Słońce Iraku

Dodano:   /  Zmieniono: 
Silnik pamiętający chyba czasy rewolucji przemysłowej wypluwa tumany śmierdzących spalin
 Rzęzi, trzęsąc małą łódką zbitą byle jak z desek i kilkoma pasażerami. Płyniemy od portu w Basrze kawałek w górę rzeki Szatt al-Arab, w którą zlewają się Tygrys i Eufrat, zanim wpadną do Zatoki Perskiej, w sąsiedztwie Iranu i Kuwejtu. Konflikt o rzekę i port był jedną z przyczyn wyniszczającej, ośmioletniej wojny iracko-irańskiej. Przypominają o niej stojące wzdłuż nabrzeża posągi 101 bohaterów - męczenników wojny, oskarżycielsko kierujących ręce w stronę granicy z Iranem. Niedługo po zakończeniu walk rządzony przez dyktatora Saddama Husajna Irak zaatakował Kuwejt, ściągając na siebie odwet wspólnoty międzynarodowej pod przewodnictwem Stanów Zjednoczonych. Wojna i sankcje nałożone na Bagdad po operacji "Pustynna burza" doprowadziły do cywilizacyjnej zapaści kraju i sprawiły, że cena najazdu na Kuwejt okazała się dramatycznie wysoka.
Pod palmami na brzegu wyspy, z której niegdyś legendarny żeglarz Sindbad wyruszał w szeroki świat, Bakar Chodair zbudował z mułu i trzciny dom dla siebie i rodziny, lecz on - w przeciwieństwie do Sindbada - uciekł na wyspę, by odciąć się od nieprzyjaznego dlań świata. Był murarzem i dorabiał, handlując czym się dało na bazarze, tzw. suk, tak typowym dla krajobrazu arabskiego miasta. Wskutek wojen i sankcji przyszły dla Bakara - podobnie jak dla większości Irakijczyków - lata chude. Porzucił dotychczasowe zajęcia, które nie dawały już chleba szóstce dzieci (siódme w drodze) i wyniósł się z miasta. Założył ogród na wyspie Sindbada. Warzywa nie pozwolą dzieciarni umrzeć z głodu. Dietę uzupełniają łowione nocą ryby, które Bakar również sprzedaje.
W widłach Tygrysu i Eufratu powstała najstarsza cywilizacja. Dziś jest to region pozostający daleko w tyle za resztą świata. W epoce komputerów rodzina Bakara - jak wiele jej podobnych - żyje w szałasie, bez elektryczności, wody i kanalizacji. Od przodków sprzed tysięcy lat Bakara odróżnia chyba jedynie ubiór i znajomość słowa "embargo", które stało się dla władz świetnym alibi usprawiedliwiającym całe zło i biedę w kraju. Jest on spokojny i zadowolony ze swego życia. Inaczej niż państwowi funkcjonariusze, starający się nie odstępować nawet na krok nielicznych wpuszczanych do Iraku cudzoziemców. Budzą oni strach w innych, ale również sami są psychicznie zmaltretowani. W przeciwieństwie do nich ten biedny człowiek nie wyciąga zaraz ręki z prośbą o pieniądze. Czy ma jakieś marzenia? - Tak, szuaje, szuaje (powoli, powoli) - odpowiada. Gdy zostaną zniesione sankcje, chciałby zbudować dom. Rzeka daje ludziom schronienie i żywność - jak niegdyś mieszkańcom Sumeru, Babilonii i Mezopotamii. Daje życie, choć jego widok zaszokowałby nie tylko ekspertów od problemów sanitarnych, ale również każdego przybysza z krajów cywilizowanych. Bakar układa przed domem przyniesione przez córkę chodniczki i częstuje herbatą. Wodę czerpie wprost z rzeki - wielkiego ścieku nieczystości z domów i fabryk. Cała rodzina - jak wszyscy - pije ją co dzień, bez przegotowania. - Insz?Allach (wszystko w rękach boga) - mówi Bakar.
Allach zdaje się być daleko od tego miejsca i Iraku, oddając kraj w niepodzielne władanie Saddama Husajna i jego klanu. Twarz wodza, prawdziwego "boga" na irackiej ziemi, spogląda każdego dnia na poddanych - z portretów na murach urzędów i fabryk, z transparentów i posągów, przy wjeździe do miast i wsi. Prezydent w tradycyjnym stroju arabskim lub w mundurze, przepasany szarfą bądź udekorowany orderami. W baraniej czapie - na polowaniu, albo w białym garniturze - siedzący na fotelu. Modli się, całuje Koran, pracuje nad dokumentami, pije kawę. Saddam wesoły, poważny, frasobliwy. Jego oblicze utrwalają artyści, sławią go poeci.
- To całkiem naturalne. Gdy malujemy portrety naszego przywódcy, przedstawiamy przecież oblicze naszego kraju, nowoczesnego Iraku - tłumaczy 23-letni artysta, Isam Pasza Al-Azzaui. Sam nie maluje portretów głowy państwa, gdyż - jak mówi - jest abstrakcjonistą. - Saddam jest nie tylko prezydentem, jest naszym ojcem. Ma dobre serce i pomaga biednym - rozpływa się w pochwałach dla przywódcy ojciec Luigi Schibi z chaldejskiej parafii św. Józefa w Bagdadzie. Jest dumny, że po trzęsieniu ziemi w Turcji Husajn przeznaczył na pomoc dla tego kraju 10 mln USD: "dwa razy tyle, ile bogaci". - Amerykanie nie chcą, by nad Bagdadem i nad Warszawą wschodziło słońce. A my kochamy słońce tak samo jak wy. Saddam jest naszym słońcem - wyznaje Salman Zeidan, redaktor naczelny irackiej gazety "Al-Dżumhurija" i deputowany do kadłubowego parlamentu.
Przeciętni Irakijczycy od dawna nie mieli szansy ujrzeć "słońca" na własne oczy. - W moim rodzinnym kraju prezydenta można często spotkać na ulicy, jak idzie lub przejeżdża samochodem. Saddama jeszcze nie widziałem. Wszyscy się go boją, a on boi się własnego cienia. To nie jest mój prezydent - mówi mieszkający od wielu lat w Bagdadzie przybysz z Afryki. Husajn musi szczególnie dbać o własne bezpieczeństwo, ma bowiem wielu wrogów. Większa część jego rządów upłynęła na wojaczce z sąsiadami. W końcu rzucił wyzwanie całemu światu i jego największym potęgom. Walczył też (nadal to robi) z własnymi obywatelami - Kurdami na północy oraz szyitami na południu. Likwidował nawet potencjalną opozycję.
Drogę z Bagdadu do Basry przecina wiele posterunków wojskowych i policyjnych. Lufy czołgów i dział mijanych stanowisk przeciwlotniczych są wycelowane w niebo - przeciwko amerykańskim i brytyjskim samolotom. Karabiny maszynowe na wieżyczkach strażniczych i na dachach krążących po Basrze samochodów są już skierowane przeciw obywatelom tego kraju. Na południu Iraku na porządku dziennym są zbrojne ataki przeciwników prezydenta na przedstawicieli jego władzy. Pobliskie bagna - dawniej atrakcja turystyczna ze względu na osady Błotnych Arabów, wyplatających swe domostwa z trzciny - stały się ostoją wywrotowców. Od początku lat 80. szukali tu schronienia mężczyźni uciekający przed poborem do armii. Wielu brało udział w szyickiej rewolcie przeciwko Husajnowi podczas "Pustynnej burzy". Broni dostarcza im podobno głównie sąsiedni Iran.
Wskutek awanturniczej polityki Husajna Irak stał się pariasem świata. Nie musiało do tego dojść. Przypadek Iraku i sąsiedniej Jordanii powinni wnikliwie przestudiować zwolennicy teorii determinizmu geograficznego. Czy potrafią odpowiedzieć, jak to możliwe, że w małym, pozbawionym bogactw naturalnych, przemysłu, a w dodatku cierpiącym na dotkliwy deficyt wody i otoczonym przez wrogów kraju, jakim jest Jordania, ludzie mogą względnie normalnie żyć i optymistycznie patrzeć w przyszłość, podczas gdy tuż za miedzą obywatele potencjalnie niezwykle bogatego Iraku, zasobnego w surowce i wodę, atrakcyjnego turystycznie, cierpią z niedostatku i strachu, nie wierząc w możliwość odmiany swej doli?
- Jestem już skończony - mówi Hassan, czterdziestoletni sprzedawca herbaty na jednym z bagdadzkich bazarów. Rzucił pracę inżyniera, bo nie był w stanie utrzymać rodziny, co dla każdego szanującego się mężczyzny w świecie arabskim jest dyshonorem nie do zniesienia. Alarmująco wzrosła liczba samobójstw popełnianych przez Irakijczyków w sile wieku. Przy obecnych zarobkach chyba wszyscy byliby zmuszeni do zbiorowego samobójstwa, gdyby nie rządowe kartki na podstawowe produkty żywnościowe, przekazywane za symboliczną cenę - równowartość ok. 7,5 centa (średnia pensja na państwowej posadzie sięga dwóch, trzech dolarów). Ale trzeba jeszcze za coś się ubrać, posłać dzieci do szkoły, zapłacić za mieszkanie, nie mówiąc o innych potrzebach. Hassan żyje wyłącznie przyszłością piątki swoich dzieci w wieku szkolnym. Chce, by wyjechały z Iraku - "do jakiegokolwiek kraju". Na pytanie dotyczące Saddama Husajna sztywnieje, ale w końcu uśmiecha się i - mrugając okiem - odpowiada: "Lubię go". Jak bardzo? - Nie bardzo. Dlaczego? - Bo pod jego rządami Irak jest najgorszym krajem na świecie - dodaje całkiem serio.
Gdy w czasie operacji "Pustynna burza" tysiące Irakijczyków uciekały z kraju przez góry Kurdystanu do Turcji, zachodni obserwatorzy byli zadziwieni - mężczyźni ubrani byli w garnitury Diora, a kobiety były obwieszone drogą biżuterią i na nogach miały szpilki. Irak na tle innych krajów regionu wyróżniał się nie tylko bogactwem, ale i wieloma dobrze wykształconymi, bywałymi w świecie ludźmi. Trudno ich nazwać klasą średnią, gdyż społeczeństwo irackie zachowało bardzo tradycyjną, rodową strukturę, była to jednak - przynajmniej jak na arabskie warunki - spora grupa dynamicznych ludzi z otwartymi głowami. Wbrew pozorom reżim Saddama Husajna inwestował swego czasu petrodolary nie tylko w zbrojenia i złote klamki (co robią do dziś niektórzy naftowi szejkowie), lecz także w rozwój infrastruktury kraju, w edukację.
Dziś brzmi to jak bajka o żelaznym smoku (choć nadal na drodze łączącej Amman z Bagdadem po stronie jordańskiej jest tylko dwupasmowa, dwukierunkowa jezdnia, a po stronie irackiej - imponująca autostrada). Większość niegdysiejszej "klasy średniej" uciekła za granicę. Szczęśliwi, którzy w porę zdołali sprzedać to, co posiadali - gdy iracki dinar był wart ok. 3,5 USD. Dziś za banknot z podobizną Waszyngtona trzeba zapłacić 2 tys. dinarów. Wszystko jest inne, jedynie portret prezydenta Husajna zdobi - jak niegdyś - irackie banknoty. W tych, którzy pozostali w Iraku, boleśnie uderzyły sankcje. Lekarz jednej z międzynarodowych organizacji humanitarnych mówi, że w wielu domach inteligencji nie ma już nawet mebli - wyprzedano je i zamieniono na żywność. W Jordanii, skąd jeszcze niedawno jeździło się do Iraku na saksy, nauczyciele zarabiają równowartość ok. 400 USD miesięcznie. W Iraku - podobnie jak lekarze - niecałe 3 USD. Stracili kontakt ze światem - nie mają zagranicznych pism i książek, nawet nie śnią o dostępie do Internetu i telewizji satelitarnej.
Na ulicach Ammanu Irakijczycy sprzedają przeszmuglowane przez granicę zachodnie papierosy, wcześniej przemycone przez inne granice do ich kraju. Jordania stała się dla Irakijczyków prawdziwą ziemią obiecaną, a trasa łącząca Amman z Bagdadem to droga życia dla Iraku. Tędy wywożona jest większość ropy, którą państwo Husajna - mimo nałożonych nań sankcji gospodarczych - może eksportować w ramach porozumienia z ONZ - "ropa za żywność" (także leki i urządzenia techniczne, np. do nawadniania pól). Non stop kursuje tam ponad trzy tysiące ciężarówek i cystern. Przy okazji kwitnie przemyt (podobnie jak przez granice z niekoniecznie przyjaznymi Irakowi Turcją, Syrią, Iranem). Na trasie z Bagdadu do Ammanu (nie ma tam połączeń lotniczych ze względu na embargo nałożone na Bagdad) kierowca wyznaczony przez ministerstwo kultury i informacji wciska mi dwa kartony papierosów i skórzaną kurtkę, bym przewiózł je przez granicę.
Dobrze żyją i jeżdżą za granicę tylko ci, którzy mają dobre kontakty z władzą albo dużo pieniędzy, co na jedno wychodzi. - Muszą to być zaufani ludzie, przecież nie będziemy robili interesów z marionetkami Izraela i Ameryki - wyjaśnia pewien artysta, skądinąd krytyczny wobec irackiego reżimu. O wyjeździe do Jordanii bezskutecznie marzy młody fotograf z Basry, zarabiający na życie robieniem zdjęć nielicznym chętnym pod pomnikami herosów nad Szatt al-Arab. Brakuje mu jednak 200 USD na opłacenie zezwolenia, które trzeba zdobyć, by móc się starać o wizę do jakiegoś kraju, oraz dodatkowych pieniędzy na łapówki dla urzędników.
- Dziś jeszcze jesteś i planujesz, co będziesz robić jutro, ale jutro już kto inny będzie sprzedawał herbatę, przywoził wózkiem towar na bazar albo robił zdjęcia, a twoimi dziećmi będzie się musiał zaopiekować ktoś z rodziny. Przecież za wami, dziennikarzami, cały czas ktoś chodzi, śledzi każdy krok - mówi naukowiec z Bagdadu. Mohammad, "anioł stróż" z ministerstwa kultury i informacji, stanowczo odradza mi samotne spacery ze względu - jak mówi - na moje bezpieczeństwo. W Basrze wychodzę wieczorem z hotelu na dwie godziny. Spotkany po drodze mężczyzna pokazuje mi krótszą drogę powrotną i kawałek odprowadza. Nagle podjeżdża samochód. Wyskakuje z niego Mohammad i w ostrych słowach przepytuje Irakijczyka, co robi w moim towarzystwie, jak się nazywa, gdzie mieszka i o czym rozmawialiśmy. Mężczyzna jest blady jak ściana. Każdy bezpośredni kontakt z cudzoziemcem może być dla Irakijczyka śmiertelnym zagrożeniem. Zgodnie z obowiązującym tu prawem, łatwo być za to posądzonym o szpiegostwo i zdradę. Największymi wrogami Iraku są oficjalnie Stany Zjednoczone i Wielka Brytania. Oba państwa w grudniu ubiegłego roku ponownie rozpoczęły bombardowanie Iraku, zarzucając Bagdadowi niewypełnianie zobowiązań dotyczących likwidacji broni masowej zagłady. Każdy, kto wchodzi do luksusowego hotelu Al-Rashid w Bagdadzie, musi nadepnąć na portret George?a Busha na podłodze przy wejściu. "Bush to kryminalista" - obwieszcza podpis pod podobizną byłego amerykańskiego prezydenta, który zarządził operację "Pustynna burza". "Zniszczyć Stany Zjednoczone" - głoszą slogany na murach.
W przeciętnych ludziach trudno się jednak dopatrzyć choćby śladu wrogości wobec nielicznych w Iraku cudzoziemców mówiących po angielsku. Wręcz przeciwnie - nawet przejeżdżając obok samochodem, miejscowi nie omieszkają przyjaźnie krzyknąć "Hello mister!". Jak na ironię, w kraju prześladowanym (zdaniem propagandy) przez USA, odciętym od świata i zubożonym wskutek sankcji, nie brakuje symboli amerykańskiego stylu życia. Zielone banknoty są mrocznym przedmiotem pożądania. Miejscowi przestrzegają, że już za garść dolarów można stracić życie z rąk rzezimieszków. Szelest pieniędzy z wizerunkiem Waszyngtona najsilniej przemawia do funkcjonariuszy państwa, którzy bez żadnych zahamowań wyciągają po nie ręce. Na ulicach spośród setek pojazdów, od dawna nadających się wyłącznie na złom, można wyłowić także porządne chevrolety czy jeepy. W sklepach królują puszki z przemycaną na dużą skalę pepsi-colą. "Ropa za colę"- żartuje jeden ze sprzedawców. Nie brakuje whisky ani papierosów Marlboro, za które trzeba jednak zapłacić prawie połowę pensji nauczyciela. Młodzi ludzie noszą t-shirty z podobizną Leonardo DiCaprio, bohatera filmu "Titanic". W dawnym hotelu Sheraton w Basrze - szarym mieście, nazywanym niegdyś Wenecją Orientu - nowożeńcy chętnie urządzają wesela, ponieważ wciąż kojarzą to miejsce z luksusem.
Jeśli jeszcze liczą na poprawę swego losu, szansy wypatrują za granicą. Wizyta Jana Pawła II ma być ostatnim promykiem nadziei. - Chcemy pokazać, że jesteśmy wiernymi wyznawcami Boga i dobrymi ludźmi. Oczekujemy, że Ojciec Święty pomoże nam znieść embargo - mówi ojciec Luigi. Pielgrzymki papieża (Irakijczycy nazywają go baba) wyczekuje też Saddam, który zapewne nie omieszka jej wykorzystać w celach propagandowych. Gorliwie utworzył komitet odnowy Ur (biblijnego miejsca narodzin patriarchy Abrahama i celu papieskiej podróży).
Jak twierdzą arabskie gazety, Husajn w zamian za zniesienie sankcji obiecał Amerykanom wprowadzenie demokracji w Iraku i pomoc w ustanowieniu pokoju na Bliskim Wschodzie. - Wszyscy mówią tylko o embargu i o papieżu, ale przecież embargo nie jest winne wszystkiemu, a nikt z zagranicy nam nie pomoże. Nie ma się co łudzić - mówi ubrany w polo i dżinsy inżynier z przemysłu naftowego. - Winien jest Saddam Husajn. Gdyby nie ten wariat, moglibyśmy być gospodarczą potęgą. Mamy ropę i innych surowców pod dostatkiem. Mamy mnóstwo wody i dobre warunki do rozwoju rolnictwa. Po co pchaliśmy się do Kuwejtu? Po to, żeby Ameryka mogła na nas nałożyć sankcje i dyktować własne warunki - mówi poirytowany mężczyzna. - Napisz prawdę - Saddam działa w interesie Ameryki.


Więcej możesz przeczytać w 43/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.