Bułgarski lew

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa z PETAREM STOJANOWEM prezydentem Republiki Bułgarii
Jacek Potocki: - Obecna sytuacja Bułgarii zasadniczo różni się od tej, jaka była w 1996 r., gdy obejmował pan urząd prezydenta. Jakie przemiany zaszły w pańskim kraju przez ostatnie trzy lata?
Petar Stojanow: - Bardzo dobrze sobie przypominam, że kiedy po raz pierwszy wszedłem do swego gabinetu, miesięczna inflacja przekraczała 400 proc., a niezadowoleni ludzie wychodzili na ulicę. W zeszłym roku roczna inflacja wynosiła natomiast mniej niż 1 proc., podobnie jest w tym roku. W tej chwili lew bułgarski ma wartość marki niemieckiej. Mam nadzieję, że to pomoże nam również wtedy gdy rozpoczniemy negocjacje na temat przystąpienia Bułgarii do Unii Europejskiej. Nie tylko nie mieliśmy deficytu budżetowego, ale w ubiegłym roku osiągnęliśmy nawet nadwyżkę, której spodziewamy się i w tym roku. Wciąż mamy oczywiście wiele trudności, jak każdy kraj w okresie przejściowym. Potęguje je fakt, że między Bułgarią a Europą Zachodnią znajduje się Jugosławia.
- Nie obawia się pan, że po zakończeniu wojny w Kosowie Zachód może szybko zapomnieć o Bałkanach i planie pomocy dla regionu?
- Mam nadzieję, że konsekwencje konfliktu kosowskiego będą inne. Skoro w jego rozwiązanie zostały zaangażowane państwa NATO, wydano tak dużo pieniędzy, oznacza to, że te sprawy dotyczą nie tylko Jugosławii i nie tylko Bałkanów. Wypływa z tego wniosek, że po zlikwidowaniu żelaznej kurtyny wszystkie problemy Europy Wschodniej i Bałkanów stają się ogólnoeuropejskimi i cała Europa musi pilnować, by się nie rozszerzały, lecz były jak najszybciej rozwiązywane.
- Jakie środki są potrzebne do realizacji paktu stabilizacji?
- Polityka i gospodarka nigdy nie były z sobą tak ściśle związane, jak przy rozwiązywaniu problemów naszego regionu. Konieczna jest demokratyczna mobilizacja, by wszystkie państwa regionu bałkańskiego wyznawały jedną "religię polityczną", mówiły jednym językiem politycznym i stosowały te same standardy we wzajemnych stosunkach. Tą drogą poszła Europa Zachodnia, kiedy po II wojnie światowej zwyciężeni i zwycięzcy podali sobie ręce, zapomnieli o cieniach przeszłości i zaczęli podążać ku przyszłości. Powinno się pojawić większe zainteresowanie ze strony inwestorów zagranicznych, zwłaszcza w zakresie tworzenia infrastruktury. To oni zmuszą kraje bałkańskie do podania sobie rąk i do współdziałania. Wspólny interes gospodarczy jest ważniejszy niż dialog polityczny. Im prędzej ten proces zacznie się na Bałkanach, tym lepszym stanie się to przykładem dla narodu serbskiego. Trzeba sprawić, by Serbowie zrozumieli, że lepiej żyć ze wszystkimi niż przeciwko wszystkim.
- Czy potrzebne jest odejście Milosevicia, by Jugosławia przyłączyła się do społeczności międzynarodowej?
- Odpowiem panu dyplomatycznie: sprawą narodu serbskiego jest decydowanie o swoim losie. Ale my, Bułgarzy, poza względami humanitarnymi mamy także powody polityczne, by życzyć sobie jak najszybszego rozpoczęcia procesu demokratyzacji Serbii. Na konfliktach w Jugosławii bez przerwy tracimy. Nasza reforma, która nie przebiega łatwo, jest poddawana wielu ciężkim próbom. Bardzo skrupulatnie przestrzegaliśmy embarga podczas wojny w Bośni i straciliśmy na tym 6 mld USD. Teraz z kolei tracimy naszą korzystną pozycję kraju tranzytowego w handlu między Wschodem a Zachodem. Wielcy inwestorzy strategiczni boją się przybywać do nas, gdyż wydaje im się, że sytuacja na całych Bałkanach jest niestabilna. Dlatego też nikt bardziej niż my, Bułgarzy, nie jest zainteresowany, by Serbia jak najszybciej wróciła do rodziny państw demokratycznych.
- Oprócz przytoczonych przez pana negatywnych skutków kosowskiego kryzysu dla Bułgarii są jednak chyba i pozytywne. Konflikt pokazał, że na Bałkanach są dwa państwa, na które można liczyć - Bułgaria i Rumunia.
- Tych argumentów używam zwykle na poparcie naszych starań o wejście do NATO. Konflikt kosowski pokazał, po pierwsze - jak bardzo ważne jest położenie polityczne i geostrategiczne Bułgarii i Rumunii, które wraz z Grecją i Turcją mogą stanowić potężną flankę NATO, po drugie - Bułgaria i Rumunia podczas tego konfliktu zachowywały się jak najbardziej lojalni sojusznicy NATO. To była bardzo zdecydowana postawa i muszę powiedzieć, że nie było nam łatwo. Bomby spadały tuż obok naszej granicy, dwa pociski spadły w Bułgarii, w tym jeden w Sofii. Ţadne społeczeństwo nie lubi wojny, nawet jeśli u jej podstaw są bardzo szlachetne cele. Społeczeństwo bułgarskie przejawiło wówczas bardzo dużą dojrzałość polityczną, podobnie zresztą jak i bułgarskie elity polityczne.
- Jak powinna wyglądać droga Bułgarii do NATO? Kiedy pański kraj mógłby zostać członkiem sojuszu?
- Trudno nam mówić o terminie, ale im wcześniej to nastąpi, tym lepiej. Bułgaria zrealizowała w pełni polityczne kryteria członkostwa: mamy mocną demokrację, przeprowadzamy demokratyczne, przez nikogo nie kwestionowane wybory, mamy państwo prawa. I co najważniejsze, w centrum Bałkanów reprezentujemy postawę tolerancji etnicznej. Mamy doskonałe stosunki ze wszystkimi sąsiadami, spośród których Grecja i Turcja są członkami NATO. Doskonale ułożyły się nasze kontakty z Macedonią, nie mamy z nią żadnych spornych problemów. Rozpoczęliśmy już bardzo zdecydowaną reformę sił zbrojnych. Jeśli Bułgaria zostanie członkiem NATO, wejdzie do sojuszu bez żadnych problemów, stając się czynnikiem pomagającym w stabilizacji południowo-wschodniej Europy.
- W listopadzie spodziewana jest w Bułgarii wizyta prezydenta USA Billa Clintona. Jakie będzie jej znaczenie?
- Będzie to pierwsza wizyta prezydenta USA w naszym kraju. Chcielibyśmy, aby Stany Zjednoczone oczyma prezydenta Clintona zobaczyły nową Bułgarię, żeby zrozumiano, że była ona najwierniejszym sojusznikiem-satelitą Związku Radzieckiego nie dlatego, że taka była wola narodu bułgarskiego, ale że takie były okoliczności historyczne. Chciałbym, aby zrozumiano, że naród bułgarski chce wrócić tam, skąd został siłą wyrwany w wyniku II wojny światowej i że my kategorycznie postanowiliśmy przebyć tę drogę, choćby nas to miało drogo kosztować. Ale zrobimy to szybciej i łatwiej, jeśli będziemy mieli zrozumienie, poparcie i pomoc naszych przyjaciół.


Nikt bardziej niż Bułgarzy nie jest zainteresowany, by Serbia jak najszybciej wróciła do rodziny państw demokratycznych

- Jak wyglądają stosunki Bułgarii z Rosją?
- Wola przystąpienia do NATO to suwerenny wybór Bułgarii. Nie jest to ani akt wrogości, ani wyzwanie rzucone Rosji. Jestem przekonany, że kiedy zostaniemy członkiem NATO, w naszych stosunkach z Federacją Rosyjską będzie mniej dwuznaczności. - Bułgarzy zawsze jednak traktowali Rosjan jako wyzwolicieli spod jarzma tureckiego... - To prawda, że w wielu momentach historycznych Bułgaria była bardzo związana z Rosją. I prawdą jest, że naród bułgarski pamięta i będzie pamiętał, że właśnie w wyniku wojny rosyjsko-tureckiej w końcu ubiegłego stulecia nasz kraj odzyskał niepodległość. Stosunek narodu bułgarskiego do narodu rosyjskiego nie zmienił się: odnosimy się do Rosjan z szacunkiem i z przyjaźnią. Ale od Turków wyzwolił nas naród rosyjski, a nie KPZR. Jestem przekonany, że procesy demokratyzacji w Rosji będą postępować i pewnego dnia Rosja stanie się również członkiem demokratycznej rodziny europejskiej.
- Sądzi pan, że udało się już przekonać Bułgarów o konieczności przeprowadzenia reform?
- Bułgaria przebyła interesującą drogę rozwoju. Najpierw była euforia postkomunistyczna, potem w 1992 r. powstał pierwszy rząd demokratyczny, który bardzo zdecydowanie rozpoczął reformy. Ta determinacja zaskoczyła społeczeństwo. Pojawiła się pewna nostalgia za przeszłością. Skorzystali z niej postkomuniści. Wygrali wybory, a okres ich rządów to w Bułgarii lata stracone dla reform. Ludzie przez ten czas przekonali się jednak, że lepiej reformować, niż nie robić nic. W aspekcie psychologicznym społeczeństwo bułgarskie skorzystało bardzo dużo - zerwało ze złudzeniami postkomunistycznymi. Od dwóch lat jesteśmy w trakcie przeprowadzania bardzo zdecydowanych reform, a mimo to rząd ma prawie pięćdziesięcioprocentowe poparcie społeczeństwa.
- Jakie reformy już się udało przeprowadzić?
- Reformę administracji, reformę ustawodawczą, likwidację nierentownych przedsiębiorstw. Oczywiście abstrakcyjne liczby nie przekonają ludzi, którzy znaleźli się na ulicy. Mam nadzieję, że do końca roku zakończymy prywatyzację. Trudnym problemem jest ożywienie produkcji. Jeśli uda się nam zaktywizować małe i średnie przedsiębiorstwa i przyciągnąć inwestorów zagranicznych, będzie to duży sukces.
- Jak pan widzi drogę Bułgarii do Unii Europejskiej?
- Wejście do Unii Europejskiej jest jednym z naszych najważniejszych celów, ale zdajemy sobie sprawę, że potrzeba na to dużo czasu. Jest dla nas bardzo ważne, aby jeszcze podczas przewodnictwa fińskiego otrzymać zaproszenie do negocjacji. Byłby to ważny impuls psychologiczny, dodający sił i wytrwałości społeczeństwu bułgarskiemu w jego wysiłkach.
- Jaki jest pański stosunek do kwestii rozliczeń z reżimem komunistycznym?
- Wydaje mi się, że energię musimy wykorzystać do budowy przyszłości. Czas już opatrywać rany, a nie je rozdrapywać. Mogę to powiedzieć, gdyż pochodzę z rodziny, w której żywe były zdecydowanie antykomunistyczne poglądy. Oczywiście, nie powinniśmy zapominać o przeszłości, ale nie możemy się koncentrować tylko na niej.


Więcej możesz przeczytać w 42/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.