Tępy miecz z neonu

Tępy miecz z neonu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Pierwsza część ,,Gwiezdnych wojen" to wydarzenie na rynku gier komputerowych, które bezprawnie wepchało się na ekrany
Tomasz Raczek: - Panie Zygmuncie, ,,Gwiezdne wojny. Mroczne widmo", czyli pierwsza część filmowej sagi George?a Lucasa to duża reklama, wcale nie takie duże, jak przewidywano, tłumy w polskich kinach i podstawowe pytanie: czy to już jest film, czy tylko gra komputerowa?
Zygmunt Kałużyński: - Od razu sformułował pan sytuację tej sensacji, która rzeczywiście u nas nadspodziewanie nie chwyciła, ale w Ameryce i na świecie to jest bodaj najważniejsze wydarzenie marketingowo-handlowe sezonu.
TR: - Mówi pan marketingowo-handlowe. A gdzie słowo ,,filmowe"?
ZK: - Słusznie pan wyczuwa, panie Tomaszu, jako przyjaciel, z którym od lat prowadzę rozmowy, że staram się odwlec wypowiedź kinomana, bo serce mi się ściska. W dodatku jest to kwestia nie tylko tego filmu, lecz w ogóle sytuacji sztuki kina, która polega głównie na nieprawdopodobnie rozbudowanej technice. Odkąd istnieje ludzkość i funkcjonują teatry, czyli od niepamiętnych czasów, nie było tak genialnych środków do pokazania absolutnie wszystkiego, co się wymyśli. Jednocześnie cała ta wspaniała maszyna służy treści, która nie tylko jest nędzna, ale wręcz głupia. Przepraszam, że użyłem takiego słowa, ale podyktowało mi to serce.
TR: - Nie wszyscy są tego zdania. Jedna z rozgłośni radiowych przeprowadziła sondę wśród widzów wychodzących z kina po obejrzeniu ,,Gwiezdnych wojen". Dziennikarz pytał, czy im się podobało. Jedni odpowiadali, że tak, inni grymasili. Znalazł się jednak i taki widz, który pochwalił efekty komputerowe, ale zarazem pożalił się na treść: Jest zbyt trudna; nie czaję, o co chodzi.
ZK: - No, bo on potraktował film właśnie jako grę komputerową, a jak na nią ,,Gwiezdne wojny" są dość poplątane.
TR: - Ale, panie Zygmuncie, widziałem podobne gry komputerowe (w moim domu play station prawie że zastąpiła ostatnio telewizor) i wiem, że nie są one bez szans w zestawieniu z filmem. Dają graczowi szansę, aby sam był reżyserem: może wpływać na akcję, na rozwój wypadków. To bywa bardzo wciągające. Tymczasem w kinie siedzimy i oglądamy, jak się bawi w ,,Gwiezdne wojny" ktoś inny - George Lucas.
ZK: - Ja, zacofany w dziedzinie nowoczesnych urządzeń, wierzę panu, choć sam tego doświadczenia nie mam. Jako widz kinowy ośmielam się jednak przypomnieć, że wobec gier komputerowych ten film ma przewagę pod względem rozmiarów ekranu (trzydzieści metrów na osiem metrów) i dzięki dwunastu głośnikom dolby, rozmieszczonym we wszystkich punktach sali i ryczącym na całego.
TR: - Bije je także wielkością kartonowych kubełków, przeznaczonych na popcorn sprzedawany w kinowych bufetach.
ZK: - Właśnie. Tym razem można go chrupać bez lęku, że sąsiad będzie narzekał, bo i tak wszystko zagłusza zgiełk z ekranu. Ale ja mam dodatkową pretensję do tego filmu. ,,Gwiezdne wojny" dwadzieścia dwa lata temu to było wydarzenie, którego nawet pan by nie zlekceważył. Wówczas to była rzeczywiście sensacja i rzeczywiście nowość. Pierwsze słowa tej trylogii brzmiały: Dawno, dawno temu w odległej galaktyce... Jak to mogło być ,,dawno temu", skoro to jest film science fiction? Otóż nowy pomysł Lucasa polegał na tym, żeby połączyć fantazję s.f. ze starą legendą, operującą wręcz średniowieczną rekwizytornią. Bo mimo wykorzystywania urządzeń laserowych walki tam toczą się na miecze. Co prawda zamiast ostrza stosowane są neony, ale jednak to jest przygodowa rozróba. Wtedy to było odkrycie. Z drugiej strony, wielkim powodzeniem cieszyła się wówczas powieść Tolkiena ,,Władca pierścieni", gdzie przedstawiona została fantastyczna, odrębna cywilizacja, też w gruncie rzeczy średniowieczna. Mimo że Tolkien starał się wymyślić nie istniejący świat, nie uchronił się od zaszłości i dał swego rodzaju reprodukcję średniowiecza.
TR: - Panie Zygmuncie, ale przecież w najnowszym odcinku ,,Gwiezdnych wojen" również zachowano ową kostiumową stylistykę.
ZK: - Tylko że, proszę pana, w tym czasie technika filmowa doszła do perfekcji, natomiast mentalność ,,Gwiezdnych wojen" nie zmieniła się i ten kontrast jest nieszczęściem tego filmu. Oglądamy fantastycznie zrobioną bitwę robotów, ale jak one wyglądają? Jest to kupa metalowych robotów, zachowujących się jak policjanci na ulicy w czasie manifestacji, których nasi główni bohaterowie, dwaj rycerze Jedi, rozpłatują na prawo i na lewo.
TR: - Ale ja mam, panie Zygmuncie, znacznie cięższy zarzut, bo uderzający w istotę atrakcyjności ,,Gwiezdnych wojen". Moim zdaniem, największym rozczarowaniem w tym filmie są... właśnie efekty wizualne. Animacja komputerowa, jaką tu zastosowano, nosi znamiona pospieszności i powierzchowności, co sprawia, że wykreowane postacie poruszają się sztucznie, przypominając bohaterów gier komputerowych. Kino prezentuje dziś znacznie ciekawsze efekty niż te, które można zobaczyć w pierwszej części ,,Gwiezdnych wojen"!
ZK: - No to pan spojrzał z punktu widzenia kogoś, kto nie daje się tak łatwo zaczarować techniką.
TR: - W takim razie przyłóżmy do tego filmu podstawową miarę sukcesu: czy pana ten film zainteresował, czy znudził?
ZK: - Znudził, proszę pana, i to jest właśnie jakieś paradoksalne nieszczęście, polegające na tym, że ta fantazja cierpi na brak fantazji. Niech pan sobie przypomni owe przedziwne figury, które tu występują. Dwaj rycerze Jedi mają za współpracownika przedstawiciela rodu żyjącego na dnie morza. Jest on połączeniem dzioba kaczki z oczami ślimaka na szypułkach i jest to głupek, który ma nas zabawić. Dlaczego akurat tak? Wyobrażam sobie, że równie dobrze mogłoby to być połączenie na przykład ogona jaszczurki z łbem kota. Dlaczego nie? Występuje też dziwna postać: łeb słonia z trąbą, a odwłok owada. Nie wiadomo po co, bo przecież jest to handlarz, który nie wychodzi ze swego sklepu detalicznego. Takie zupełnie przypadkowe łączenie części zwierzęcych może zabawić na półtorej minuty, ale potem okazuje się nużące i w gruncie rzeczy chętnie oglądałoby się prawdziwe zwierzątko.
TR: - Czy nie mamy tu do czynienia z klasycznym przykładem sytuacji, kiedy marketing zabija sztukę? Kiedy presja marketingu, istniejąca od samego początku realizacji tego filmu, zabija kreatywność?
ZK: - A więc wracamy do tego, od czego pan zaczął. Pierwsza część ,,Gwiezdnych wojen" to wydarzenie na rynku gier komputerowych, które zupełnie bezprawnie wepchało się na ekrany. Jeżeli to sprowadzimy do sprawy dolarowej, to może jest to jakiś fakt, ale dla kinomana niewiele w tym wartości.
Więcej możesz przeczytać w 41/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.