MENU

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wydarzenia - Polska
Nakładem wydawnictwa "Twój Styl" ukazała się ostatnia książka Władysława Terleckiego "Wyspa kata". Zanim poznałem Terleckiego, zaintrygowała mnie jego proza - halucynacyjna, przypominająca seans spirytystyczny. Domy, drzewa, zwierzęta i postacie ludzkie pojawiają się w niej jak fantomy wywołane z nicości: rzeczywiste wydają się wyłącznie nie kończące się ciągi myśli, ukryte w narracji monologi bohaterów idących na spotkanie własnej klęski. Ludzie przychodzili z dziewiętnastego wieku, ale echa ich głosów dochodziły z bardzo bliska. Próbowałem się zmierzyć z tą materią w filmie "W biały dzień" i przegrałem. Leszek okazał temu filmowi więcej wyrozumiałości niż ja. Oszczędził moją próżność. Zaprzyjaźniliśmy się. Poprzez marny świat Peerelu kroczył wysoki i wyprostowany, w szarościach i beżach, z przedwojenną, trochę angielską elegancją. Często nosił parasol. Z latami coraz bardziej upodabniał się do swoich dziewiętnastowiecznych bohaterów. Mówił starannie, z wyraźną dykcją, modelując długie okresy z dygresjami i zdaniami wtrąconymi, w których - jeśli anegdota tego wymagała - lubił czasem cytować przekleństwa. Kilka lat temu, niedługo przed pojawieniem się choroby, która go zabiła, zaprosił mnie wraz z żoną i jeszcze kilkoro przyjaciół do siebie, do Komorowa, gdzie mieszkał w domu z niedużym ogrodem. W latach 70. była tu cicha uliczka wśród pól. Wcześniej niedaleko mieszkała Maria Dąbrowska, która pod koniec życia obdarzyła go przyjaźnią i zaufaniem, czyniąc go jednym z powierników testamentu i opiekunów spuścizny. Opowiadał, jak wbrew ostatniej woli urządzono jej uroczysty pogrzeb w katedrze. Teraz uliczkę wysypano szutrem, przejeżdżały nią samochody, wzniecając czarny kurz. Okoliczne osiedla podeszły pod sam żywopłot, ale pod ręką Terleckich urósł on tak wysoko, że siedzieliśmy w ogrodzie jak w zielonej twierdzy. Był czerwcowy dzień z wysokimi obłokami, panie nosiły lekkie sukienki i jasne kapelusze, piliśmy dobre alkohole, Leszek dyskretnie kierował konwersacją i chyba był bardzo zadowolony. Może nawet był szczęśliwy. Potem jedliśmy raki. Dzisiaj moja żona twierdzi, że raków na pewno nie było, a było chińskie danie. Myślę, że Leszek, czciciel szczegółu, uśmiecha się, jeśli to słyszy. Opowiedziałem mu kiedyś - z intencją zgorszenia - jak z Krzysztofem Kieślowskim odwiedziliśmy grób Jamesa Joyce?a. Cmentarz góruje nad Zurychem, na grobie stoi rzeźba z brązu przedstawiająca postać Joyce?a wielkości dobrze wyrośniętego karła. Staliśmy nad tą dziwną figurą i Krzysztof - nie mogąc się widocznie oprzeć prowokacji, jaka zawierała się w odwróconej proporcji między żywymi a zmarłym - ukradkiem pogłaskał Joyce?a po głowie. Błysnął flesz, Japonka w 
okularach ukłoniła się nam starannie i oddaliła między inne groby. Zdjęcie odleciało za dwa oceany i spoczęło w albumie opatrzone być może podpisem "Dziwne objawy kultu zmarłych w kantonie Zurych". Leszek chichotał radośnie z tej anegdoty. Zastanawiał się, czy gest Krzysztofa nie był zgodny z intencją rzeźbiarza, który zapewne chciał Joyce?owi umożliwić dotykalny kontakt z żywymi. Teraz, kiedy i Leszek umarł, trzej panowie mogą sobie o tym porozmawiać.
Edward Żebrowski


Książka
25 sierpnia w Instytucie Zachodnim w Poznaniu otwarto wystawę poświęconą pracom konserwatorskim przy ołtarzu maryjnym z katedry habsburskiej, znajdującym się w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie. Ekspozycję zorganizowała Fundacja Ochrony Zabytków z Hamburga oraz Instytut Zachodni w Poznaniu. Od listopada tego roku do marca 2000 r. odnowione skrzydła ołtarza będą centralnym obiektem przygotowanej w Hamburgu wystawy "Sztuka średniowiecza w Hamburgu", następnie powrócą do Warszawy. Cztery skrzydła przechowywane w warszawskim Muzeum Narodowym pochodzą z ołtarza maryjnego wykonanego w 1499 r. dla habsburskiej katedry. Ich autorstwo przypisuje się mistrzowi Absalanowi Stumme i jego pracowni. W 1804 r. rozpoczęto rozbiórkę katedry. Ołtarz główny - podobnie jak całe wyposażenie kościoła - wystawiono na sprzedaż. Trudne do sprzedania skrzydła ołtarzowe przekazano najpierw mieszkającemu w Hamburgu nauczycielowi rysunku Friedrichowi Ludwigowi Heinrichowi Waagnerowi w depozyt do jego udostępnionego publiczności zbioru dzieł sztuki. Zrezygnowano wówczas z utrzymania pierwotnej całości obiektu tworzonego przez skrzydła i skrzynię środkową. Ta ostatnia znalazła się najpierw w hamburskim kościele św. Mikołaja. Natomiast skrzydła podarowano założonej później przez Waagnera Akademii Rysunku. Zgodnie z propozycją jego syna Gustava Friedricha Waagnera, założyciela Muzeum Berlińskiego, w 1834 r. tablice podarowano królowi Wilhelmowi III dla zamku w Malborku. Po II wojnie światowej skrzydła przeniesiono do Muzeum Narodowego w Warszawie, skąd wypożyczono je do Muzeum Sztuki w Łodzi. Początkowo przechowywano je w magazynie, później przeniesiono do części ekspozycyjnej. W 1989 r. łódzkie muzeum powróciło do pierwotnej koncepcji bycia wschodnioeuropejskim propagatorem sztuki nowoczesnej i obiekt ponownie znalazł się w magazynie. Po kilku latach skrzydła trafiły do muzeum w Warszawie i umieszczono je w magazynie sztuki średniowiecznej. Wystawa potrwa do 14 września.
(MC)
Więcej możesz przeczytać w 37/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.