Tajemnica spowiedzi

Tajemnica spowiedzi

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa dziennikarza z informatorem objęta jest "tajemnicą spowiedzi"
- taka zasada obowiązuje w Niemczech, gdzie publicystom, duchownym i deputowanym do Bundestagu przyznano bezwzględne prawo odmowy zeznań w postępowaniu karnym. W Polsce jest inaczej: dziennikarze nie mogą chronić informatorów, a gdy odmawiają podania ich nazwisk, są skazywani za ujawnianie tajemnic państwowych. Po Jerzym Jachowiczu z "Gazety Wyborczej", któremu wymierzono wysoką grzywnę, przed oblicze sędziego trafią zapewne niebawem Bertold Kittel i Jarosław Jakimczyk, dziennikarze "Życia", autorzy artykułu "Hak na Oleksego".
Tekst ukazał się w styczniu tego roku. Autorzy napisali, że w UOP zaginął ściśle tajny raport dotyczący pobytu w Polsce Irlandczyka podejrzewanego o dostarczanie broni terrorystom z IRA. Zdaniem dziennikarzy, sprawa ta stanowiła "wewnętrzną rozgrywkę w SdRP" i pomogła w wyeliminowaniu Józefa Oleksego z władz tej partii. Ponieważ prokuratura nie może ustalić, kto wyniósł z UOP tajny raport, postanowiono ukarać publicystów "Życia", zarzucając im ujawnienie tajemnicy państwowej. Akt oskarżenia w tej sprawie ma niebawem trafić do sądu. Rozumowanie prokuratury jest zadziwiająco proste: wprawdzie to oficerowie służb specjalnych są zobowiązani do ochrony tajemnic państwowych, ale gdy już jakiś funkcjonariusz UOP, którego nie można znaleźć, ujawni "dokumenty tajne specjalnego znaczenia", winą można obarczyć dziennikarzy. Czy oznacza to, że winnego przecieku urzędnika państwowego nie trzeba już szukać?
W marcu tego roku Jerzy Jachowicz, dziennikarz "Gazety Wyborczej", został skazany przez Sąd Okręgowy w Warszawie na karę 10 tys. zł grzywny za ujawnienie tajemnicy państwowej. Jachowicz był autorem artykułu "Zwolnieni za Oleksego", w którym podał nazwisko jednego z funkcjonariuszy UOP (nieprawdziwe zresztą, czyli "operacyjne"), biorącego udział - wspólnie z Marianem Zacharskim - w spotkaniu na Majorce z Władimirem Ałganowem, oficerem rosyjskiego wywiadu. Dziennikarz nie chciał ujawnić źródła informacji, czym w ocenie prokuratury udaremnił możliwość wykrycia sprawcy "przecieku". Jerzy Jachowicz powołał się na prawo prasowe, które zobowiązuje dziennikarza do zachowania w tajemnicy nazwiska informatora, jeśli tego zażąda.


Polski dziennikarz powinien mieć zagwarantowane prawo do milczenia przed sądem

Nieco więcej szczęścia mieli Aleksander Chećko i Karol Małcużyński, dawni szefowie "Życia Warszawy". Opublikowali oni nie ocenzurowany tekst uzasadnienia decyzji o umorzeniu tzw. sprawy Olina, podpisanego przez prokuratora płk. Sławomira Gorzkiewicza. Długotrwałe dochodzenie prowadzone przeciwko dziennikarzom umorzył Sąd Rejonowy w Warszawie. Uznano, że nowe przepisy kodeksu postępowania karnego (obowiązujące od września 1998 r.) rozszerzyły prawo dziennikarzy do zachowania w tajemnicy nazwisk informatorów, a w związku z tym publicystom nie można już było postawić zarzutu poplecznictwa, czyli utrudniania postępowania karnego.
Sposób rozumowania polskich prawników nadal jednak determinuje słynne orzeczenie z 1995 r., wydane w sprawie Wacława Białego, redaktora naczelnego "Gazety w Lublinie". Sąd Najwyższy uznał wówczas, że dziennikarze i redaktorzy nie mogą w procesie karnym odmówić zeznań dotyczących okoliczności, na które rozciąga się obowiązek zachowania tajemnicy, jeżeli sąd lub prokuratura zwolni ich z tego obowiązku. Mimo zmiany przepisów, otwarte pozostaje fundamentalne dla wolności prasy pytanie: czy dziennikarz ma prawo do milczenia?
Jednoznacznie odpowiedział na nie niemiecki Trybunał Konstytucyjny w sprawie dotyczącej tygodnika "Der Spiegel": "Do zakresu wolności prasy należy niezbędna ochrona stosunku zaufania pomiędzy dziennikarzem a jego informatorem". Z kolei norweski Sąd Najwyższy, rozpatrujący sprawę powiązań Partii Pracy oraz wywiadu, orzekł: "Prawo dziennikarza do nieujawniania źródeł informacji jest tym istotniejsze, im większe jest społeczne znaczenie ujawnionej informacji". Podobne stanowisko prezentuje Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu. Ważnym precedensem była tu sprawa Williama Goodwina, dziennikarza brytyjskiego pisma "The Engineer". W swoim artykule Goodwin napisał o trudnościach finansowych firmy Tetra Ltd. Wiadomość pochodziła z poufnego raportu, który zaginął. Dziennikarz został więc sądownie zobowiązany do ujawnienia personaliów informatora, a gdy tego nie uczynił, skazano go na grzywnę. Sprawa trafiła do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który uznał, że brytyjski sąd naruszył przepisy konwencji, nakazując dziennikarzowi ujawnić źródło informacji.
Taka interpretacja przepisów wynika także wprost z rezolucji o "poufności dziennikarskich źródeł informacji", przyjętej 18 stycznia 1994 r. przez Parlament Europejski. Wynika z niej, że prasa ma być "psem łańcuchowym demokracji" (public watchdog) i powinna głośno ostrzegać opinię publiczną przed wszelkimi nadużyciami władzy. Jeżeli dziennikarzom "Życia" nie uda się przekonać polskiego sądu, by przyjął podobną wykładnię, mogą liczyć na sprawiedliwy wyrok trybunału w Strasburgu.

Więcej możesz przeczytać w 27/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.