SZARA strefa

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa z JERZYM STUHREM X
Wiesław Kot: - Bohater pańskiego najnowszego filmu "Tydzień z życia mężczyzny" to nieźle ustawiony członek klasy średniej, którego życie nabrało przyspieszenia w ostatnim dziesięcioleciu wolnego rynku i demokracji. Tyle że on sam, niemal pięćdziesięcioletni prokurator, dostaje zadyszki od gwałtownej konsumpcji.
Jerzy Stuhr: - Wprawdzie dałem mojemu bohaterowi własną twarz i metrykę, ale zależy mi na tym, by dotrzeć do widzów młodszych - to głównie oni trwają w stanie podgorączkowym, jaki wymusza gwałtowny awans społeczny i materialny. Pierwszy film, który reżyserowałem, "Spis cudzołożnic", jeszcze wyraźniej opowiadał o kryzysie wieku średniego, a został znakomicie przyjęty przez młodzież. Sprawdziłem: im bardziej wzrasta mój współczynnik szczerości, tym łatwiej przyciągam młodego widza. Oni po prostu mają silną potrzebę przeżycia wspólnej chwili szczerości z kimś starszym i bardziej doświadczonym.
- Pańskiemu bohaterowi zdobyte wcześniej doświadczenia życiowe nie na wiele się przydają. Bycie człowiekiem sukcesu - ostatecznie w ciągu tego jednego tygodnia jego żona dostaje nagrodę, on sam wydaje książkę - pogrąża go jednak raz za razem w sytuacje niezbyt czyste moralnie.
- Nakręciłem film o "szarej strefie moralnej". Mam poczucie, podobnie jak wielu znajomych z mojego pokolenia, którzy jeżdżą podobnymi samochodami, śpią w tych samych hotelach co ja, że proste dotąd moralne wyznaczniki giną w jakiejś mgle, rozmywają się. Niby wszyscy odnieśliśmy sukces, ale rzadko wspominamy o tym, jaką cenę moralną przyszło nam za to zapłacić.
- Płacenie, także w sensie jak najbardziej dosłownym, jest jednym z najważniejszych doświadczeń życiowych prokuratora. Za komuny wegetował na chudej pensyjce . Teraz wprawdzie się dorobił, ale i tak płatności dokonuje "na styk".
- Nie chciałem zrobić filmu o kimś, komu obojętne są kolejne podwyżki cen benzyny. To człowiek średnio zamożny - przeżywa nieustanny stan podgorączkowy w związku ze swoimi finansami. To zresztą wyrazista cecha naszych czasów: "dziś mam, ale czy jutro będę jeszcze miał?". Wszyscy żyjemy w obawie, że nadchodzący miesiąc czy rok może nas wyrzucić za burtę. Wystarczy jedno drobne niepowodzenie w interesach i cały ten świat, który z takim mozołem budowaliśmy, może się z dnia na dzień zawalić. Mój prokurator to nie jest typ biznesmena, który w tym ogólnym zamieszaniu w dobie budowania wolnego rynku czuje się jak ryba w wodzie.
- Nie jest to też postać z gruntu negatywna. To taki Lutek Danielak z "Wodzireja" Feliksa Falka przeniesiony w lata 90.
- Canal+ nie chciał brać udziału w produkcji filmu z tego właśnie powodu, bo jego szefom wydawało się, że facet, który na przykład waha się, czy na wysoce kosztowną operację śmiertelnie chorej matki powinien wyłożyć oszczędności całego życia, jest postacią odpychającą i ponurą. To fakt - waha się, ale przecież to inteligent z zasadami, których tak łatwo się nie wyrzeka. W jakiś sposób o nie walczy.


Jerzy Stuhr, aktor i reżyser (ur. 1947 r.). Autor szkiców wspomnieniowych "Sercowa choroba, czyli moje życie w sztuce". Laureat Złotego Grona festiwalu w Łagowie przyznanego za "nowy typ aktorstwa w filmie polskim, zaprezentowany w filmach moralnego niepokoju" w 1980 r. oraz Złotego Krzyża Zasługi. Wystąpił w takich filmach, jak "Seksmisja", "Wodzirej", "Bez znieczulenia", "Amator", "Kiler". Jako reżyser zadebiutował "Historiami miłosnymi" (nagroda krytyków na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji - FIPRESCI 1997 r.). "Tydzień z życia mężczyzny" to jego najnowszy film.

- W przeciwieństwie do polskiego widza. "Tydzień z życia mężczyzny" jest jednym z bardzo nielicznych polskich filmów współczesnych, które mówią o naszych sprawach - tu i teraz. Dookoła nas wre żywioł demokracji i wolnego rynku, a na ekranach oglądamy popisy pirotechniczne w Iraku. Dlaczego polski film boi się polskiego tematu?
- Bo nasi twórcy nie umieją znaleźć formy, która pozwoliłaby im opowiedzieć o tym, co dzieje się wokół. A jest tego tyle, że gdybyśmy tu, przy tym stoliku, posiedzieli kwadrans dłużej, to jestem pewien, że od razu znajdziemy cztery, pięć interesujących tematów. Problem natomiast z formą. W "Historiach miłosnych" zrealizowałem pomysł: cztery opowiadania, jeden aktor. Teraz pokazuję film o klasie średniej na przykładzie siedmiu dni z życia jednego mężczyzny. Kiedy moje pokolenie wkraczało do kina na początku lat 70., mieliśmy poczucie, że mówimy własnym głosem. Wprawdzie mówiliśmy szeptem, bo inaczej się nie dało, ale mieliśmy odwagę mówienia o sobie.
- Tymczasem nasz film i nasza literatura stale wzbrania się przed mówieniem widzowi o nim samym.
- Czasami studiuję zamierzenia i plany naszych reżyserów. Oni mówią : teraz rzucę się w środowisko maklerów giełdowych, albo: teraz chciałbym nakręcić film o narkomanach, a nikt nie ma odwagi powiedzieć: chciałbym państwu opowiedzieć o sobie. Ostatecznie patentem na dobrą powieść czy dobry film jest to, że twórca opowiada historię jak najbardziej własną w taki sposób, aby stała się ona uniwersalna. Co robił Kantor? Przecież on nieustannie opowiadał wyłącznie o sobie samym - tyle że to się uogólniało w metaforę ludzkiego losu. A poza tym Kantor umiał znaleźć formę, dzięki której "Wielopole" stało się symbolem czytelnym na całym świecie.
- I Kantor pamiętał szczegóły. Naszych współczesnych twórców zapewne słusznie podejrzewamy, że nie wiedzą, ile dzisiaj rano kosztowała "Kama" i jak się posługiwać kartą kredytową.
- Doceniania wagi detalu nauczył mnie Kieślowski. Kiedy kręciliśmy "Amatora", Kieślowski uparł się, żebym filmował gołębia. Cały dzień siedzieliśmy, czatując na ptaka, który przyleci i usiądzie na parapecie. Wreszcie zniecierpliwiony mówię: "Krzysiu, tyle czasu marnujemy przez jednego głupiego gołębia. Dajmy spokój". Kieślowski się jednak uparł i kazał czekać, bo stwierdził, że scena filmowania odlotu gołębia będzie miała znaczenie symboliczne. I miała.
- Czy w wypadku "Tygodnia z życia mężczyzny" spodziewa się pan podobnego sukcesu, jaki odniosły "Historie miłosne"? Ostatecznie uchodzi pan za reżysera, który ma największe wyczucie Polski dnia powszedniego.
- Dużo jeżdżę po Polsce i chętnie rozmawiam z widzami po projekcji filmu. Odnoszę wrażenie, iż widzowie, którzy ze mną rozmawiają, są przekonani, że film się jeszcze nie skończył; po prostu i w czasie seansu, i po nim trwa rozmowa o życiu.

Więcej możesz przeczytać w 34/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.