Zalegalizować brud

Zalegalizować brud

Dodano:   /  Zmieniono: 
Szprycownicy praktycznie byli bezkarni. Dlatego do dzisiaj nie do pobicia są rekordy między innymi Marity Koch na 400 m czy Jarmili Kratochvilovej (zwanej Kratochvilem) na 800 m
Na mistrzostwach świata w lekkiej atletyce najbardziej pasjonujące są dwie konkurencje z udziałem lekarzy. Pierwsza to wielobój. Jedni lekarze szprycują lekkoatletów niedozwolonymi środkami. Inni, ci z komisji antydopingowej, próbują złapać sportowców, w których organizmach zostały jeszcze ślady dopingu. Lekarze zawodników rywalizują też z sobą. Dyscyplina polega na wyczyszczeniu organizmu sportowca z wstrzykniętego wcześniej dopingu na tyle wcześnie, by kontrola niczego nie wykazała, ale na tyle późno, by środek jeszcze działał. Trzeba wcelować w punkt. Najlepszy zapewnia pacjentowi wygraną. Najgorszy - dyskwalifikację.

Mój dobry znajomy, świetny dziennikarz sportowy Marek Jóźwik, napisał właśnie w "Rzeczpospolitej", że niewielu jest ludzi, którzy nie czują specjalnej ekscytacji, "gdy ośmiu sprinterów klęka w blokach do biegu o miano najszybszego człowieka na Ziemi". Niestety, od pewnego czasu jestem wśród tych niewielu. Niewierny Tomasz musiał wsadzić rękę w bok, by uwierzyć. Ja, patrząc na wyczyny lekkoatletów, nie wierzę już w nic. Gdy tuż przed mistrzostwami w Sewilli zdyskwalifikowano za doping Linforda Christie?ego, Marlene Ottey, Dennisa Mitchella i Javiera Sotomayora, a jeszcze większa grupa lekkoatletów zrezygnowała z występów z powodu przemęczenia albo złej formy, nabrałem przekonania, że w zawodach biorą udział tylko drugoligowcy, a także mistrzowie, których lekarze byli im w stanie zagwarantować, iż są (już są) czyści. Nawet rezygnacja ze startu Artura Partyki wydała mi się podejrzana. Z ulgą przyjąłem zapewnienia kolegi dziennikarza, że biorą wprawdzie wszyscy, ale akurat Partyka nie bierze.
Szczególnie podejrzliwy jestem, gdy przyglądam się konkurencjom kobiecym. Nawet nie patrzę na biegi i skoki. Przyglądam się tylko zawodniczkom. Widzę mocną żuchwę, wielkie bicepsy, potężne uda i już w żaden wynik takiej sportsmenki nie wierzę. W czasie igrzysk w Atlancie bardzo mi się podobały dwie pływaczki, Niemka van Almsick i Węgierka Egersegy, bo nie wyglądały jak nafaszerowane sterydami brojlery, czyli tak jak ich koleżanki. Komentujący pływanie Andrzej Person powiedział mi wtedy, żebym przyjrzał im się z bliska. Z bliska widać było, że obie na twarzy miały trądzik, raczej dopingowy niż młodzieńczy.
Wielki pojedynek lekarzy sportowców z lekarzami antydopingowej komisji jest dziś o wiele bardziej fascynujący niż 10-20 lat temu. NRD-owcy wstrzykiwali wtedy sportowcom do żył co się dało, a na przykład pływaczkom wdmuchiwali do jelita powietrze. Pływaczki były też sztucznie zapładniane, bo okazało się, że hormony "w ciąży" na jakiś czas zwiększają wydolność organizmu. Szprycownicy praktycznie byli bezkarni. Dlatego do dziś nie do pobicia są rekordy sprzed lat: Niemki Marity Koch na 400 m i Czeszek - słynnej Jarmili Kratochvilovej (zwanej Kratochvilem) na 800 m i Fibingerovej (zwanej Fibingerem) w pchnięciu kulą. Żeby osiągnąć ich wyniki, trzeba by się tak nakoksować, że nie przepuściłaby tego żadna kontrola antydopingowa.
Oczywiście nie było, nie ma i chyba nie będzie sportowca, który przyłapany na dopingu powiedziałby: brałem. Wszyscy idą w zaparte. Pytanie brzmi tylko, czy swoją wpadkę wytłumaczą koszmarną pomyłką (tak mówi większość), tym, że niedozwolone środki wrzucono im do krokiecików (tak powiedział na igrzyskach w Seulu jeden z naszych hokeistów), czy imperialistycznym spiskiem, jak wyjaśnił ostatnio swoją wpadkę kubański skoczek wzwyż Javier Sotomayor. Jasne, że spośród tych wytłumaczeń jedynym wiarygodnym jest to z imperialistycznym spiskiem. Trzeba przyznać, że politycy, o których mówiono, że są na dopingu, bywali bardziej prawdomówni. Bill Clinton od razu powiedział, że brał, ale się nie zaciągał. A młody Bush wyjaśnia, że w ostatnich latach absolutnie nie brał, a w ogóle - żeby się od niego odczepili. Inna sprawa, że sportowcy traktowani są gorzej niż politycy. Dlaczego za branie kokainy, raczej dla przyjemności niż dla zwiększenia wydolności organizmu, George W. Bush ma mieć tylko drobne nieprzyjemności, a Sotomayor złamaną karierę? Otóż dlatego, że wobec sportowców stosujemy standardy, których absolutnie nie chcemy stosować w innych sferach życia. Na przykład w polityce sztuczne wspomaganie zostało zalegalizowane. Czymże innym jest zgoda na przekazywane wielkich pieniędzy na kampanie wyborcze przez przyszłych beneficjentów, działanie firm od politycznych public relations, które z chłystka robią męża stanu, i już tradycyjne wyszukiwanie brudów kompromitujących rywala.
Ale co wolno politykom, tego sportowcom nie wolno. Dlaczego? Bo polityka to - zgodnie ze stereotypem - brud, sport natomiast powinien być przesycony ideą najczystszego olimpizmu. Nadszedł chyba czas, by dać sobie spokój z hipokryzją i powiedzieć jasno - współczesny sport jest tak czysty i zdrowy jak papierosy "Sporty". Jest jeden sposób, by to zmienić. Przyznać, że sport to brud i ten brud zalegalizować. Legalizacja dopingu przywróciłaby w sporcie elementarną sprawiedliwość. Jeśli się to uczyni, wygrywać będą najlepsi, a nie ci, którzy mają najlepszych lekarzy. Zamiast pojedynkowi lekarzy znowu można by się przyglądać z napięciem ośmiu mężczyznom stającym w blokach przed startem do stumetrówki. Aż sam się boję, że ktoś ten pomysł może wziąć poważnie.
Więcej możesz przeczytać w 35/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.