Szkoła oporu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy nauczyciele zbojkotują reformę oświaty?
Jeśli minister edukacji nie chce w szkołach słuchać głosu nauczycieli, po pierwszym września spotkamy się na ulicy - przestrzegają radykałowie ze Związku Nauczycielstwa Polskiego. Czy po protestach rolników, górników, lekarzy i pielęgniarek na początku nowego roku szkolnego dojdzie do strajków nauczycieli, niezadowolonych z wprowadzanej od 1 września reformy edukacji?
Na starcie zetrą się dwie filozofie edukacji. Jedna, zawarta w "pomarańczowej książeczce", stanowiącej zapis zamierzeń reformatorów, druga - zapisana w Karcie Nauczyciela, utrwalającej status quo. - Reforma wszystko zmieni na lepsze - uważają nauczyciele, rodzice i ucznio- wie - zwolennicy zmian. - Reforma zburzy dotychczasowy system oświatowy, oferując w zamian chaos - twierdzą pesymiści. Po 1 września jedni i drudzy mogą się poczuć rozczarowani. Optymiści dlatego, że mają wobec zreformowanej szkoły zbyt wygórowane oczekiwania, obrońcy status quo - z powodu przymusu samokształcenia, wskutek zwiększonego ryzyka, konieczności konkurowania, potrzeby większej mobilności.
We wrześniu trudno też liczyć na podwyżki płac: otrzymają je tylko nauczyciele klas objętych reformą i będą wypłacane w formie premii motywacyjnych, podwyższone będą również dodatki funkcyjne dyrektorów. Gimnazja nagle nie będą lepiej wyposażone. Wielu nauczycieli dopiero zacznie się uczyć nowych programów (niektórzy przeciwni zmianom dyrektorzy i nauczyciele jeszcze w starym roku wyrzucili do kosza ministerialne pakiety informacyjne). Będą problemy z podręcznikami, zwłaszcza w klasach I-IV i w pierwszej gimnazjalnej. Wielu rodziców będzie narzekać na problemy z dowozem dzieci do szkół. Gminy poskarżą się na brak dodatkowych funduszy, a dla niektórych samorządów reforma może się stać wygodnym wytłumaczeniem lekkomyślnego zaciągania długów albo sposobem na pozyskanie pieniędzy na już rozpoczęte, choć niepotrzebne - wskutek niżu demograficznego - inwestycje.
Czy mimo tych trudności reformę warto było wprowadzać? Jej autorzy nie mają wątpliwości, że warto - choćby dlatego, że poprzedni ustrój szkolny generował analfabetyzm: według badań prof. Zbigniewa Kwiecińskiego z UAM w Poznaniu, co piąty absolwent szkoły podstawowej był funkcjonalnym analfabetą, czyli praktycznie nie potrafił czytać. Po przeprowadzonym kilka lat temu międzynarodowym przeglądzie poziomu edukacji OECD (Polska uczestniczyła w tych badaniach po raz pierwszy) okazało się, że jedynie 3 proc. Polaków posiadło pełną zdolność czytania ze zrozumieniem prostych tekstów w rodzaju rozkładu jazdy czy ulotki na leku, za to aż 40 proc. dorosłych jest funkcjonalnymi analfabetami. Polacy nie rozumieją podstawowych komunikatów, choćby języka telewizyjnych "Wiadomości". Pracujący nad raportem OECD prof. Ireneusz Białecki, dyrektor Centrum Badań Polityki Naukowej i Szkolnictwa Wyższego Uniwersytetu Warszawskiego, stwierdził: "Około 75 proc. badanych nie potrafiło na podstawie rozkładu jazdy odpowiedzieć prawidłowo, o której odchodzi z określonej miejscowości ostatni autobus w sobotę wieczorem".
Ponadto systematycznie obniżała się ranga polskiej nauki. Według danych Instytutu Informacji Naukowej w Filadelfii, Polska spadła do trzeciej dziesiątki krajów pod względem liczby znaczących publikacji naukowych. Pod względem liczby patentów i wynalazków sklasyfikowano nas w piątej dziesiątce krajów. Poniżej wszelkich kryteriów elementarnego choćby wykształcenia znalazła się polska wieś. "W stanowisku ZNP w sprawie reformy systemu edukacji narodowej" czytamy tymczasem, że "reforma, wbrew intencjom autorów, spowoduje obniżenie poziomu wykształcenia", zaś " jej społeczne i materialne koszty poniosą uczniowie, nauczyciele i rodzice". Czyżby władze ZNP uważały, iż dotychczasowy system szkolny był tak dobry, że można go tylko zepsuć?
O tym, że część nauczycieli może zbojkotować reformę, świadczyły badania zespołu kierowanego przez prof. Elżbietę Putkiewicz z Instytutu Spraw Publicznych. Wykazały one, że tylko 17 proc. nauczycieli akceptuje zmiany. Niechęć do zmian sygnalizowały też wyniki referendum przeprowadzonego we wrześniu ubiegłego roku przez ZNP (wzięło w nim udział 280 tys. nauczycieli). Prawie połowa środowiska odpowiedziała, że nie chce reformy ustroju szkolnego (44 proc.), zaś niewiele mniejsza część (41 proc.) opowiedziała się za zmianami.
Zważywszy, że zmiany zawsze wywołują obawy, w referendach zwykle odrzuca się daleko idące rozwiązania, ponadto mając na uwadze fakt, iż głosowali członkowie ZNP, organizacji należącej do opozycyjnego SLD (przed przekształceniem sojuszu), wynik plebiscytu był mimo wszystko dla reformatorów pozytywny. Nie tylko naruszono przecież podstawy dotychczasowego systemu szkolnego, ale i uderzono w przywileje socjalne pedagogów, które gwarantuje Karta Nauczyciela (przedstawicielom MEN nadal nie udało się dojść do porozumienia z nauczycielskim związkami w kwestii zrekompensowania zmian w karcie, a tylko pod takim warunkiem nauczyciele godzą się na jej nowelizację). ZNP dopominał się wręcz, by pedagogom - podobnie jak górnikom - przyznać odprawy osłonowe w wysokości rocznych poborów (ok. 12 tys. zł).
Nauczyciele nie mogą ignorować opinii publicznej: wyniki badań przeprowadzonych przez GUS wykazały, że jedynie 18 proc. Polaków jest zadowolonych z dotychczasowych programów szkolnych. Proreformatorskie lobby jest jednak w Polsce mało aktywne. Wprawdzie w ostatnich sondażach opinii publicznej aż 80-87 proc. ankietowanych zadeklarowało, że dobre wykształcenie dzieci jest ich najważniejszym celem życiowym, lecz aktywność rodziców i chęć wpływania na szkołę jest minimalna.
Powodzenie reformy - jak w wypadku zmian w służbie zdrowia - zależy wprawdzie od wielkości nakładów, lecz nauczyciele bardzo rzadko zastanawiają się nad sposobem wydawania edukacyjnych pieniędzy. ZNP domaga się "zapewnienia środków finansowych w wysokości niezbędnej do rozwoju, a nie na poziomie biedy oświatowej", lecz wszelkimi sposobami broni się przed wprowadzeniem zróżnicowania płac, przed weryfikacją nauczycieli, konkurencją. Trzeba płacić dużo najlepszym (nawet kosztem zwiększenia pensum do 24 godzin), gotowym do większego wysiłku, a zwalniać słabych. Gdyby zatrudnienie w szkołach udało się ograniczyć o 15-20 proc., najlepsi nauczyciele zarabialiby nawet trzykrotnie więcej niż obecnie. ZNP grozi jednak wyjściem na ulice, jeśli dojdzie do redukcji zatrudnienia lub zwiększenia pensum.
Reformie przysporzyłoby zwolenników zwiększenie wydatków na edukację, zwłaszcza w powiązaniu ze zracjonalizowaniem płac. W ubiegłym tygodniu minister Mirosław Handke alarmował, że przeraża go wielkość budżetu oświatowego planowanego na rok 2000, gdyż nie zapewnia reformom dostatecznego wsparcia. Na kształt tego projektu wpływają ogromne i wciąż się powiększające wydatki na górnictwo, na dofinansowanie ZUS czy skup interwencyjny w rolnictwie. Budżet nie wytrzyma równoczesnego utrzymywania nierentownych dziedzin gospodarki i finansowania sektorów rozwojowych. Trzeba umieć z czegoś zrezygnować, co uczyniła na przykład na początku lat 50. Korea. Na razie górnicze i rolnicze lobby jest u nas znacznie silniejsze i lepiej zorganizowane od edukacyjnego.
Jak podała PAP, pragnący zachować anonimowość przedstawiciel rządu powiedział, że minister Mirosław Handke wystąpił o zwiększenia wydatków w przyszłorocznym budżecie aż o 40 proc. Rada Ministrów przyjęła ostatecznie wersję, która zakłada, że całkowite sfinansowanie reformy będzie możliwe, jeżeli udział wydatków na oświatę zostanie zwiększony z 3,21 proc. do 3,93 proc. PKB. Potrzeba będzie 370 mln zł na system motywacyjny dla nauczycieli i 636 mln zł na reformę wynagrodzeń. Poza tym planuje się wydatkowanie 178 mln zł na dofinansowanie gimnazjów i 80 mln zł na organizację dowozu dzieci do szkół, głównie na tzw. gimbusy. Wydatki będą jednak rosły w postępie niemal geometrycznym. Rok później na reformę wynagrodzeń trzeba będzie 733 mln zł, a w 2002 r. - 903 mln zł. I to zakładając zmniejszenie liczby pedagogów o 35 tys.
Problemem jest też to, że samorządy mogą uczynić z reformy wygodny pretekst dla żądania dodatkowych funduszy: na dokończenie inwestycji, na sfinansowanie transportu dzieci czy doposażenie gimnazjów. W rzeczywistości pieniądze te będą przeznaczone na spłatę długów lub podniesienie płac wszystkim, niezależnie od tego, czy wszyscy na podwyżki zasługują - samorządy kupią w ten sposób spokój i zyskają wdzięczność nauczycieli.
Strach przed reformą jest wykorzystywany nie tylko przez samorządy, lecz także przez wielu nauczycieli, kreślących wizje masowych zwolnień, przedstawiających jako chaos możliwość samodzielnego wyboru programów nauczania i ich weryfikacji powszechnymi egzaminami. Gdy Mirosław Handke stwierdził, że reforma ma zmienić status zawodowy nauczycieli, natomiast nie przewiduje wprowadzenia programu przekwalifikowywania nauczycieli, ZNP natychmiast wysłał ankietę do 20 tys. szkół. Nauczyciele zaproponowali kilka wariantów protestów - odmowę klasyfikowania uczniów, niewypisywanie świadectw, zaniechanie prowadzenia lekcji lub całkowite ich zawieszenie. Ministerstwo obawia się, że najradykalniejsi członkowie ZNP będą pozorować wprowadzanie reform, w rzeczywistości ucząc po staremu. - Po wynikach sondaży widzę, że w nauczycielach jest stłumiony strach przed tą nieokreślonością, przed niewiadomą, przed naruszeniem tabu jednego, słusznego programu - mówi prof. Aleksander Nalaskowski, dyrektor Instytutu Pedagogiki UMK w Toruniu.
Tymczasem dotychczasowy program nauczania jest niefunkcjonalny: ani nie daje satysfakcjonującej i użytecznej wiedzy o świecie, ani nie przygotowuje do następnych etapów edukacji. Tylko co piąty uczeń uważa, że wiedzę zdobywa w szkole, co drugi twierdzi natomiast, że za pośrednictwem telewizji, Internetu bądź w domu rodzinnym. Może więc rację mają radykałowie (ich opinię przytacza Anna Radziwiłł, była wiceminister edukacji), twierdzący, że budżet edukacji byłby lepiej wykorzystany, gdyby przeznaczyć go na wyposażenie wszystkich polskich rodzin mających dzieci w wieku szkolnym (ok. 3 mln) w komputery połączone z Internetem. Wystarczyłyby na to fundusze wydawane w jednym roku budżetowym.
Reforma ma usprawnić skostniały proces nauczania. Będą temu służyć tzw. ścieżki edukacyjne. W klasach IV-VI kształcenie ma być "prozdrowotne, ekologiczne, czytelnicze i medialne". W gimnazjum dojdą elementy filozofii, problemy regionalizacji, kultury polskiej na tle kultury śródziemnomorskiej, problematyka obrony cywilnej i integracji europejskiej. Nauczyciel będzie mógł rozszerzyć definicję podstawy programowej. Programy i poziom szkolnictwa będzie kontrolować MEN. Za utrzymanie wspólnego standardu odpowiedzialne będą centralne i okręgowe komisje egzaminacyjne, które ogłoszą swoje syllabusy, czyli szczegółowy opis wymagań egzaminacyjnych, kryteriów oceniania i form przeprowadzania egzaminów.
W praktyce okazało się, że problemy stwarza już wybór jednego spośród ponad 200 programów nauczania, w większości słabych. Jak stwierdziła prof. Elżbieta Putkiewicz, członek zespołu konsultantów MEN, na wyróżnienie zasługują jedynie programy kształcenia obywatelskiego i matematyki. Wiele innych jest niezgodnych z duchem reformy - kładą nacisk na ilość przekazywanego materiału, a nie interpretację i zrozumienie. Naciski środowiska spowodowały jednak, że MEN w wielu wypadkach wyraziło zgodę na przywrócenie dawnych minimów programowych. Reforma wprawdzie ruszy w terminie, lecz nieuniknione będą korekty. Protestujący nauczyciele mogą przez pewien czas uprzykrzać życie ministrowi Handkemu, wzmacniać w uczniach i rodzicach lęk przed zmianami, ale na dłuższą metę nie mogą zatrzymać oddolnego dążenia do przywrócenia szkole witalności, do jej dopasowania do współczesności.
- Nauczyciel twórczy, działający z powołania i chcący wykonywać swą profesję jest praktycznie przygotowany do każdej reformy. Nauczyciel przypadkowy, a tych jest dużo, nigdy nie będzie przygotowany do żadnej reformy. Będzie zawsze wszystko psuł, wiecznie marudził i wciąż oczekiwał wyższych poborów - konkluduje prof. Aleksander Nalaskowski.


Jan Zaciura były prezes ZNP, poseł SLD

MEN nie potrafi stworzyć dobrej atmosfery wokół reformy i wytłumaczyć ludziom jej celów. Reformy nie da się tymczasem przeprowadzić wbrew rodzicom i nauczycielom. Ci ostatni są rozgoryczeni, gdyż składane przez ministra Hadkego obietnice, że płace kilkakrotnie wzrosną, nie zostały spełnione. Powoduje to opór nauczycieli, którzy uważają, że znów zostali oszukani. Reforma jest niewątpliwie niedoszacowana. Braki finansowe widać szczególne na szczeblu powiatowym, co jest zresztą związane ze skumulowaniem kilku fundamentalnych reform w jednym roku. Nauczyciele będą także mieli problem z podręcznikami, które pojawiły się na rynku zbyt późno i pedagodzy nie mieli czasu się z nimi zapoznać. Kolejna kwestia to braki kadrowe. Podczas gdy w Warszawie brakuje nauczycieli, w innych miastach redukuje się ich liczbę. SLD, UP i PSL uważają, że reforma może spowodować obniżenie poziomu wykształcenia Polaków. Nikt przecież nie zagwarantuje, że cała młodzież kończąca nową szkołę podstawową będzie kontynuować naukę w gimnazjum i liceum.


Dr Anna Radziwiłł doradca ministra edukacji narodowej, była wiceminister edukacji

Szkoły podstawowe i gimnazja będą tworzyć podstawy reformowania co najmniej przez rok. Prosiłam kuratorów i nadzór pedagogiczny, by zostawić im ten czas. Niebezpieczne byłoby przyspieszenie i zbiurokratyzowanie tego procesu. Nadzór pedagogiczny w tym roku szkolnym musi wspomagać, a nie sprawdzać. Jeżeli zaczniemy od biurokratycznego nadzoru, przegramy wiele rzeczy. Niewątpliwie nakłady na oświatę były i są w stosunku do jej potrzeb za małe. Oczywiście, może zabraknąć na pracownie, wyposażenie, ósmy komputer, ale szkoły będą funkcjonować. Muszą. Nauczanie będzie efektywniejsze dzięki temu, że w podręcznikach znajdzie się mniej informacji teoretycznych, a więcej ćwiczeń, pytań, materiałów zmuszających do myślenia. Nauczyciel będzie miał poczucie, że ma uczyć umiejętności obcowania z informacjami, umiejętności dokonywania wyborów. Szansa, by reforma żyła, tkwi w tym, że pedagodzy wspólnie z uczniami będą tworzyli dokumenty statutu programowego. 


Więcej możesz przeczytać w 35/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.