Skrzydła Ameryki

Dodano:   /  Zmieniono: 
Lotnictwo rekreacyjne podbija serca Amerykanów
Co miesiąc ukazuje się kilkanaście czasopism dla pilotów hobbystów. Każdego roku akademickie miasteczko Oshkosh w stanie Wisconsin staje się miejscem gigantycznego pokazu lotniczego, w którym uczestniczy ponad 10 tys. maszyn z całego kraju. Coraz częściej obok prawa jazdy Amerykanin nosi w portfelu licencję prywatnego pilota. W kraju z ponad 8 tys. ogólnie dostępnych prywatnych lotniskami zdobycie licencji pilota jest wyłącznie kwestią dobrych chęci, czasu i pieniędzy.

Naucz się latać! - nawołują liczne plakaty reklamujące setki szkółek lotniczych. Stosunkowo niski koszt szkolenia w USA (godzinna lekcja z instruktorem kosztuje 50-80 dolarów) sprawia, że do Ameryki przybywa wielu Europejczyków, miłośników podniebnych podróży. Po zdobyciu licencji wracają do siebie, by zasilić rodzime firmy lotnicze. Na Starym Kontynencie prywatne lekcje są trudno dostępne i drogie. - W Finlandii działa wiele aeroklubów. Na szkolenie musiałbym tam wydać przynajmniej 7 tys. dolarów. A w USA zdobycie podstawowej licencji kosztowało mnie niecałe 4 tys. dolarów - mówi Janne Syvanen, pracownik małej lotniczej firmy przewozowej Taft Air.
W USA uprawia swój zawód ponad 700 tys. pilotów, z czego 450 tys. to piloci samolotów prywatnych. Wielu z nich lata dla przyjemności, ale niektórzy wykorzystują samoloty jako szybki, wygodny środek transportu. Zamiast tkwić godzinami w korkach, latają do pracy, na wakacje czy weekendowe wycieczki. Najwięcej osób dostaje się w ten sposób do pracy w Los Angeles, gdzie korki najbardziej dają się we znaki. - Lot do pracy zajmuje mi ok. 50 minut, razem z dojazdem na lotnisko - opowiada John Bramlett, dojeżdżający do pracy w śródmieściu z oddalonej o 50 mil Corony. - Samochodem musiałbym jechać przynajmniej 2,5 godziny w jedną stronę - dodaje. Codzienne latanie do pracy wiąże się z wysokimi kosztami, ale jeśli wziąć pod uwagę oszczędność czasu i nerwów, wydatek się opłaca.


Licencję prywatnego pilota co roku zdobywają w USA tysiące ludzi. Wielu jedynie po to, by samolotem latać do pracy

W zimie popularne w środowisku pilotów są jednodniowe wypady na narty. W lecie najbogatsi Amerykanie regularnie latają na popularne na wschodnim wybrzeżu wyspy: Nantucket i Martha?s Vineyard, gdzie mają swe letnie rezydencje. W niektórych stanach działają nawet kempingi przeznaczone wyłącznie dla pilotów małych prywatnych samolotów i ich rodzin. Kilkaset metrów od pasa startowego znajduje się pole namiotowe ze stolikami, kuchnią polową i miejscem na ognisko.
Dla wielu ludzi lotnictwo to sposób na życie. Z myślą o nich zaprojektowano tzw. airparks - osiedla domów jednorodzinnych z hangarami zamiast garaży i szerokimi ulicami, na których mogą się swobodnie wymijać dwa samoloty. Według Stowarzyszenia Życie z Samolotem (Living With Your Plane Association), w USA znajduje się ponad 320 tego typu osiedli. Mieszkają w nich głównie piloci linii lotniczych i przedstawiciele bogatej elity.
Licencję prywatnego pilota co roku zdobywają w USA tysiące ludzi. Tylko nieliczni kontynuują naukę, by opanować kolejne stopnie zaawansowania. Większość zadowala się licencją podstawową, która zezwala na przewóz pasażerów przy dobrej pogodzie. Żeby otrzymać licencję pilota, trzeba ukończyć 17 lat, wykazać się dobrym zdrowiem, przejść szkolenie teoretyczne i praktyczne, no i oczywiście zdać egzamin. Federal Aviation Administration wymaga minimum 40 godzin lotów.
Niedawny tragiczny wypadek Johna Kennedy?ego Jr. po raz kolejny wywołał dyskusję nad bezpieczeństwem lotów prywatnymi samolotami. Latanie jest jednak bezpieczniejsze od jazdy samochodem. "Liczba wypadków w lotnictwie prywatnym to tylko jedna dziesiąta wypadków samochodowych" - pisze na łamach czasopisma "AOPA Pilot" Bruce Landsberg, kierownik wykonawczy Fundacji Bezpieczeństwa Lotniczego Stowarzyszenia Pilotów i Właścicieli Samolotów (Aircraft Owners and Pilots Association - AOPA). Od 1978 r. liczba wypadków w lotnictwie prywatnym maleje. W 1980 r. zdarzyło się ich 618, a w zeszłym roku - 361. Według AOPA, głównym powodem katastrof jest nieodpowiedzialność pilotów, którzy często przeceniają swe możliwości. Tak stało się w wypadku młodego Kennedy?ego, który bez odpowiedniego przeszkolenia zdecydował się na lot po zmroku przy niepewnej pogodzie.
Fascynację lotnictwem podzielają gwiazdy ekranu, m.in. Tom Cruise, John Travolta i Harrison Ford. Zazwyczaj jednak sławni aktorzy są zastępowani w ryzykownych scenach przez kaskaderów. Harrison Ford podczas kręcenia filmu "Sześć dni, siedem nocy" sam zdecydował się usiąść za sterami. "To wspaniałe uczucie! Nie dość, że zapłacono mi za grę w filmie, to jeszcze mogłem sobie polatać" - stwierdził entuzjastycznie po zakończeniu zdjęć.

Więcej możesz przeczytać w 37/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.