Antypromocja

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa z ADAMEM PAWŁOWICZEM prezesem Państwowej Agencji Inwestycji Zagranicznych
Mirosław Cielemęcki: - W Polsce zainwestowano ponad 30 mld dolarów. W ubiegłym roku wartość inwestycji wzrosła o ponad 10 mld dolarów. Czy taki wynik może się jeszcze powtórzyć?
Adam Pawłowicz: - Jest szansa na to, aby inwestycje o wartości 10-12 mld dolarów napływały do nas systematycznie przez kilka najbliższych lat. Zależy to jednak m.in. od sytuacji w światowej gospodarce, od tego, czy nie wystąpią w niej nowe zjawiska kryzysowe na wielką skalę. Ostatnie kryzysy nie miały na szczęście żadnego negatywnego wpływu na zainteresowanie zagranicznych inwestorów Polską. Kryzys w Rosji wręcz zachęcił niektórych do zwrócenia uwagi na Polskę, która postrzegana jest jako kraj stabilny, odporny na załamania u sąsiadów.
- Czy ten korzystny obraz nie został zakłócony ostatnimi wydarzeniami, tzn. strajkami, blokadami dróg?
- Polska nadal jest chwalona przez Zachód i przedstawiana wręcz jako wzór do naśladowania dla innych krajów naszego regionu. Jednak każdy, kto nosi się z zamiarem ulokowania u nas miliardów dolarów, przygląda się uważnie wszystkim występującym u nas zjawiskom gospodarczym, politycznym, społecznym. Pewne zaniepokojenie wywołuje obniżenie tempa rozwoju gospodarczego, większe niż przewidywano bezrobocie, a także sposób wprowadzania niektórych reform. Na szczęście na razie nie zmniejszyło to zainteresowania naszym krajem. Dalszy rozwój sytuacji w Polsce będzie miał jednak ogromne znaczenie dla podejmowanych za granicą, a dotyczących nas decyzji inwestycyjnych. Gdyby niepokojące symptomy, z którymi mieliśmy do czynienia w styczniu i w lutym, utrzymały się jako trend, wówczas wielu potencjalnych inwestorów z pewnością wstrzyma swoje decyzje, czekając na dalszy rozwój wypadków. Jest jednak duża szansa, aby w tym roku znowu napłynęło do nas co najmniej 10 mld dolarów.
- Czy 10-12 mld dolarów rocznie to optymalny poziom inwestycji zagranicznych w naszej gospodarce?
- Lepiej byłoby zapewne, aby był on jeszcze wyższy. Inwestycje nie mogą jednak rosnąć w nieskończoność. Gospodarka musi zaabsorbować napływający kapitał. Wydaje mi się, że jesteśmy już bliscy osiągnięcia pułapu naszych możliwości. Wiele zależy od tego, jak będą działać nowe struktury regionalne i czy będą one prowadzić aktywną politykę pozyskiwania inwestycji. Na razie znaczna część "terenu" nie jest przygotowana do wzięcia na siebie tego ciężaru.
- Większość pieniędzy pochodzi z Europy Zachodniej i z USA. Czy otworzą się dla nas nowe źródła kapitału?
- Są takie możliwości. Jedno źródło to Daleki Wschód, drugie bogate kraje Zatoki Perskiej, które szukają miejsc do zyskownego lokowania swoich ogromnych przychodów z eksportu ropy naftowej.
- Na początku stycznia zwracał pan uwagę na to, że większość pieniędzy, które trafiły do nas z Dalekiego Wschodu, to w zasadzie nakłady inwestycyjne jednej firmy - Daewoo. Mówił pan wówczas o konieczności "uaktywnienia" tego rynku. Co zamierza pan zrobić? Czy uda się namówić do większych inwestycji na przykład firmy japońskie?
- Partnerzy z Dalekiego Wschodu są niezwykle ostrożni w podejmowaniu tego rodzaju decyzji. Na nowe rynki wchodzą drobnymi krokami, obserwują losy tych przedsiębiorstw, które już zainwestowały w naszym kraju. Sukces jednej firmy japońskiej przyciąga do nas kolejne inwestycje. Otwiera się po prostu furtka, przez którą wchodzą następni. Taką furtką jest z całą pewnością inwestycja Isuzu w Tychach. Już mamy sygnały, że banki inwestycyjne z Japonii przygotowują się do otwarcia u nas swoich biur. To znak, że za chwilę pojawią się u nas wielkie japońskie korporacje. Mamy także informacje o możliwościach inwestycji firm tajwańskich. Już niebawem PAIZ wyśle swoją misję do Londynu na spotkanie z potencjalnymi inwestorami z Dalekiego Wschodu. Nasze misje wyjadą także do Japonii i na Tajwan. Zaprezentujemy tam możliwości naszej gospodarki, a także postaramy się wyjaśnić kontekst ostatnich niekorzystnych zjawisk w Polsce, wywołujących niepokój za granicą. Wpływ agencji, którą kieruję, na decyzje inwestorów jest jednak ograniczony.
- Dlatego, że PAIZ otrzymała w tym roku mniej pieniędzy? Czy istnieje prosta zależność pomiędzy wielkością budżetu PAIZ a rozmiarami inwestycji zagranicznych w Polsce?
- W ubiegłym roku budżet był wyższy aż o półtora miliona złotych. To 20 proc. naszego budżetu. Nie ma jednak prostej zależności pomiędzy budżetem agencji a napływem inwestycji. Decyzje inwestorów zależą przede wszystkim od rachunku ekonomicznego, oceny polskiej gospodarki, perspektyw jej rozwoju i przejrzystości naszego prawa. Te 10 mld dolarów, które napłynęły do nas w zeszłym roku, to - jak podkreśla wielu moich rozmówców - pośredni rezultat reform Balcerowicza z początku lat dziewięćdziesiątych. Jestem przekonany, że obecnie wprowadzane przez rząd reformy przyniosą podobny efekt w postaci zwiększonych inwestycji.
- Na początku transformacji w naszym kraju mało kto za granicą znał możliwości, jakie istniały na polskim rynku. PAIZ i inne instytucje zajmujące się promowaniem Polski odegrały wówczas znaczącą rolę. Czy obecnie potrzebna jest rządowa agencja wspierająca inwestycje?
- Jest tak samo konieczna jak dawniej. Podobne instytucje mają wszystkie liczące się kraje świata. W Wielkiej Brytanii są aż trzy agencje: angielska, szkocka i walijska. Wielki kapitał może się oczywiście obejść bez pomocy rządowych agend; stać go na pozyskiwanie we własnym zakresie potrzebnych mu informacji. Inaczej jest z mniejszymi firmami, które planują inwestycje rzędu kilkuset tysięcy lub kilku milionów dolarów. Ich często nie stać we wstępnej fazie projektu na wynajmowanie firm konsultingowych. Bez informacji, które dostarcza PAIZ, nie pojawiłyby się one w Polsce. Wiadomości o naszym kraju potrzebują również działające w innych państwach instytucje biznesowe, izby gospodarcze itp. One także wpływają na zainteresowanie Polską.


Jest szansa na to, aby inwestycje o wartości 10-12 mld dolarów napływały do nas systematycznie przez kilka najbliższych lat

- Promocją Polski na świecie zajmują się PAIZ, MSZ, biura radców handlowych, kilka instytucji pozarządowych, fundacje. Niewielkie środki na promocję są więc rozproszone.
- Część środków istotnie wydajemy nieefektywnie. Działalność instytucji zajmujących się promocją, przynajmniej państwowych, trzeba z pewnością niezwłocznie skoordynować. Ale nie jest to tylko kwestia marnowania pieniędzy podatnika. Chodzi o coś więcej. Jaki wizerunek Polski chcemy promować za granicą, co i komu powiedzieć? Bez odpowiedzi na te pytania, bez dobrych pomysłów na promocję wysiłek wszystkich instytucji będzie miał nikłe skutki. Aby uzyskać oczekiwane rezultaty, należy koncentrować środki i działania na kilku wybranych zadaniach.
- Kto miałby pełnić funkcję koordynatora? PAIZ?
- Nie rościmy sobie prawa do monopolu ani tym bardziej do ustalania strategii promocyjnej państwa, która powinna być istotnym elementem polityki zagranicznej i gospodarczej rządu. PAIZ może być jednak istotnym narzędziem w rękach rządu, a zwłaszcza ministra gospodarki. Promocja polskiej gospodarki musi być skoordynowana. Nie zrobią tego BRH, bo każde z nich pracuje tylko w jednym państwie. My zaś możemy zaproponować wspólną strategię, a następnie skutecznie ją realizować, współpracując ze wszystkimi, którzy chcą zrobić dla Polski coś pozytywnego.
- MSZ jednak działa na obszarze całego świata.
- Nie ma mowy o żadnym konflikcie pomiędzy nami a MSZ. Resort spraw zagranicznych ma inne, bardzo ważne zadania polityczne. Natomiast my jesteśmy wyspecjalizowaną agencją promującą gospodarkę. Oczywiście, w wielu sytuacjach obie te dziedziny - gospodarka i polityka - zazębiają się. To jest szansa, którą trzeba wykorzystać, a nie przedmiot konfliktu. Na przykład po formalnym wejściu do NATO staliśmy się krajem o mniejszym ryzyku inwestycyjnym dzięki obejmującemu również nas militarnemu parasolowi ochronnemu. Jest to więc fakt nie tylko polityczny, ale i gospodarczy, który trzeba wykorzystać w promowaniu Polski. Na razie nie do końca z tego korzystamy, także dlatego, że brakuje nam zintegrowanej promocji. MSZ robi swoje, Ministerstwo Gospodarki swoje, PAIZ swoje. To się musi zmienić. Pierwszym pozytywnym objawem zmian są nasze wspólne działania z MSZ przy okazji wejścia Polski do Paktu Północnoatlantyckiego.
- Na ostatnim EXPO polskie ekspozycje wzbudzały co najwyżej umiarkowane zainteresowanie. Jak będzie w 2000 r. w Hanowerze? Kto będzie koordynatorem naszych działań?
- Poprzednia wystawa istotnie z różnych powodów nie została przez Polskę wykorzystana pod względem promocyjnym. Teraz też mamy opóźnienia. Na razie nie ma nawet projektu architektonicznego naszego pawilonu. To jest antypromocja. Na szczęście Rada Ministrów powołała pełnomocnika do spraw najbliższego EXPO, który rozpisał przetarg na kompleksową obsługę naszej ekspozycji. PAIZ na pewno do niego przystąpi. Jestem przekonany, że możemy go wygrać. Jesteśmy w stanie zorganizować polską ekspozycję znacznie lepiej niż zrobiono to poprzednio i lepiej niż ktokolwiek inny.
- Co powinniśmy wyeksponować na EXPO 2000?
- Wystawa będzie się odbywać w Niemczech, gdzie istnieje ukształtowane przez lata, nie zawsze korzystne wyobrażenie o naszym kraju. Słowo "Polska" - używając terminologii marketingowej - jest obecnie bardzo dobrym znakiem towarowym, który można dobrze sprzedać, także w Niemczech. Tylko trzeba zrobić to umiejętnie. Musimy zaprezentować tam Polskę jako kraj nowoczesny, dobrze rozwinięty, mogący konkurować z innymi państwami, o ogromnym dorobku we wszystkich dziedzinach, także w nauce, technice, gospodarce. Na całym świecie pracuje na przykład kilkudziesięciu wybitnych naukowców Polaków. To trzeba pokazać. Wielu Niemców już zrozumiało, że określenie polnische Wirtschaft straciło pejoratywne znaczenie. Po EXPO w Hanowerze powinni się o tym przekonać wszyscy, którzy odwiedzą polski pawilon.
Więcej możesz przeczytać w 10/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.