Głowa policjanta

Dodano:   /  Zmieniono: 
Podczas walk ulicznych w Bartoszycach zostało rannych 83 funkcjonariuszy, sześciu nadal leży w szpitalu, a jeden prawdopodobnie zostanie kaleką
Korpus prewencji województwa warmińsko-mazurskiego liczy 340 osób. - Uważam, że za mało policjantów jest rannych - ocenił bilans bitwy Andrzej Lepper.
Gdyby w USA podczas zajść w jakimś mieście doznał obrażeń co czwarty policjant okręgu, opłacany z kieszeni podatników, a 16 kupionych za ich pieniądze radiowozów nadawałoby się na złom, burmistrz miasta wprowadziłby stan wyjątkowy i wezwał gwardię narodową do zaprowadzenia porządku. Przywódcę rewolty, pochwalającego masakrowanie funkcjonariuszy, zamknięto by zaś w najcięższym więzieniu stanowym. W Danii, wysoko ceniącej warunki pracy i nie mającej tradycji "kryteriów ulicznych", zranienie nawet jednego policjanta podczas służby wywołałoby do tablicy ministra spraw wewnętrznych, zmuszonego tłumaczyć, dlaczego jego rząd naraził na szwank funkcjonariusza publicznego. W krajach znanych z tego, że policja bezwzględnie egzekwuje prawo, jak Francja czy Niemcy, obowiązuje zasada: ani kroku dalej. Jeśli demonstranci naruszą dozwoloną formę protestu, trasę przemarszu, odległość od budynku rządowego lub zaczną coś niszczyć, do akcji wkraczają siły specjalne, zaprowadzając porządek wszelkimi dostępnymi środkami, a ich działania spotykają się z uznaniem społeczeństwa, akceptującego demonstracje, lecz odrzucającego wandalizm. Nie liczą się żadne świętości. Gdy w grudniu ubiegłego roku do biur przedsiębiorstwa IG Farben we Frankfurcie wdarli się byli pracownicy przymusowi III Rzeszy ubrani w obozowe pasiaki, by zaprotestować przeciw istnieniu tej firmy i niewypłacaniu odszkodowań, interwencji policji nie powstrzymał nawet fakt, że roszczenia demonstrantów nie były bezpodstawne. Za stawianie oporu zatrzymano 11 osób, pozostałe siłą wyprowadzono z budynku. Również protesty rolników są na Zachodzie codziennością. Podczas manifestacji chłopskich we Francji dopóki nic się nie dzieje, dopóty policjanci i protestujący stoją naprzeciw siebie, rozmawiają, a nawet częstują się papierosami. Kiedy jednak przychodzi rozkaz usunięcia demonstrantów, policjanci wyciągają pałki i kończy się dyskusja. Jeszcze bardziej stanowczy są Niemcy, dla których drożność autostrad jest racją stanu. Za blokady dróg sprzętem rolniczym oraz palenie słomy i opon chłopi z Gorleben zapłacili mandaty po kilka tysięcy marek, odebrano im też prawa jazdy na ciągniki. Najwyższa kara, jaką dotychczas wymierzono Lepperowi, to 6 zł kosztów postępowania, orzeczonych przez kolegium, które wlepiło mu naganę.
Polskie prawo chroni funkcjonariuszy publicznych na służbie i organy konstytucyjne państwa nie gorzej niż ustawodawstwo krajów Unii Europejskiej. Jedynie we Włoszech na początku tego roku zniesiono specjalną penalizację "oporu wobec funkcjonariusza publicznego", co centroprawicowa opozycja uznała za formę porachunków post- komunistycznego rządu z konserwatywnie nastawionymi służbami mundurowymi. O ile jednak we Francji wszelkie wypadki agresji wobec policjantów i żandarmów ścigane są z dużą surowością i solidarnością zawodową stróżów prawa, a w Niemczech nazwanie policjanta gamoniem kosztuje kilkaset marek, o tyle w Polsce są to martwe przepisy. Lepper zbudował swą pozycję na ogoleniu głowy państwowemu zarządcy i wychłostaniu komornika, za co państwowa trzecia władza odniosła się doń z matczyną pobłażliwością, zaś próba odwieszenia mu wyroku z 1992 r. za lżenie organów państwa skończyła się orzeczeniem Sądu Okręgowego w Lublinie, że nie narusza on porządku prawnego. Być może na orzeczeniu tym zaważył fakt, że poza policjantami najbardziej narażonymi na agresję funkcjonariuszami publicznymi są prokuratorzy i sędziowie, a warszawska sędzia Barbara Piwnik korzystająca z policyjnej ochrony jest wyjątkiem w skali kraju. Policja tłumaczy, że nie ma sił i środków, by ochraniać funkcjonariuszy resortu sprawiedliwości. W rezultacie wielu przestępców schwytanych przez policję szybko wraca na wolność. Rozdział zadań policji, prokuratury i sądów, urzeczenie niezależnością władzy sądowniczej - co skądinąd jest domeną demokracji - zaczyna w Polsce przybierać formy cokolwiek patologiczne, nieznane demokracjom starszym o stulecia. Kiedy po jednym z meczów ostatniego mundialu niemieccy chuligani rozbili głowę francuskiemu żandarmowi (z trudem wyrwano go śmierci po długiej śpiączce), wszystkie służby Francji i Niemiec ściśle współpracowały, by ująć sprawców, którzy szybko zostali osądzeni. Tymczasem olsztyńska prokuratura nie ściga tych, którzy okupowali urząd wojewódzki, lecz policjantów strzelających gumowymi kulami podczas akcji odblokowywania budynku.

Bicie przedstawicieli państwa uchodzi w naszym kraju za normalność

Zdaniem policjantów, w starciach to nie oni są w sytuacji silniejszego. - Funkcjonariusz trzymany jest w ryzach przez przepisy, z tarczą i gumową pałką przeciw specjalnie naostrzonym narzędziom, kamieniom i drągom - zwraca uwagę mł. insp. Stanisław Bukowski, wieloletni dowódca oddziałów prewencji, dziś funkcjonariusz KG Policji. Doświadczyli tego nawet "łagodni" policjanci kopenhascy, którzy w 1993 r. (podczas referendum w sprawie wstąpienia do unii) zostali zaatakowani kamieniami przez lewicowych anarchistów i musieli strzelać ostrą - nie żadną tam gumową - amunicją. Rykoszety zraniły kilka osób. Sympatia społeczeństwa i mediów była jednoznacznie po stronie policji. Watażkowie pasożytujący na duńskiej wolności, tacy jak lider neonazistów Jonni Hansen, nie mają szans, by trafić do poważnych mediów, które nie zajmują się też nagłaśnianiem ulicznych burd i rozpędzaniem ich przez policję. Bo nie jest to temat dla poważnej prasy, tak jak nie jest nim uprzątanie śmieci lub opróżnianie szamba - głosi jedna z niepisanych zasad duńskiego dziennikarstwa. W Polsce tacy ludzie jak Lepper czy Bubel z powodu swej bezkarności są gwiazdami mediów. W ostatnim półroczu na antenie radiowej Trójki lider Samoobrony gościł częściej niż jakikolwiek polityk: przez 108 minut. - To nieodpowiedzialność dziennikarzy. Fascynacja jędrnymi wypowiedziami Leppera doprowadziła do wykreowania tej postaci - oburza się Jarosław Sellin, członek KRRiTV, nie bacząc, że "ta postać" zapraszana jest na najważniejsze salony polityczne, z gmachem rządu i pałacem prezydenckim włącznie. Ganianie bezradnych policjantów podczas meczów piłkarskich stało się na polskich stadionach obyczajem, podobnie jak wymiana proporczyków, ale szalikowiec to nie to samo co rolniczy związkowiec, okryty nimbem walki z reżimem. W okresie PRL, a zwłaszcza w stanie wojennym, bicie zomowca było wszak czynem chwalebnym. Dzięki temu zarabiało się na szlify kombatanckie.


Martwe paragrafy

Art. 222. §1. Kto narusza nietykalność cielesną funkcjonariusza publicznego podczas lub w związku z pełnieniem obowiązków służbowych, podlega karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat trzech.

Art. 223. Kto, działając wspólnie lub w porozumieniu z innymi osobami, lub używając niebezpiecznego przedmiotu, dopuszcza się czynnej napaści na funkcjonariusza publicznego podczas lub w związku z pełnieniem obowiązków służbowych, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat dziesięciu.

Art. 224. §1. Kto przemocą lub groźbą bezprawną wywiera wpływ na czynności urzędowe organu administracji rządowej, innego organu państwowego lub samorządu terytorialnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech.

Art. 226. §1. Kto znieważa funkcjonariusza publicznego podczas lub w związku z pełnieniem obowiązków służbowych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.
§3. Kto publicznie znieważa lub poniża konstytucyjny organ Rzeczypospolitej Polskiej, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch.

Art. 255. §1. Kto publicznie nawołuje do popełnienia występku, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch.
§2. Kto publicznie nawołuje do popełnienia zbrodni, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech.
§3. Kto publicznie pochwala popełnienie przestępstwa, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.


"Gdy w 1989 r. we wschodniej Europie załamał się system komunistyczny, polskie społeczeństwo było źle przygotowane - normatywnie i mentalnie - do przyjęcia zasad demokracji i wolnego rynku" - zauważa Kazimierz M. Słomczyński w podsumowaniu swych badań nad zachowaniami społecznymi w postkomunistycznej Polsce. Dziesięć lat po zmianie ustroju w świadomości społecznej Polaków nadal pokutuje wiele przekonań i zachowań zakorzenionych w dawnym systemie. Dzisiejszy policjant jawi się jako przedłużenie peerelowskiego milicjanta, "bijącego serca" wyobcowanej władzy. Nie zmieniła się jego pozycja społeczna, mierzona wysokością zarobków i miejscem na skali prestiżu zawodów. Instrumentalne wykorzystywanie policjantów przez kolejne ekipy do celów politycznych - zbierania podpisów wyborczych czy chodzenia czwórkami na msze - pogłębia demoralizację tej służby państwowej. Za jej dowód dr Antoni Dudek, historyk, uważa niezwykły list wysłany kilka dni temu do premiera przez NSZZ Policjantów. Funkcjonariusze protestują przeciw "narastającej częstotliwości kierowania sił policyjnych do zaprowadzania porządku na drogach i ulicach". Policyjni związkowcy dają w nim do zrozumienia, że mogą zacząć oceniać słuszność decyzji o użyciu siły. - My nie chcemy budować sobie wizerunku w ten sposób, że wychodzimy z pałami na ulicę i tak rozmawiamy ze społeczeństwem - precyzuje Andrzej Żwański, przewodniczący związku. - Takie deklaracje nie powinny się pojawiać. Będzie jeszcze gorzej, gdy zaczną to mówić nie związkowcy, ale funkcyjni policjanci - niepokoi się Dudek.
- Trzeba zacząć od powołania nowej policji, zbudować ją praktycznie od podstaw. Obecna pod wieloma względami wciąż bardziej przypomina milicję - uważa Jerzy Jaroszewski, prezydent polskiej sekcji Międzynarodowego Stowarzyszenia Policjantów, wskazując na fakt, że 90 proc. tzw. inspekcji, czyli wewnętrznej policji w policji, stanowią byli funkcjonariusze peerelowskiej SB. - Co tacy ludzie mogą wnieść do nowej, zreformowanej policji? - pyta. Tymczasem Lepper zapowiada na wrzesień stutysięczny marsz na Warszawę, by zatrząść państwem. Polska ma sto tysięcy sfrustrowanych policjantów, minus osiemdziesięciu spacyfikowanych w Bartoszycach.

Więcej możesz przeczytać w 36/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.