Arogancja władzy, nawet okraszana dobrymi intencjami, jest nadal nieestetyczna
Ostatnio Janusz Majcherek, opisując niechęć Polaków do zmian, nie mógł się powstrzymać i przytoczył Wielopolskiego: "Można wszystko zrobić dla Polaków, ale nie z Polakami". Ejże! Zamiast mówić o reformach, wolę napisać parę twardych słów o zdolności i gotowości do zmian. Ale nie społeczeństwa, lecz władzy.
Rząd Buzka-Balcerowicza popadł w ten sam rodzaj arogancji reformatorskiej, który wystąpił w pierwszym rządzie solidarnościowym. Oto robimy wspaniałe rzeczy, na które nasi poprzednicy się nie zdobyli. Rzecz jest bezprecedensowa. Nikt nie mógł się jej spodziewać, są to rzeczy tak nowe, że błędy są nieuniknione. Za drzwiami czyhają stare zmory: "gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą" (co łatwo się mówi, dopóki jest się siekierą lub ręką, a nie materiałem do rąbania) i "są błędy celowe" (gdyż nie można ich rzekomo uniknąć).
Otóż, panowie, nie. Nie ma na to zgody. Nie jest tak, że wymienialność złotego pierwszy raz wpadła do głowy Balcerowiczowi i jego doradcom (należałem do inicjatorów listu otwartego do uczestników "okrągłego stołu", by właśnie tymi podstawami gospodarki rynkowej się zajęli). To nie rząd Mazowieckiego czy Buzka odkrył, że decentralizacja administracji i przekazanie części władzy gminom czy regionom jest potrzebne. Przeprowadzając po dziesięciu latach od wyborów w 1989 r. racjonalizowanie systemu ubezpieczeń, służby zdrowia, oświaty - niczego nie odkrywamy na nowo. Już w latach 1988-1989 nie było uzasadnione opowiadanie o tym, że nic nie wiadomo i nikt nie mógł wiedzieć. Skąd idziemy (od komunizmu) i do czego chcemy dojść (do demokracji i kapitalizmu) - to było dla większości jasne. Nie było tylko jasne, jakie będą konkretne ścieżki transformacji, gdyż wiele narodów ćwiczyło przejście od kapitalizmu do realnego socjalizmu, a nikt jeszcze nie przechodził drogi odwrotnej. Ale to ostatnie zdanie może usprawiedliwiać rządzonych, a nie rządzących, skoro dążyli do władzy.
Niestety, w latach 1998-1999, podobnie jak w 1989-1990, nikt nie kwapi się do układania porządnych planów akcji, w których działania są szybkie, sprawne, a przez to łatwiej akceptowane przez społeczeństwo. Nie jest bowiem tak, że gaszenie pożaru inflacji, którą rozkręcił rząd Rakowskiego, następowało bez żadnych strażackich wzorów postępowania. Radykalniejszą od nas reformę ubezpieczeń przeprowadziło Chile, przechodząc od dyktatury do demokracji. W dekomunizacji moglibyśmy korzystać z doświadczeń denazyfikacji Niemiec. Ci, którzy nie lubią słuchać rad ani przed, ani po szkodzie, niech nie mają teraz pretensji do badań opinii publicznej. Arogancja władzy, nawet okraszana dobrymi intencjami, jest nadal nieestetyczna. Nie wszystko pozostaje kwestią smaku. Ale to - tak. Dziś transformacja władzy jest równie potrzebna jak transformacja gospodarczo-społeczna.
Rząd Buzka-Balcerowicza popadł w ten sam rodzaj arogancji reformatorskiej, który wystąpił w pierwszym rządzie solidarnościowym. Oto robimy wspaniałe rzeczy, na które nasi poprzednicy się nie zdobyli. Rzecz jest bezprecedensowa. Nikt nie mógł się jej spodziewać, są to rzeczy tak nowe, że błędy są nieuniknione. Za drzwiami czyhają stare zmory: "gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą" (co łatwo się mówi, dopóki jest się siekierą lub ręką, a nie materiałem do rąbania) i "są błędy celowe" (gdyż nie można ich rzekomo uniknąć).
Otóż, panowie, nie. Nie ma na to zgody. Nie jest tak, że wymienialność złotego pierwszy raz wpadła do głowy Balcerowiczowi i jego doradcom (należałem do inicjatorów listu otwartego do uczestników "okrągłego stołu", by właśnie tymi podstawami gospodarki rynkowej się zajęli). To nie rząd Mazowieckiego czy Buzka odkrył, że decentralizacja administracji i przekazanie części władzy gminom czy regionom jest potrzebne. Przeprowadzając po dziesięciu latach od wyborów w 1989 r. racjonalizowanie systemu ubezpieczeń, służby zdrowia, oświaty - niczego nie odkrywamy na nowo. Już w latach 1988-1989 nie było uzasadnione opowiadanie o tym, że nic nie wiadomo i nikt nie mógł wiedzieć. Skąd idziemy (od komunizmu) i do czego chcemy dojść (do demokracji i kapitalizmu) - to było dla większości jasne. Nie było tylko jasne, jakie będą konkretne ścieżki transformacji, gdyż wiele narodów ćwiczyło przejście od kapitalizmu do realnego socjalizmu, a nikt jeszcze nie przechodził drogi odwrotnej. Ale to ostatnie zdanie może usprawiedliwiać rządzonych, a nie rządzących, skoro dążyli do władzy.
Niestety, w latach 1998-1999, podobnie jak w 1989-1990, nikt nie kwapi się do układania porządnych planów akcji, w których działania są szybkie, sprawne, a przez to łatwiej akceptowane przez społeczeństwo. Nie jest bowiem tak, że gaszenie pożaru inflacji, którą rozkręcił rząd Rakowskiego, następowało bez żadnych strażackich wzorów postępowania. Radykalniejszą od nas reformę ubezpieczeń przeprowadziło Chile, przechodząc od dyktatury do demokracji. W dekomunizacji moglibyśmy korzystać z doświadczeń denazyfikacji Niemiec. Ci, którzy nie lubią słuchać rad ani przed, ani po szkodzie, niech nie mają teraz pretensji do badań opinii publicznej. Arogancja władzy, nawet okraszana dobrymi intencjami, jest nadal nieestetyczna. Nie wszystko pozostaje kwestią smaku. Ale to - tak. Dziś transformacja władzy jest równie potrzebna jak transformacja gospodarczo-społeczna.
Więcej możesz przeczytać w 35/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.