Butelka goryczy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czarny rok Coca-Coli
Po zatruciu się dwustu belgijskich uczniów coca-colą, kiedy koncern z Atlanty zmuszony został do bezprecedensowego w historii wycofania z rynków swoich produktów, na firmę spadł kolejny cios. Inspektorzy Unii Europejskiej wkroczyli do biur koncernu w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Austrii i Danii. Przeszukań dokonano także w trzech partnerskich firmach produkujących butelki i opakowania: Coca-Cola Beverages PLC w Londynie, Coca-Cola Nordic Beverages w Danii i Coca-Cola Erfrischungsgetränke w Niemczech. Podczas dwudniowej akcji urzędnicy gromadzili dokumentację potwierdzającą wcześniejsze podejrzenia, że koncern z Atlanty próbuje bezprawnie wyeliminować konkurencję z rynku. "Nie mam wątpliwości, że do naszych obowiązków należy wyegzekwowanie równości wobec prawa, zwłaszcza wobec takich gigantów jak Coca-Cola. Jeśli udowodnimy nasze przypuszczenia czarno na białym, będzie to naprawdę wielka afera" - powiedział komisarz ds. polityki konkurencji UE Karel van Miert. Zdaniem ekspertów, spór, który potrwa co najmniej dwa lata, będzie jednym z najpoważniejszych w stosunkach między Unią Europejską i Stanami Zjednoczonymi. Na produkowane przez koncern różne odmiany coca-coli, sprite?a i fanty przypada prawie połowa rynku napojów orzeźwiających w Europie. Drugie, odległe pod względem sprzedaży miejsce zajmuje odwieczny rywal PepsiCo. Problem polega na tym, że w wielu europejskich sklepach można dostać jedynie produkty Coca-Coli. Według inspektorów komisji, dzieje się tak dlatego, że ci sprzedawcy, którzy oferują pełen wybór produktów Coca-Coli, otrzymują od koncernu duże upusty. Skala problemu skłoniła konkurencję do bardziej zdecydowanego działania. W Miami rzecznik prasowy PepsiCo Richard Detwiler potwierdził, że jego firma złożyła do Komisji Europejskiej zażalenie na praktyki handlowe Coca-Coli. Podobny wniosek wpłynął od firmy Virgin Cola, będącej własnością Richarda Bransona. "Podejrzewamy, że w Niemczech, Danii i Austrii koncern ten oferuje hurtownikom co najmniej trzy różne rodzaje udogodnień, które są niezgodne z prawem Unii Europejskiej. Chcę jasno powiedzieć, że firma, która ma dominującą pozycję na rynku, nie może się uciekać do praktyk mających zniechęcić konsumentów do kupowania produktów konkurencji" - powiedział van Miert. Komisarz przypomniał także, że w 1997 r., starając się wykupić udziały w Cadbury Schweppes - co prowadziłoby do przejęcia przez koncern z Atlanty praw do dwóch popularnych napojów: 7-up i dr Pepper - Coca-Cola zgodziła się, iż nie będzie sprzedawać swych produktów po cenach, które mogłyby zagrozić pozycji rynkowej konkurentów produkujących podobne wyroby. "To naturalne, że byliśmy zaskoczeni. Nie rozumiemy zarzutów, nie zrobiliśmy nic nielegalnego. Współpracujemy jednak z Komisją Europejską i udostępniliśmy wszystkie dokumenty i materiały, których życzyli sobie inspektorzy" - powiedział Svend Ivan Petersen, dyrektor Coca-Coli Nordic. W biurach w Berlinie i Essen kontrolujący poprosili o wgląd w dane księgowe dotyczące rozliczeń z hurtownikami i punktami sprzedaży. "Naszym zdaniem, potwierdzają one, że przestrzegaliśmy przepisów o wolnej konkurencji" - uważa tamtejszy rzecznik koncernu Klaus Hillebrand. Mimo że pracownicy Coca-Coli wolą dmuchać na zimne, jej kierownictwo raczej bagatelizuje sprawę i przeszukanie biur określa jako "rutynową kontrolę". "Nie jest to coś, co spędza mi sen z powiek. Taka sytuacja zdarza się nie pierwszy i nie ostatni raz" - uspokajał prezes Coca-Coli Douglas Ivester po spotkaniu na Wall Street, gdzie starał się przekonać ponad stu analityków giełdowych, niepokojących się mniejszymi o 21 proc. zyskami w drugim kwartale tego roku, że firma "wychodzi z dołka". Zatroskanie inwestorów bierze się stąd, że po spadku zysków koncernu w Ameryce Południowej, środkowo-wschodniej Europie, Rosji i Chinach, pojawiają się nowe problemy. Ivester, przyznając, że pod względem jakości produktów Coca-Coli zdarzyły się ostatnio dwie wpadki (jedną z nich była afera w Polsce), do czego nigdy nie powinno dojść, pozwolił sobie przy tym na wygłoszenie opinii zupełnie nie pasującej do wizerunku amerykańskiego menedżera. "Na załamanie się handlowej pozycji koncernu w Europie wpłynęło przewrażliwienie belgijskiego społeczeństwa, wywołane skandalem dioksynowym. W normalnej sytuacji takim problemem nikt serio by się nie zajmował. W Belgii jednak doszło do zbiorowej psychozy. Wszyscy byli przekonani, że rząd próbuje ukryć przed społeczeństwem prawdę o skażonej żywności" - uznał prezes koncernu, prezentując dane wskazujące, że w pięciu z sześciu szkół, w których doszło do zachorowań, połowa dzieci skarżących się na bóle brzucha i nudności w ogóle nie piła coca-coli, a w żadnym z osiemdziesięciu wypadków zatruć we Francji nie było jakiegokolwiek związku ze spożyciem produktów koncernu. Według europejskiego prawa, na firmę naruszającą zasady wolnej konkurencji może być na- łożona kara sięgająca nawet 10 proc. jej łącznych obrotów. Na razie jednak wyroki były znacznie łagodniejsze. Na początku tego miesiąca Komisja Europejska nałożyła na linie lotnicze British Airways karę w wysokości 6,8 mln euro, czyli 7 mln USD, za uprzywilejowane traktowanie niektórych biur podróży. Przed tygodniem wszczęto także postępowanie wobec belgijskiego giganta Interbrew, czwartego na świecie producenta piwa, któremu zarzuca się chęć wyparcia konkurencji z krajowego rynku. Dla Coca-Coli kłopoty w Brukseli nie są niczym nowym. Wobec sprzeciwu komisji firma musiała poważnie ograniczyć wspomniany już plan zakupu wartego ponad miliard dolarów Cadbury Schweppes, Francuzi zaś zablokowali przejęcie praw do popularnego nad Sekwaną napoju Orangina, produkowanego przez znaną z aperitifów firmę Pernod Ricard SA, na czym Coca-Cola straciła prawie dwa miliony dolarów. Włosi prowadzą zaś własne dochodzenie w sprawie nieuczciwej konkurencji. Koncern wynajmie więc zapewne armię prawników, którzy będą się starali obalić wszelkie możliwe oskarżenia. "Zarzucić można wszystko, ale trzeba to jeszcze udowodnić" - podkreśla Bill Bischop, ekonomista z londyńskiej firmy Lexecon Ltd. specjalizującej się w polityce konkurencji. "W handlu rabaty są normalną praktyką nagradzania sprzedawców za wierność wobec firmy i wysokie obroty. Mogą być niedozwolone, jeśli firma o dominującej pozycji na rynku oferuje je hurtownikowi, jednocześnie naciskając na niego, by nie sprzedawał produktów konkurencji. Jeżeli wiąże się to z obniżką kosztów, wszystko jest w porządku. Jeśli jednak nie uda się tego udowodnić, konsekwencje mogą być poważne" - ocenia Steven Kinsella, prawnik z kancelarii Herbert Smith. Niezależnie od dalszego rozwoju wypadków finału sprawy, w której zabezpieczono dotychczas ponad 10 tys. dokumentów, nie doczeka na swym urzędzie Flamand Karel van Miert. Po siedmiu latach odchodzi z Komisji Europejskiej, by poświęcić się karierze akademickiej. W komisji Santera cieszył się opinią "człowieka o czystych rękach". Prowadził najtrudniejsze sprawy, na przykład ustalał warunki przejęcia przez Boeinga koncernu lotniczego McDonnell Douglas o wartości 15 mld USD. Nie zawahał się także przed nałożeniem na Volkswagena rekordowej do tej pory kary w wysokości 200 mln DM za stosowanie nie- korzystnych dla klientów zasad sprzedaży samochodów w Europie. W komisji Prodiego polityką konkurencji zajmie się również wybitny fachowiec Włoch Mario Monti - kolega van Mierta z poprzedniej komisji, w której specjalizował się w problematyce podatkowej. Afera z Coca-Colą nałożyła się na inny europejsko-amerykański konflikt. 12 lipca Światowa Organizacja Handlu (WTO) przyznała USA rację w sporze o amerykańską wołowinę z krów tuczonych hormonami. Grupa arbitrażowa WTO uznała, że unijny zakaz importu amerykańskiej wołowiny nie ma wystarczającego naukowego uzasadnienia i z tego powodu nie daje się pogodzić z zasadami handlu międzynarodowego oraz oceniła, że Stany Zjednoczone straciły 116,8 mln USD z powodu zakazu importu mięsa zawierającego hormony. Mimo decyzji WTO, Unia Europejska odmówiła zniesienia embarga. Amerykanie w odpowiedzi ogłosili wstępną listę produktów europejskich, które od 29 lipca zostaną objęte sankcjami. Na liście towarów obłożonych stuprocentowym cłem znalazły się między innymi francuskie specjały, jak ser roquefort, gęsie wątróbki, pasztety i trufle, a także pomidory, wołowina, wędliny wieprzowe, podroby, cebula, soki owocowe i musztarda. Decyzja ta doprowadziła do furii francuskiego ministra rolnictwa Jeana Glavany?ego, który powiedział, że Amerykanie mają "najgorszą żywność na świecie", co wywołało napięcie w stosunkach z Waszyngtonem. Problem polega jednak na tym, że Europa nie ma w tym sporze ani wystarczającej siły argumentów, ani jednolitego stanowiska. Wprowadzając bariery dla amerykańskiej żywności, ministrowie piętnastki zdają się za- pominać, że Hiszpania nie tylko od 1977 r. uprawia na skalę przemysłową dwa genetycznie zmodyfikowane rodzaje kukurydzy, lecz także należy do największych europejskich importerów amerykańskiej "ulepszonej" kukurydzy i soi. Większość takiej kukurydzy jest przeznaczana na karmę dla zwierząt, ale nie brakuje różnych jej zastosowań w branży spożywczej - od biskwitów aż do produkcji piwa. Co więcej, ten drażliwy w innych krajach Unii Europejskiej temat, mimo starań ekologów, farmerów i grupy obrony praw konsumentów, nie budzi w Hiszpanii żadnych emocji. O tym, jaką wagę komisja Prodiego przywiązuje do problemu jakości produktów żywnościowych, świadczy pierwsze exposé nowego przewodniczącego, wygłoszone przed deputowanymi Parlamentu Europejskiego w Strasburgu. Romano Prodi zdecydowanie podkreślił, że europejscy konsumenci stracili zaufanie do własnych władz sanitarnych i oczekują przełomowych rozwiązań w tej sprawie na szczeblu wspólnoty. Takim rozwiązaniem mogłoby być - zdaniem Prodiego - powołanie zajmującej się tą problematyką ogólnoeuropejskiej agencji zorganizowanej na wzór... amerykańskiej Food and Drug Administration (FDA).

Więcej możesz przeczytać w 32/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.