Małżeństwo z konieczności

Małżeństwo z konieczności

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa z MILO DJUKANOVICIEM, prezydentem Republiki Czarnogóry
Jacek Potocki: - Czy istnieje naród czarnogórski?
Milo Djukanović: - Nie ma co do tego żadnej wątpliwości. Według ostatniego spisu ludności, ponad 63 proc. ludności Czarnogóry deklaruje się jako Czarnogórcy. Ale jest to pytanie jak najbardziej na miejscu, istnieje bowiem bardzo silna tendencja w Serbii, by negować narodową toż- samość Czarnogórców. Twierdzi się tam, że Czarnogórcy to trochę inni Serbowie. Pytanie o przynależność narodową jest bardzo osobistą sprawą każdego człowieka. Mając zatem na względzie tak wysoki odsetek osób uważających się za Czarnogórców, nie można mieć wątpliwości, że istnieje naród czarnogórski. Myślę, że świadomość narodowa wzrasta.


Milo Djukanović ma 37 lat, z wykształcenia jest ekonomistą, był m.in. sekretarzem Komitetu Centralnego Związku Komunistów Czarnogóry, obecnie pełni funkcję przewodniczącego Demokratycznej Partii Socjalistów Czarnogóry. W 1991 r. w wieku 29 lat został najmłodszym premierem w Europie, sprawując ten urząd do stycznia 1998 r., kiedy został wybrany na prezydenta Czarnogóry.

- Ostatnio odbył pan wiele podróży po Europie. Jaki był ich cel?
- Zaprezentowanie kursu polityki naszego państwa. Od dłuższego czasu prowadzimy politykę demokratyzacji, reform gospodarczych o orientacji proeuropejskiej. Wydaje się nam, że nie wszystkie informacje o naszej polityce docierają do europejskiej opinii publicznej. Wiąże się to z całkowicie odmienną od naszej, oportunistyczną polityką prowadzoną przez Milosevicia. Dlatego chcemy zwrócić uwagę na siebie, by dowieść, że istnieje szansa demokratyzacji naszego regionu.
- Proponował pan przeprowadzenie zmian demokratycznych w całej Jugosławii.
- Tak, ponieważ Jugosławia jako całość nie ma innego wyjścia niż podążenie drogą demokratyczną. Pragniemy, aby nasza polityka państwowa została przyjęta jako model dla całej Jugosławii. Oczywiście, jest to sprzeczne z interesami reżimu w Belgradzie. Wiadomo, że autokrata nigdy nie będzie skłonny do prowadzenia polityki demokratycznej. Większość obywateli Serbii udziela swego poparcia prezydentowi Miloseviciowi. Mam jednak nadzieję, że porażające skutki polityki Milosevicia otrzeźwiły jego zagorzałych zwolenników i że Serbia jest przygotowana na znaczący zwrot. Poprzedni okres obnażył wiele słabości systemu jugosłowiańskiego, wykorzystanych przez Milosevicia na niekorzyść Czarnogóry. Przytoczę tu jeden przykład, dotyczący wojska jugosłowiańskiego: Miloseviciowi udało się nastawić część armii jugosłowiańskiej przeciwko Czarnogórze. W przyszłości Czarnogóra nie może tolerować takiej sytuacji.
- Jak pan rozumie termin "demokracja"? W Jugosławii przecież funkcjonuje demokratycznie wybrany prezydent, parlament, są różne partie...
- Zgadza się. Prezydent Milosević został wybrany zgodnie z procedurą przewidzianą w konstytucji, ale prawdą jest również to, że żaden z wybranych organów nie funkcjonuje w sposób demokratyczny. Prezydent bezwzględnie wykorzystał w negatywny sposób możliwości wynikające z konstytucji. Rząd Jugosławii nie został powołany zgodnie z konstytucją, która przewiduje, że jedna z dwóch najważniejszych funkcji w federacji przypada Czarnogórze. Skoro prezydent federacji jest obywatelem Serbii, oznacza to, że premierem rządu federalnego powinien być ktoś z Czarnogóry. Prezydent Milosević postąpił wbrew wynikom wyborów w Czarno- górze. Zaproponowany przez niego na stanowisko premiera kandydat z Czarnogóry nie pochodzi ze zwycięskiej opcji, lecz jest politykiem posłusznym Belgradowi. Czarno- góra nie uznaje takiego rządu. W parlamencie federalnym powinno być po dwudziestu przedstawicieli każdej republiki. Mimo że wybory republikańskie odbyły się przed rokiem, Milosević nie pozwala, by tych dwudziestu legalnie wybranych przedstawicieli Czarnogóry weszło w skład parlamentu Jugosławii.
- Zachód mówi: "Udzielimy pomocy zniszczonej Jugosławii, jeśli odejdzie Milosević". Czy on musi zrezygnować, czy jest jakiś sposób, żeby go usunąć?
- Obywatele Serbii powinni sobie wybierać władzę. Oczywiście, nie podważam tu stanowiska Unii Europejskiej czy szerzej - wspólnoty międzynarodowej, która nie chce udzielić pomocy niedemokratycznemu reżimowi. Jest to bardzo jasny sygnał, zarówno dla społeczeństwa Serbii, jak i dla samego prezydenta. Milosević sam podałby się do dymisji, gdyby był politykiem odpowiedzialnym, a ponieważ takim nie jest, muszą się odbyć pierwsze po wojnie o Kosowo demokratyczne wybory. Dopiero wtedy będzie możliwa zmiana na stanowisku głowy państwa.
- Jest pan przedstawiany na Zachodzie jako konkurent Milosevicia.
- Nie uważam się za takiego, nie ubiegam się bowiem o stanowisko prezydenta Federalnej Republiki Jugosławii. Jestem prezydentem Czarnogóry i pragnę w sposób odpowiedzialny pełnić tę funkcję przez całą czteroletnią kadencję. Stanowię natomiast realną konkurencję dla Milosevicia, ponieważ wraz z moimi kolegami czynię wysiłki, by zaoferować konkurencyjną wobec jego polityki opcję o kierunku proeuropejskim i demokratycznym. Takie sygnały z Belgradu jeszcze nie nadchodzą. Sądzę, że prezydent Jugosławii w tej chwili bardzo się trudzi, by kolejną porażkę przedstawić jako swój kolejny sukces. Będzie miał z tym poważne trudności, ale chyba już nadchodzi ta chwila, kiedy będzie się musiał zastanowić, jak ułożyć stosunki z Czarno- górą. Na sygnał z Belgradu czekamy jednak bez szczególnej nerwowości.
- Czy w czasie licznych podróży usłyszał pan od swoich rozmówców, że Serbia nie dostanie pomocy, ale Czarnogóra zostanie potraktowana specjalnie w ramach paktu stabilizacji dla Bałkanów i otrzyma wsparcie?
- Tak. Sądzę, że większość krajów wspólnoty międzynarodowej rozumie znaczenie uczestnictwa Czarnogóry w tym programie. Czarnogóra wprawdzie nie jest suwerennym państwem i nie może być pełnoprawnym członkiem paktu stabilizacji, ale od samego początku mieliśmy poczucie, że będziemy pełnoprawnym beneficjentem pomocy. Nie jest to tylko nagroda za demokratyczną i proeuropejską politykę Czarnogóry, lecz demonstracja realnej szansy dla Serbii i jej obywateli, którzy powinni zrozumieć, jakie zmiany muszą nastąpić w ich kraju.
- Jakie straty poniosła Czarnogóra w czasie tej wojny?
- Bezpośrednie straty nie są duże. Nawet w ten sposób wspólnota międzynarodowa wyraziła swoje pozytywne stanowisko wobec Czarnogó- ry. W efekcie bombardowań zginęło siedmiu cywilów. Wszystkie te ogromne zniszczenia, jakie dotknęły Serbię, będą jednak miały wpływ na Czarnogórę.
- Czego oczekuje Czarnogóra od międzynarodowej społeczności?
- Czarnogóra wiele oczekuje od paktu stabilizacji. Należy przypomnieć, że ponieśliśmy straty nie tylko na skutek wojny, ale i wieloletnich sankcji nałożonych na Jugosławię. Nawet gdyby nie było tych sankcji i tej wojny, Czarnogóra potrzebuje pomocy w realizacji reform. Od wspólnoty międzynarodowej oczekujemy wsparcia w restrukturyzacji naszej gospodarki, by można ją było dostosować do standardów rozwiniętych gospodarek rynkowych Zachodu.
- W Czarnogórze widoczne są dość silne tendencje secesyjne. Czy może dojść do rozpadu Jugosławii?
- Sądzę, że stabilność i samo pozostanie w Jugosławii jest uwarunkowane koniecznością demokratyzacji. Czarnogóra wykazała ogromną cierpliwość w oczekiwaniu na demokratyczne przemiany. Trzeba jednak powiedzieć, że coraz więcej obywateli naszej republiki nie wierzy w możliwość pozostania we wspólnocie jugosłowiańskiej. Ich argumenty nie są bezpodstawne. Powołują się na dziesięć lat doświadczeń, w czasie których Milosević zniweczył perspektywy rozwoju Czarnogóry.
- A jeśli do takich zmian nie dojdzie? Czy możliwa jest nowa wojna na Bałkanach?
- Już dość było konfliktów w tym regionie. Wiemy, że podział państw na Bałkanach nigdy nie przebiega w sposób pokojowy, bez silnych wstrząsów. Mamy bardzo świeże doświadczenia z dawną Jugosławią. Wspólnota międzynarodowa opracowała długofalowy program rozwoju regionu, który nie przewiduje powstania nowych państw, a nawet osłabia dążenia do niepodległości. Z tych względów dostrzegamy jeszcze szansę dalszego współistnienia. Jeśli Serbia tego nie zrozumie, ruch niepodległościowy się nasili, gdyż Czarnogóra nie chce dłużej składać w ofierze swojej przyszłości.
- Dlaczego władze federalne, mimo pańskiej rezerwy wobec ich polityki, nie zdecydowały się na wprowadzenie stanu wojennego w Czarnogórze i obalenie władz republiki?
- Władze centralne podjęły decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego również na terytorium Czarnogóry. Próbowano ją wyegzekwować na różne sposoby, ale stawiliśmy opór. Uważamy, że sama idea wojny była bezsensowna. Dlatego ciągle wzywałem prezydenta Milosevicia, żeby dążył do pokojowego rozwiązania konfliktu. Nie można jednak powiedzieć, że popieraliśmy bombardowania Jugosławii przez NATO. Wielokrotnie apelowałem do NATO o wstrzymanie tych ataków, głośno mówiąc, że problem kosowski należy rozwiązywać drogą pokojową, a nie wojenną.
- Teraz Czarnogóra znajduje się w centrum zainteresowania Zachodu jako wzór do naśladowania dla Serbii. Ale za kilka lat Zachód, zaangażowany w utrzymanie porządku w Kosowie, może zapomnieć o Czarnogórze.
- Ma pan rację, dostrzegam taką groźbę. Czarnogóra jest małym państwem. W wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności stała się przedmiotem powszechnego zainteresowania. Wykorzystaliśmy to nieszczęście jugosłowiańskie, by zwrócić uwagę na naszą trzeźwą, racjonalną postawę. Obecnie notowania Czarnogóry są bardzo dobre. Taki mały kraj, jakim jest Czarnogóra, musi aktywnie zabiegać o swoje miejsce. W przeciwnym razie inni przestaną się nim interesować. Ja i moi współpracownicy uczynimy wszystko, byśmy nie zniknęli z pola widzenia.

Więcej możesz przeczytać w 27/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.