Cwane państwo prawa

Cwane państwo prawa

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nikt z nas na reprywatyzacji nie straci, bo niczego nikomu nie ukradliśmy
W samym środku lata pojawił się dość nagle poważny temat - reprywatyzacja. Ciekawe, czy po raz ostatni w tym stuleciu, bo w latach dziewięćdziesiątych powracał wielokrotnie. Jeżeli sprawa i tym razem nie zostanie załatwiona, w wiek XXI wkroczymy z dodatkowym, niepotrzebnym i kompromitującym bagażem.

Tyle jest gadania o rozliczeniach z PRL, ale dziwnym trafem o krzywdach bardzo wymiernych, bo mających charakter materialny, mówi się najmniej. Można podawać wiele hipotetycznych przyczyn, dla których reprywatyzacja jest ciągle odkładana. Przede wszystkim nie jest to temat atrakcyjny populistycznie, bo w końcu przedwojenne warstwy posiadające to mniejszość społeczeństwa, a mas ludowych ta sprawa nie interesuje. Przepraszam - interesuje, ale raczej w sensie negatywnym: nic z tego nie będziemy mieli, a nawet możemy stracić, po co więc nabijać kabzę dawnym bogaczom.
Dokonane kiedyś przez władzę ludową zagarnięcie prywatnego majątku miało na względzie - przynajmniej teoretycznie - dobro szerokich rzesz biednego ludu. W istocie było to zamierzone, gigantyczne oszustwo mające na celu zniesienie wszelkiej własności prywatnej. W Polsce potknięto się już jednak na samym początku, oddając nieopatrznie chłopom ziemię na własność w ramach reformy rolnej. Reforma ta tak naprawdę zaczęła się już przed wojną, a uwłaszczeni chłopi nawet w najsroższych czasach stalinowskich nie chcieli własności oddać. Skutecznie natomiast znacjonalizowano przemysł, handel i pozostałe dziedziny gospodarki, sprowadzając naród do roli fikcyjnych współwłaścicieli państwowego majątku.
Likwidacja wolnego rynku i jego podstawy - prywatnej własności - to najbardziej kardynalny grzech PRL. Państwo nie poradziło sobie z gospodarką i dlatego upadło. I dlatego dzisiaj wszyscy powtarzają: prywatyzacja, prywatyzacja i jeszcze raz prywatyzacja. A o reprywatyzacji jakoś cicho. Bo jest między tymi pojęciami dość zasadnicza różnica: prywatyzacja to sprzedaż majątku, a reprywatyzacja to jego oddanie za darmo dawnym właścicielom. Każdy rząd tę różnicę widzi gołym okiem: dlaczego mamy oddawać coś, co można sprzedać. I zaczyna się stały fragment gry: reprywatyzacja oznacza katastrofę dla budżetu, bo trzeba będzie stracić majątek takiej wartości, że skarb państwa tego nie wytrzyma. Przepraszam za brutalne porównanie, ale jest to typowe rozumowanie złodzieja, który oczywiście woli sprzedać niż oddać ukradzione. Przecież oddany majątek nie znika, a państwo ma wiele innych zadań niż zajmowanie się cudzą własnością i czerpanie korzyści z jej sprzedaży.
Rozważmy krótko problem na przykładzie Warszawy - jedynego miasta w Polsce, w którym pozbawiono kiedyś własności wszystkich posiadaczy nieruchomości. Gdy w latach 40. pokrzywdzeni występowali z prośbą o przyznanie własności czasowej, dowiadywali się, że jest to niemożliwe, bo na ich terenie planowana jest szkoła, przedszkole, szpital albo inne instytucje użyteczności publicznej. Plany okazały się oszustwem, bo gdyby były prawdziwe, Warszawa miałaby dzisiaj chyba tyle szkół, ile cała Polska. Prezydent Święcicki coś tam zwracał warszawiakom od czasu do czasu - 100 czy 300 nieruchomości - a samych wniosków o zwrot jest ok. 5 tys. Po co ludziom oddawać coś, co można sprzedać? Co będzie robiła rzesza warszawskich urzędników samorządowych, którzy zajmują się obsługą, wynajmem i handlem miejskimi nieruchomościami? Miejskimi tylko z nazwy, bo prawem kaduka zabrano je kiedyś dawnym właścicielom.
Ani rządowi, ani samorządowi nie wolno myśleć kategoriami złodzieja. Nikt z nas na reprywatyzacji nie straci, bo niczego nikomu nie ukradliśmy.
Więcej możesz przeczytać w 32/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.