Detalista wyobraźni

Detalista wyobraźni

Dodano:   /  Zmieniono: 
Literacki Nobel '98 - José Saramago
Nobel dla José Saramago to efekt wieloletniego nacisku lobby portugalskiego na szwedzkich akademików oraz konsekwencja faktu, że wybitniejsi pisarze języka portugalskiego nie dożyli tej nagrody. Na fali narodowej euforii rodacy zapomną pewno Saramadze komunistyczny rodowód i wybaczą bluźniercze skłonności. Sama Nagroda Nobla nie uczyni jednak z niego pisarza światowego formatu. Co znamy z doświadczeń naszych noblistów.

Prozę laureata prezentowały w Polsce dwie powieści, przyjęte jednak bez specjalnej euforii. Najszerzej czytana powieść "Baltazar i Blimunda", wydana przez londyński Puls w roku 1993, czyli dziesięć lat po portugalskiej premierze, rozwija przed oczami czytelnika średniowieczny fresk z okolic Lizbony z czasów panowania króla Jana V i jego austriackiej małżonki, z którą ten pracowicie dorabia się właśnie następcy tronu. Opowieść krąży wokół Baltazara Siedem Słońc, któremu hiszpański pocisk urwał lewą dłoń w trakcie służby u Jego Królewskiej Mości, jego kobiety Blimundy, której wzrok przenika ziemię, budynki i ludzkie ciało, oraz księdza Bartłomieja Aviatora, zajętego konstrukcją maszyny latającej. Narrator-konferansjer porusza się w tym terenie ruchem konika szachowego - relacjonuje zbiorowe auto da fé na lizbońskim rynku, a za chwilę pikantną opowieść o chutliwym kleryku-jałmużniku, nago uciekającym ulicami przed pachołkami miejskimi, by przejść do ludzkich snów, gdzie kłębią się poczwary jakby wyjęte z obrazów Hieronimusa Boscha. Narrator zresztą chętnie odstępuje swą dyrygencką batutę postaciom i pozwala przez chwilę monologować na przykład niewieście prowadzonej na inkwizycyjną chłostę, by już za moment przemówić zbiorczo w imieniu narodu portugalskiego. Teoria literatury nazywa te zabiegi mianem "dekonstrukcji narracji" i wylicza, że składają się na nią: przemieszanie mowy zależnej, niezależnej i pozornie zależnej oraz przetasowanie planów czasowych. Poza tym w dziele występuje arsenał chwytów intertekstualnych: cytatów z dzieł własnych, obcych oraz tzw. cytatów z rzeczywistości, a także aluzja, pastisz, parodia i elementy fantastyki. Wszystko to u Saramago w zdaniach rozlewnych, często półstronicowych o nieprzewidywalnej poincie. Jego bohaterowie żyją uczepieni bieżącej chwili, niepewni jutra, uzależnieni na przemian od własnej wiary i trawiącego ich pożądania, zwłaszcza gdy jedno przechodzi w drugie. Dla posmakowania stylu przytoczmy jedno (!) zdanie z opisu pochodu biczowników: "Do czapek albo nawet do samej dyscypliny mają przywiązane kolorowe wstążeczki, każdy inną, i jeśli wybranka serca, która w oknie drży z przejęcia i litości dla zakochanego cierpiętnika, o ile również nie z rozkoszy, którą znacznie później zaczęto określać jako sadystyczną, a więc jeśli ta wybranka nie zdoła z twarzy czy postaci rozpoznać kochanka w całym tym zamieszaniu pokutników, feretronów, skruszonej i rozmodlonej gawiedzi, w zgiełku litanii, wśród falujących, niesionych nie w nogę baldachimów i gwałtownie chwiejących się obrazów, przynajmniej po różowej, zielonej, żółtej, liliowej albo czerwonej lub błękitnej wstążeczce będzie mogła się domyślić, że to właśnie ten, a nie inny jest jej ukochanym i sługą, który na jej cześć wymierza sobie tęgie smagnięcia i z niemożności mówienia ryczy niby gżący się byk, ale jeśli kobietom z ulicy bądź jej samej wyda się, że męskiemu ramieniu zabrakło wigoru albo że smagnięcie było z tych, co nie tną skóry i nie zostawiają krwawych pręg widocznych z okna, wówczas podnoszą chóralną wrzawę i krzycząc gorączkowo jak opętane, domagają się silniejszych chlaśnięć, chcą słyszeć trzask biczów i żeby popłynęła krew, tak jak płynęła z ran Zbawiciela, a jednocześnie całe pulsują pod spódnicami, rozchylając i zaciskając uda w rytm rosnącego podniecenia" (tłumaczenie Elżbieta Milewska).


Twórczość José Saramago to proza pomysłowa, obrobiona w detalu, ale nie arcymistrzowska

Czytamy więc powieść historyczną, udokumentowaną z tradycyjną solidnością, osadzoną jednak na modnym rusztowaniu postmodernistycznym. Konsument współczesnej prozy światowej, której parada ukazuje się w wydawnictwach PIW, Amber, Rebis czy Zysk, może się na werdykt akademii noblowskiej skrzywić, wysuwając kilkadziesiąt powieści mistrzowsko łączących precyzję detalu z wizjonerstwem. A jeżeli w wykonaniu ustępują prozie Saramago, to bardzo niewiele. Wypada się zgodzić: jest to proza pomysłowa, obrobiona w detalu, ale nie arcymistrzowska.
Ta diagnoza obejmuje również apokryf współczesny: "Ewangelię według Jezusa Chrystusa", którą poznański SAWW wydał w roku 1992, zaledwie rok po edycji portugalskiej. Saramago nie potraktował apokryfu jako literackiej formy dewocyjnej, czego przykład w rodzimej literaturze dał Jan Dobraczyński "Listami Nikodema", gdzie inwencja pisarza wyczerpuje się w kompletowaniu szczegółów topografii oraz stroju Jezusa i apostołów. Śladem mistrzów gatunku (Tomasz Mann, Michaił Bułhakow) tworzy z apokryfu osobny gatunek: "białe plamy" z relacji ewangelistów wypełnia własnym traktatem o Bogu i człowieku. Bóg Ojciec w tej wersji to starotestamentowy Jahwe - Bóg surowy i okrutny, natomiast Jezus to człowiek, który w geście prometejskim wyzywa Boga na pojedynek. W nieodmiennej manierze Saramago kończy relację: "Wówczas Jezus zrozumiał, że został wprowadzony w błąd tak samo jak składany w ofierze baranek, że od początku początków wiadome było, że będzie żyć po to, by umrzeć taką śmiercią, wtedy stanęła mu w pamięci rzeka krwi i cierpienia, która z jego boku wypłynie i zaleje całą ziemię, i krzyknął prosto w otwarte niebo, tam, gdzie uśmiechał się Bóg: Ludzie przebaczcie mu, bo nie wie, co uczynił" (tłumaczenie Cezary Długosz).
Wprawdzie w momencie opublikowania poczytano tę książkę staremu komuniście za gest bluźnierczy, ale znawcy portugalskiego obszaru językowego są zdania, że jego mieszkańcy pod wpływem noblowskiej euforii zapomną swojemu pisarzowi ten ,,wyskok". Wolno jednak przypuścić, że umiarkowanie oryginalnego Saramago czeka jedynie sezonowa sława, niezależna od jego płodności czy zasług.

Nagroda Nobla z całym jej niemal oscarowym ceremoniałem od kilku lat znajduje się w stanie pogłębionej dewaluacji. To, że nobliści wciągają wybitnego, a nie znanego poza własnymi opłotkami pisarza na listę zamówień tłumaczy i agentów literackich o światowym zasięgu, prowadzi do najważniejszego paradoksu. W drugiej połowie naszego stulecia kierunku rozwoju literatury w ogóle nie wyznaczają już bezdyskusyjne indywidualności formatu Tomasza Manna czy André Gide?a, i to nie z braku indywidualności, lecz dlatego, że zmieniły się formuły komunikacji zbiorowej. Kierunek myślenia mas ludzkich wytyczają dziś liderzy telewizji, a nie słowa pisanego. Poza tym moc promocyjną literatury wydatnie obniża cyrkulacja dóbr kultury, związana z przemysłem wydawniczym. Jeżeli nawet średni pisarz opublikuje swoją książkę w wiodących krajach Zachodu albo nawet w skromnym zakątku świata, byle w szerzej znanym języku, sztaby agentów, tłumaczy i drukarzy wypromują go błyskawicznie w skali całego globu. Jeżeli jednak twórca genialny wyda arcydzieło w cichym zakątku i w niezrozumiałym języku, bez przekładu przepadnie. Szwedzcy akademicy usiłują obejść tę niesprawiedliwość i od kilku lat wdrażają parytet rasy i płci, ale tu czyha odwrotna pułapka: co z tego, że nagrodzą na przykład wysoce utalentowaną Polkę, obywatelkę RPA czy Włocha (pomijając przy tym dziesiątki równie utalentowanych), skoro wyróżnieni literaci wywrą minimalny lub zgoła żaden wpływ na literaturę światową. Tak jak w tym roku: uhonorowano Portugalczyka, ale światowa publiczność literacka dalej w pierwszej kolejności chłonie to, co odczytują studenci na amerykańskich campusach. Również tę trudność akademicy usiłują przezwyciężyć, zbliżając formułę typowania zwycięzcy do mechanizmu przyznawania filmowego Oscara. Z tym, że tu nominacje wyznacza - nieoficjalnie, ale skutecznie - giełda dziennikarska. Rusza ona faktycznie dziewięć miesięcy przed ogłoszeniem werdyktu. Do 1 lutego każdego roku napływają zgłoszenia nadsyłane przez członków akademii, zawodowych literaturoznawców, laureatów lat poprzednich i przewodniczących związków pisarzy.

Wstępną selekcję przeprowadza pięcioosobowy Komitet Noblowski, który członkowie akademii wyłaniają z własnego grona. Z kilkuset nazwisk po dwóch miesiącach zostaje kilkanaście, a po kolejnych dwóch - zaledwie pięć. Latem potencjalni laureaci są "obczytywani" przez szwedzkich akademików. Każdy z nich włada biegle - poza językami skandynawskimi - francuskim, niemieckim i angielskim, kilku z nich zna włoski, hiszpański i portugalski, a nawet chiński, ale nie ma w tym gronie nikogo, komu dostępne byłyby języki słowiańskie. Komitet ratuje się, zamawiając wyłącznie na własny użytek tłumaczenia dobrze rokujących pisarzy. We wrześniu obrady wchodzą w fazę decyzyjną, w październiku sekretarz akademii zarządza głosowanie, a pisarz, który uzyskał w nim większość, zostaje wkrótce ogłoszony laureatem. Akademia pracuje w sposób tajny, ale dysponuje za to sprawnym systemem wywiadowczym, który stara się minimalizować nacisk koterii literackich i politycznych. Nie zawsze z sukcesem.

Krytycy Nagrody Nobla wypominają, że jurorzy prześlepili sporą grupę kanonicznych postaci literatury XX wieku: Jamesa Joyce?a, Josepha Conrada, Marcela Prousta, Hermanna Brocha, André Malraux, Roberta Musila czy Franza Kafkę - albo dlatego, że o ich dziełach nie dowiedzieli się z giełdy literackiej, albo dlatego, że pisarze ci byli zbyt silnie powiązani politycznie. Więcej: jurorzy pominęli czynnych jeszcze klasyków minionego stulecia: Lwa Tołstoja i Emila Zolę. Akademicy odparowują zarzut, przypominając przede wszystkim, że wskazówka, jaką zostawił im Alfred Nobel ("autor najwybitniejszego dzieła literackiego o inspiracji idealistycznej"), jest nadzwyczaj mglista. Poza tym wielokrotnie nagradzano pisarzy zupełnie nieznanych, dla których Nagroda Nobla okazała się retortą do światowej kultury. Isaac Bashevis Singer pisał w jidysz dla niewielkiego kręgu nostalgicznie nastrojonych Żydów amerykańskich. Dzięki Noblowi perypetie i dylematy chasydów spod Lublina oraz pismaków i cyrkowców z Nalewek weszły na wyposażenie literatury światowej. Analogicznie sprawa przedstawiała się z Faulknerem, którego imaginacyjna kraina Yoknapatawha zaczęła być dzięki tej nagrodzie wizytowana przez czytelników z całego globu. Premia noblowska wprowadziła na sceny całego świata także hermetyczną dramaturgię Samuela Becketta. Gdyby nie Nobel, świat nigdy by się nie dowiedział o osiągnięciach literatury w Europie Środkowej: o Polakach Miłoszu i Szymborskiej czy o Czechu Seifercie. 


Więcej możesz przeczytać w 42/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.