Pogrzeb MITU

Dodano:   /  Zmieniono: 
Prasa zapomniała już o wykreowanej przez siebie "nieśmiertelnej Dianie"
Dokładnie dwa lata temu cały świat wstrzymał na chwilę oddech. Na wieść o tragicznej śmierci "nieśmiertelnej księżnej Walii" ludzie ronili łzy w tak różnych miejscach jak Ameryka i postsowiecka Rosja. Pojawiły się spekulacje o morderstwie na zlecenie. Kilku energicznych autorów zdążyło sporo zarobić, opisując ostatnie chwile Diany i al-Fayeda. Nakręcono kilka filmów i seriali telewizyjnych, a księgarnie wypełniły się na pewien czas wspomnieniami o "róży Anglii". Dziś wynikami śledztwa nikt już się nie interesuje. Świat u schyłku XX wieku ma krótką pamięć.

Był piękny pogrzeb. Śpiew Eltona Johna, oskarżycielska mowa hrabiego Spencera i - jakby wstydliwe - milczenie rodziny królewskiej. Na czarną limuzynę spadały kwiaty rzucane rękami ludzi wykonujących rozmaite zawody i wyznających różne poglądy na życie. Po raz bodaj pierwszy w historii żegnano zmarłą oklaskami. Nie należy jednak traktować tego w kategoriach świętokradztwa czy też naruszenia powagi śmierci. Tłum czuł po prostu, że osoby tak bardzo kochanej i tak specjalnej jak Diana nie sposób pożegnać w milczeniu.
W trakcie uroczystości żałobnych i potem mówiono, że pamięć o pięknej, nieszczęśliwej księżnej nigdy nie zaginie i że będzie ona istnieć po śmierci w umysłach milionów ludzi, podobnie jak Marylin Monroe, z którą miała tak wiele wspólnego. Obiecywano sobie głębokie komentarze na temat siły sprawczej współczesnego mitu i jego trwałości. Niekiedy przepowiadano wręcz rychły upadek rodu Windsorów, którego nobliwy wizerunek zbuntowana księżna tak skutecznie podważała. Niektórzy widzieli już Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej jako republikę.
Dlaczego dziś tak cicho nad tą trumną? Całe niemal dojrzałe życie Diany Spencer było zbiorem wydumanych prawd. Układało się według prostych, ale nader chwytliwych stereotypów. Oto w skostniałej, mało w sumie sympatycznej koronowanej rodzinie, w której od niemal stu lat nie było żadnej silniejszej i bardziej wyrazistej osobowości, nagle pojawił się kopciuszek. Kopciuszek - jak to zwykle bywa z kopciuszkami - był piękny, młody i brakowało mu powagi. Rychło okazało się też, że ma całkiem ostre pazurki. U boku brzydkiego, nudnego, ropuszego księcia zajaśniał diament. Na pozłacanym dworze pojawiła się bigbitowa nastolatka, z którą mogła się utożsamiać niemal każda dziewczyna zamieszkująca Albion. Sympatia mas szybko się wyklarowała. Wszyscy kochamy przecież w głębi duszy bajki.
Tymczasem paradoks kopciuszka polegał na tym, że akumulatorem, który go ożywił, było znienawidzone przez niego środowisko. Cóż wart byłby kopciuszek bez dworu? Sam w sobie nie miał wiele do powiedzenia, nigdy w życiu nie zdał żadnego egzaminu, meandry wiedzy były mu obce. Lubił za to pięknie się ubierać, trzepotać rzęsami w blasku jupiterów i robić miny dziewczynki z zapałkami. Tak naprawdę żył na niby. Egzystował odbitym światłem. Jak w czarodziejskim lustrze widział siebie takim, jakim go malowano. I uczył się. Kiedy jednak przemówił własnym głosem, okazało się, że ma niewiele do powiedzenia. A właściwie to, co mówił, nadawało się jedynie na pierwsze strony bulwarówek. Było w tym nieszczęśliwe dzieciństwo, dramat arystokratki-przedszkolanki, samobójcze próby, kłopoty z trawieniem, odtrącenie przez surowych patriarchów. Potem małżeńskie trójkąty i romanse z instruktorami od jazdy konnej. Kopciuszek ani się spostrzegł, kiedy stał się obiektem największej manipulacji nowoczesnych mediów. Teraz wirtualny świat zaczął go pochłaniać do tego stopnia, że zmusił go do utraty resztek osobowości. Kiedy ją odnalazł, nadeszła śmierć.
Diana Spencer, niedoszła królowa Anglii, matka królów i była księżna Walii, stała się naprawdę rzeczywistym człowiekiem w ostatnich dwóch latach swego życia. Odnalazła cel (krucjata przeciw minom), nadzieję (romans z ciekawym człowiekiem), spokój (sprawę rozwodową załatwiono dyskretnie i szybko) i oparcie (coraz pełniejsze kontakty z dorastającymi synami). Nowa Diana mogła zrobić dla świata wiele dobrego. Nie zdążyła. Kiedy bowiem wyrwała się z obszaru ułudy, świat nie chciał już zostawić jej w spokoju. Wszak żyła z niej cała nowa gałąź przemysłu.
Byłoby naiwnością twierdzenie, że Dianę Spencer zabiły media. Nie ulega wątpliwości, że to one stworzyły jej wczesny wizerunek i to one były źródłem jej najpoważniejszych kłopotów. Zapomniały ją jednak równie szybko, jak szybko umocowały jej sylwetkę w masowej wyobraźni. Martwa Diana jest dla mediów tyle samo warta, co martwy Hutu na afrykańskiej pustyni. Podobny gigant medialny jak Diana nieprędko się pojawi, należy więc brać to, co jest. Na razie jest Kosowo, terroryzm, susza tu i powódź tam, no i stażystki w Białym Domu. A może kiedyś znów pojawi się naiwna, niebieskooka piękność w złotej koronie...
Brytyjska rodzina królewska wyciągnęła stosowne wnioski z przeżytej lekcji. Dziś na windsorskim dworze nie szaleje już żadne enfant terrible. Ślub księcia Edwarda dyskretnie wyciszono i przydano mu skromnej oprawy. Wszystko wypadło świetnie. Tylko najstarszy syn Diany, William, nie miał zbyt szczęśliwej miny, gdy wuj Edward z trudem wciskał obrączkę na palec swej wybranki. Może opanowały go trudne wspomnienia. Na oficjalnej fotografii doklejono mu więc odrobinę radości. Następca następcy tronu się nie uśmiechał, bo zapewne tylko on, jego brat Harry i jeszcze garstka innych ludzi wciąż pamiętają, kim była Diana Spencer, była księżna Walii. A może to jej największe, prawdziwe zwycięstwo?

Więcej możesz przeczytać w 36/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.