bardzo mokrymi. Wszystkie te ekstremalne zjawiska występują także z większą siłą, niż działo się to w pierwszej połowie naszego stulecia.
Naukowcy obserwują systematyczny wzrost temperatur powietrza na świecie, także w Polsce. Od 1901 r. średnia temperatura w Warszawie wzrosła o 0,53 stopnia. W 1982 r. wystąpiła jedna z większych suszy, jakie nawiedziły nasz kraj. Suche były również lata 1992, 1994 i 1995. Rok 1992 był również jednym z najcieplejszych lat w tym stuleciu. Latem zanotowano rekordowe upały. Temperatura w lipcu w Słubicach osiągnęła 39,7°C. Średnia temperatura powietrza w zimie 1989/1990 i 1990/1991 nie spadła poniżej zera stopni. Po serii ciepłych zim przeżyliśmy bardzo mroźną zimę 1995/1996 - temperatura spadała wtedy do minus 30°C. Potem w 1997 r. nawiedziła Polskę powódź stulecia. Takiego dramatu nie przeżywaliśmy od 500 lat. Niektórzy naukowcy na podstawie obliczeń astronomiczno-geofizycznych twierdzą, że klimat ziemski powinien się ochładzać. Tymczasem średnia temperatura powietrza na naszej planecie wzrasta. W ubiegłym roku padły kolejne rekordy. Średnia temperatura na Ziemi w pierwszych trzech kwartałach 1998 r. była o 0,64°C wyższa od mierzonej w tych samych miesiącach w latach 1951-1990. "Upały te zostały wywołane przez dwa zjawiska. Pierwszym jest efekt cieplarniany, który jest odpowiedzialny za wzrost temperatur ziemskich w latach 80. i 90. Drugie to ciepłe prądy na Pacyfiku, które przyczyniły się do powstania El Nińo" - czytamy w "New Scientist". Takie masy gorącego powietrza od stuleci nawiedzają naszą planetę. Nigdy jednak nie wywoływały tak ogromnych spustoszeń.



Ostry klimat

Zmiany klimatyczne, jakie zachodziły w przeszłości, były na tyle powolne, że świat roślinny i zwierzęcy mógł się do nich przystosować. Dziś zagrożone jest życie wielu organizmów - uważa prof. Maciej Sadowski. Im szybciej będą zachodziły zmiany klimatyczne, tym częstsze i bardziej dokuczliwe będą problemy zdrowotne człowieka. Fale upałów mogą się stać jedną z głównych przyczyn zgonów. W gorące dni poważne dolegliwości odczuwają osoby przewlekle chore na serce i mające kłopoty z oddychaniem. W dużych aglomeracjach długotrwałe upały zwiększają poziom zanieczyszczeń w powietrzu, co wywołuje zatrucia. Samo życie w mieście stanie się poważnym zagrożeniem dla zdrowia. Już w 1988 r. dwie trzecie mieszkańców miast oddychało powietrzem zawierającym zbyt dużo dwutlenku siarki. Wzrost temperatury spowoduje też zwiększenie się stężenia pyłków roślin i grzybów. Przybędzie zatem chorych na alergie. Zmiany klimatyczne mogą spowodować wzrost liczby i siły sztormów, huraganów oraz powodzi. Cyklon, który nawiedził Bangladesz w 1970 r., spowodował śmierć setek tysięcy ludzi, a powódź, jaka potem nastąpiła, pozbawiła dachu nad głową 21 mln osób. Susze, powodzie i inne katastrofy klimatyczne pozbawią ludzi dostępu do czystej wody. Szerzyć się będą choroby zakaźne: cholera, dur brzuszny, zapalenie wątroby typu A, a także salmonellozy. Podniesienie poziomu mórz pozbawi życia lub zmusi do tułaczki miliony ludzi. W pierwszej kolejności pod wodą znikną Bangladesz, Egipt, Holandia i Belgia oraz Wenecja, Londyn i Nowy Orlean. Gdyby dziś poziom mórz podniósł się o pół metra, liczba osób dotkniętych powodzią wyniosłaby 92 mln. Nawet nieznaczny wzrost temperatury może skłonić skorpiony i jadowite węże do wędrówki na północ. Do Europy mogą też dotrzeć komary przenoszące malarię czy gorączkę denga, choroby typowe dla tropików. Komary, które są nosicielami żółtej febry, dotarły już do Etiopii. Gorączka denga pojawiła się w Teksasie. Komary przenoszące malarię zagrażają mieszkańcom górskich terenów Afryki. W ubiegłym roku malaria pojawiła się po raz pierwszy od wielu lat w stolicy Kenii Nairobi.

Gospodarka, którą stworzył człowiek, od wielu lat emituje do atmosfery najróżniejsze pyły i gazy. Wystarczy, że każdy z nas, oddychając, dostarcza rocznie do atmosfery do 400 kg dwutlenku węgla. Teraz liczba ludności świata wynosi 5 mld, w roku 2020 się podwoi. Roczna emisja wydychanego CO2 wyniesie więc tyle, ile emitują zakłady przemysłowe Stanów Zjednoczonych i Japonii. Ilość dwutlenku węgla obecna dziś w atmo- sferze jest o 25 proc. większa w porównaniu z okresem przedindustrialnym. W regionie azjatyckim powstał w tym roku obłok zanieczyszczeń, składający się przede wszystkim z sadzy i związków siarki, o powierzchni równej obszarowi Stanów Zjednoczonych. Świadczy on o niepokojącym w tej części świata wzroście produkcji przemysłowej, co może zagrażać całej planecie.
Zdaniem naukowców z Instytutu Oceanografii w Kalifornii, chmura ta wpłynie na globalny klimat. "Badania nasze wskazują, że cały subkontynent indyjski może być owiany obłokiem zanieczyszczeń" - powiedział niedawno na łamach "International Herald Tribune" Veer- abhadran Ramanathan, dyrektor Center for Clouds, Chemistry and Climate przy Instytucie Oceanografii w San Diego. Powstające z tej chmury kwaśne deszcze mogą niszczyć życie na lądzie i w wodzie. Zawieszone zaś w atmosferze związki chemiczne będą zmieniały kąt odbicia promieni słonecznych. Na skutek tego ochłodzą się te obszary planety, które znajdą się poniżej obłoku. Gruba warstwa zanieczyszczeń może o 10 proc. ograniczyć ilość energii słonecznej pochłanianej przez wodę - twierdzą naukowcy. Oznacza to, że mniej wody wyparuje z mórz i mniej deszczu spadnie później na lądy.
- Cząsteczka aerozolu siarczanowego unosi się w atmosferze zaledwie kilka dni. Potem ulega rozpadowi. Podobnie dzieje się z cząsteczkami sadzy, które są wypłukiwane przez deszcze. Ich wpływ na ochłodzenie klimatu jest zatem niewielki - komentuje ostatnie odkrycie prof. Maciej Sadowski z Instytutu Ochrony Środowiska w Warszawie. - Dziś na zmianę ziemskiego klimatu nakładają się dwa zjawiska. Niewątpliwie ociepla się on, na co zasadniczy wpływ ma zwiększona emisja gazów cieplarnianych. Cząsteczki tych związków mogą się unosić w atmosferze ponad sto lat. Uwalniane przez człowieka aerozole siarczanowe mają zaś właściwości ochładzające klimat poprzez absorpcję promieniowania słonecznego. Cząsteczki te unoszą się jednak w powietrzu bardzo krótko, do dwóch tygodni. Ich wpływ na klimat globalny jest zatem znikomy - dodaje prof. Sadowski.
O ocieplaniu się klimatu na naszej planecie świadczy kilka faktów: wzrost średnich temperatur na Ziemi, topnienie lodowców oraz wędrówki zwierząt ciepłolubnych na tereny, na których dotychczas panował ostrzejszy klimat. Na wyspach Antarktydy pojawiają się nowe, nieznane wcześniej w tym miejscu gatunki traw. Ocieplenie klimatu na lodowym kontynencie sprawia, że od pokrywy lodowców odrywają się coraz większe bryły. Objętość lodu morskiego w latach 1976-1987 zmniejszyła się o 15 proc. Maleje także powierzchnia lodowców górskich, które cofają się od pięćdziesięciu lat o 0,9-1,3 m na rok.
Niektórzy naukowcy uważają, że za zmiany temperatur na Ziemi odpowiedzialne jest Słońce. "Od kilkunastu lat wzrasta nieznacznie jego jasność, a tym samym ilość energii, jaka dociera do naszej planety" - twierdzi na łamach "Science" dr Richard C. Willson, klimatolog amerykański. Przeanalizował on dane zbierane od 1978 r. przez satelity. Pozwoliły one zmierzyć zmiany zachodzące pomiędzy dwoma cyklami słonecznymi, z których każdy trwa jedenaście lat. Po porównaniu danych z roku 1986 i 1996, kiedy jasność Słońca była najmniejsza, okazało się, że całkowita ilość światła emitowana przez naszą gwiazdę wzrosła o 0,036 proc. Zdaniem dr. Willsona - przy założeniu, że tendencja ta będzie się utrzymywać - średnia temperatura Ziemi podniesienie się o 0,4 stopnia w ciągu nadchodzącego stulecia. Emisja dwutlenku węgla ma zaś spowodować ocieplenie się klimatu o 2 stopnie. Niektórzy wątpią, że tak niewielki wzrost dopływu energii słonecznej może wpłynąć na zmianę ziemskiego klimatu.
- Teoria ocieplania się klimatu jest tylko hipotezą; choć poparta została kilkoma faktami, brakuje nam jeszcze wielu informacji, które pozwoliłyby przygotować globalne prognozy klimatyczne. Za mało wiemy o całym mechanizmie kształtującym pogodę na świecie. Dziś przewidujemy, że do roku 2100 temperatura na Ziemi wzrośnie o 1,5-3,5 stopnia. Czas pokaże, czy ten scenariusz się potwierdzi - mówi prof. Sadowski.
Jedno jest tylko pewne: nie mamy wpływu na aktywność Słońca, nie przesuniemy okresów zlodowaceń, możemy jednak ograniczyć emisję zanieczyszczeń i w ten sposób zapanować nad klimatycznym żywiołem.

Dorota Romanowska
Współpraca: <>BMagdalena Suska



Boska opatrzność

Dwa lata po wielkiej powodzi z lipca 1997 r. jesteśmy gorzej przygotowani do walki z żywiołem niż wówczas. Nie rozpoczęto jeszcze budowy nowoczesnego systemu ostrzegania, chociaż od roku rząd ma na to do dyspozycji pieniądze Banku Światowego. Wciąż brakuje środków na odbudowę zniszczonych wałów i urządzeń hydrotechnicznych. Trudno się zatem dziwić, że nawet stosunkowo niewielkie deszcze, z jakimi mieliśmy do czynienia niedawno, powodują zagrożenie. Jedyną nauką, jaką wyciągnięto z tamtego kataklizmu, jest wyposażenie w większe uprawnienia starostów i wojewodów. Ci pierwsi na swoim terenie mogą dysponować do walki z żywiołem policją i strażą pożarną, a wojewodowie - sięgać dodatkowo po pomoc wojska.
Nadal nie ma jednak systemu cyfrowej łączności między poszczególnymi służbami ratowniczymi i komitetami przeciwpowodziowymi, co pozwalałoby na sprawną koordynację akcji ratunkowej. Brakuje też nowoczesnego systemu monitoringu i ostrzegania przed powodzią. - System ostrzegawczy nie zapobiegnie zalaniu, ale może znacznie zmniejszyć jego skutki. Zwłaszcza na terenach górskich, gdzie rzeki wzbierają błyskawicznie - mówi Romuald Siepsiak, dyrektor Wydziału Zagrożenia Kryzysowego, Ochrony Ludności i Spraw Obronnych Urzędu Wojewódzkiego we Wrocławiu. Ostrzeżenie o nadciągających ulewach, przekazane nawet kilkanaście godzin przed atakiem żywiołu, pozwala na ewakuację ludzi i dobytku. Tymczasem Roman Skąpski, wicedyrektor Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej, poinformował niedawno sejmową Komisję Ochrony Środowiska, że jego instytucja nie jest w stanie skutecznie działać. IMiGW nie tylko nie dostał pieniędzy na nowe inwestycje, ale najprawdopodobniej z braku środków będzie musiał zlikwidować w najbliższym czasie 20 proc. istniejących już posterunków pomiarowych.
Zaskoczeniu ma zapobiegać nowoczesny system monitoringu, składający się z radarów meteorologicznych i naziemnych automatycznych urządzeń do pomiaru poziomu wód w rzekach i wysokości opadów. W Polsce ma być wybudowanych osiem radarów meteorologicznych. Każdy z nich może obserwować chmury w promieniu 150 km. Dzięki pomiarom zawartości wilgotności w chmurach i szybkości, z jaką się przemieszczają, można prognozować wysokość opadów z kilkunastogodzinnym wyprzedzeniem. Na razie budowany jest jeden taki radar na górze Pastewnik koło Bolkowa.
Tymczasem rząd od roku ma do dyspozycji 80 mln dolarów pożyczki z Banku Światowego właśnie na budowę systemu ostrzegania. - Dotychczas nie wydano z tej puli ani grosza. Pieniądze te można wykorzystać tylko do połowy 2001 r., później po prostu przepadną - wyjaśnia Jacek Kurnatowski, nowy dyrektor Biura Koordynacji Projektu Banku Światowego.
Winą za wszystkie opóźnienia nie sposób jednak obciążyć wyłącznie Ministerstwo Ochrony Środowiska. Okręgowe dyrekcje gospodarki wodnej od początku roku nie dostały jeszcze żadnych pieniędzy na odbudowę zniszczeń sprzed dwóch lat. Część prac jest wykonywana na kredyt, inne zostały przerwane. Na Dolnym Śląsku usunięto dotychczas zaledwie 20 proc. szkód. Część wyrw w wałach została załatana, ale nie wzmocniono ich konstrukcji. Niektóre były łatane w pośpiechu dopiero teraz, gdy wezbrały rzeki. Najgorzej jest na terenach górskich. Nie skontrolowano też stanu wałów, które przetrwały powódź przed dwoma laty. Tymczasem ich konstrukcja mogła zostać naruszona, co oznacza, że znacznie mniejsza woda może je przerwać. Na przykład w Krakowie badania geologiczne wykazały, że stopień zagęszczenia wałów był niższy o jedną trzecią od wymaganego. W tej sytuacji trudno się dziwić panice, jakiej ulegają mieszkańcy szczególnie zagrożonych miejscowości. Często pozostaje im liczyć wyłącznie na siebie i boską opatrzność.


Więcej możesz przeczytać w 27/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.