Pornomania

Dodano:   /  Zmieniono: 
Seksualny obłęd Ameryki
Największą aferę polityczno-obyczajową w historii Ameryki, czyli tzw. Monicagate, wywołało w znacznym stopniu starcie Internetu z purytańską ideo- logią. Internet umożliwia rozpowszechnienie każdego przecieku, jest więc wygodnym narzędziem nie tylko dla opinii publicznej, ale i dla instytucji państwowych, którym zależy na sterowanym wypływie poufnych wiadomości. Purytanizm z kolei powoduje, że Ameryka jest rozdarta między surowością oficjalnych nakazów moralnych (co częściowo przejawia się w tzw. political correctness) a rzeczywistym rozpowszechnieniem swobód obyczajowych, w tym seksualnych. To w USA z mocy prawa cenzuruje się filmy i wydawnictwa ukazujące nawet nie przesadnie śmiały erotyzm, a jednocześnie kwitnie tam przemysł pornograficzny, zaś swoboda obyczajów przekracza "osiągnięcia" Skandynawów, Francuzów czy Holendrów.
Protestancki purytanizm nakazywał przez dziesiątki lat spychać sprawy seksu w swoistą szarą strefę, szczególnie w szkole i miejscu pracy. Magazyny z rozebranymi dziewczętami skrywa się do dziś w szarych kopertach, oficjalna szkoła jest pruderyjnie aseksualna, zaś od początku lat 90. Ameryka żyje pod terrorem możliwości oskarżenia każdego o seksualne molestowanie. W tych warunkach właśnie Internet stał się nośnikiem drugiej rewolucji seksualnej (po rewolucji dzieci-kwiatów z końca lat 60. i początku 70.). Internet, umożliwiając anonimowe docieranie do ogromnej liczby pornograficznych stron, rozbił w puch oficjalną pruderię. Swoje dołożyła też telewizja: w słynnych talk-shows Oprah Winfrey Amerykanki i Amerykanie od kilku lat dobrowolnie opowiadają o naj- intymniejszych szczegółach swojego życia erotycznego, kłócą się "na żywo" o udawane orgazmy, wytykają zdrady, a nawet dyskutują o higienie osobistej i brudnej bieliźnie.
W takiej atmosferze było tylko kwestią czasu uczynienie z Internetu narzędzia antypurytańskiej rewolty i zachęcenie przy okazji wielkich sieci telewizyjnych do włączenia się w publiczną debatę. To właśnie w Internecie pojawiły się przecież pierwsze informacje na temat Monicagate, to w Internecie miliony ludzi mogły przeczytać raport prokuratora Kennetha Starra i oglądać nagranie z przesłuchania Billa Clintona przed Wielką Ławą Przysięgłych. Internet jest jednakże tylko narzędziem. Ważniejsze było narastanie w Stanach Zjednoczonych - przynaj- mniej od 1988 r. - społecznego zainteresowania skandalami seksualnymi na wyżynach władzy.

Inspiracja wychodziła zwykle od którejś z wielkich partii - demokratycznej lub republikańskiej - które chciały pogrążyć konkurentów. Jednocześnie koniec lat 80. wiązał się z rozwojem wydziałów seksuologicznych na wielu uniwersytetach, z rozkwitem założonego przez Alfreda Kinseya Instytutu Seksuologicznego, na którym studiowanie trudno było oddzielić od zwykłego fetyszyzmu, wreszcie - pod koniec dekady seks stał się dominującym tematem rozmów towarzyskich. "Ameryka jest opętana seksem i to najchętniej w najostrzejszej postaci - hard core" - mówił pisarz Joseph Heller. Tę ewolucję stosunku Amerykanów do erotyzmu najłatwiej prześledzić w filmach Woody Allena. W latach 70. (m.in. "Manhattan" - reżyseria, scenariusz i główna rola, "Zagraj to jeszcze raz Sam" - scenariusz i główna rola) bohaterowie Allena byli wprawdzie zakładnikami seksu, lecz był to erotyzm lekki, pastiszowy. W filmie "Przejrzeć Harry?ego" z lat 90. pojawiają się już dialogi znacznie bardziej dosadne, a dowcipy są często przaśne.
Ameryka zaczęła więc pełną garścią czerpać z poszerzonego pola swobody seksualnej. Życie erotyczne prezydenta stało się nie tylko przedmiotem zainteresowania mediów, lecz wręcz tematem pornograficznych filmów, satyrycznych rysunków i komiksów. W hollywoodzkich filmach prezydenci podejmowali strategiczne decyzje, ale i uganiali się za kochankami, bywali zwykłymi zboczeńcami, a nawet wplątywali się w morderstwa na tle seksualnym. W polityce przestano się więc przyglądać pobłażliwie "skokom w bok" (wcześniej opinia publiczna lekceważyła pozamałżeńskie związki prezydentów, na przykład Lincolna, Jeffersona, Hardinga, Wilsona, Clevelanda, Roosevelta, Kennedy?ego), zaczęto je wykorzystywać, by zdyskredytować konkurentów do władzy.

W 1988 r. załamała się kariera polityczna Gary?ego Harta, starającego się o nominację demokratów w wyścigu do Białego Domu, gdy okazało się, że miał kochankę - Donnę Rice. Republikanie tak nagłośnili sprawę, że Hart sam się wycofał. Republikanie "patronowali" również w lutym 1994 r. sprawie Pauli Jones. Na specjalnie zwołanej konferencji prasowej Jones oskarżyła Clintona o proponowanie jej seksu oralnego - po wcześniejszym zwabieniu do pokoju w hotelu Excelsior w Little Rock, gdzie przyszły prezydent piastował urząd gubernatora. Demokraci znaleźli okazję do rewanżu dopiero w lutym 1994 r., gdy Anita Hill oskarżyła o seksualne molestowanie kandydata na sędziego Sądu Najwyższego Clarence?a Thomasa (kilka lat wcześniej przez krótki okres Hill była sekretarką Thomasa). Kandydat prezydenta Busha nie tylko był Murzynem, lecz także konserwatystą, sprzeciwiającym się sztandarowym elementom kampanii demokratów: aborcji, akcji afirmatywnej, dodatkowej ustawowej ochronie mniejszości seksualnych, eliminowaniu modlitwy ze szkół itp. Thomasowi nie udowodniono żadnych grzechów i zasiada on w ławach Sądu Najwyższego. Kampania przeciwko niemu pokazała jednak, że następny atak będzie znacznie lepiej przygotowany i dotyczyć będzie najintymniejszych detali.
Sprawdziło się to dwa lata później, gdy republikanie - nie mogąc pogrążyć urzędującego wówczas i starającego się o reelekcję prezydenta Billa Clintona dochodzeniem w sprawie Whitewater - "dobrali się" do Dicka Morrisa, głównego doradcy Clintona podczas kampanii, twórcy jego strategii walki o "wartości rodzinne". Pojawiło się wówczas bardzo wiele pikantnych szczegółów dotyczących jego kontaktów z Sherry Rowlands, call-girl biorącą 200 dolarów za godzinę. Rozpędu nabrała też wówczas sprawa Pauli Jones, która jeszcze w grudniu 1994 r. złożyła cywilny pozew przeciwko prezydentowi. Sąd w Arkansas orzekł wprawdzie, że rozprawa przeciwko prezydentowi nie może dojść do skutku dopóty, dopóki sprawuje on swój urząd, lecz Jones złożyła apelację i w styczniu 1996 r. Federalny Sąd Apelacyjny orzekł, iż nie ma przeszkód, by urzędujący prezydent stawał przed sądem z powództwa cywilnego. Decyzja Sądu Najwyższego USA w sprawie Jones vs Clinton - obok fali procesów o molestowanie seksualne w pracy i ogromnego zainteresowania mediów sprawami alkowy w Białym Domu - utorowała jednak drogę do niesłychanej eskalacji oskarżeń głowy państwa o seksualne ekscesy, do drobiazgowego analizowania prowadzenia się gubernatorów i kongresmenów. Orzeczenie Sądu Najwyższego - przez swój precedensowy charakter - przyczyniło się do znacznego osłabienia urzędu prezydenckiego. Teraz każdy będzie mógł się procesować z urzędującym prezydentem, zabierając mu czas, narażając na wścibstwo brukowych mediów i - co najistotniejsze - temperując stanowczość głowy państwa w sprawach militarnych i gospodarczych. Prezydent jedynego światowego mocarstwa będzie od tej pory znacznie gorzej chroniony przez prawo niż na przykład poseł polskiego parlamentu. Nie jest wykluczone, że po umorzeniu sprawy z powództwa Pauli Jones (1 kwietnia 1998 r.) i nagłośnieniu romansu Moniki Lewinsky do schadzek i erotycznych przygód z Billem Clintonem będą się przyznawać nie tylko te panie, które już opowiadały o swoich związkach z prezydentem - Jennifer Flowers (romans miał trwać 12 lat), Kathleen Willey (jedna próba molestowania), Dolly Kyle-Browning (30 lat romansowania - z przerwami) - ale i dziesiątki Amerykanek mających okazję choćby uścisnąć dłoń Clintonowi podczas kampanii. Socjologowie podkreślają, że erotyczny obłęd od ponad pół roku ciążący nad życiem publicznym Ameryki musiał osiągnąć tak spektakularne apogeum, by z powrotem zyskać właściwą miarę - sensacji sezonu ogórkowego. "Podczas procesu O.J. Simpsona dziesiątki milionów Amerykanów unurzało się w zbrodni, krwi, obserwowało destrukcję, do której wiedzie zazdrość, śledziło krętactwa adwokatów i nadużycia policji. Wynik - przeświadczenie, że nasz system prawny gnije, a sprawiedliwość jest mrzonką. Teraz nurzamy się w plamach spermy, wczuwamy w chorobliwą ciekawość Lindy Tripp, zastanawiamy nad motywami pornomanii Kennetha Starra, przyglądamy nimfomanii Kopciuszka marzącego o zawojowaniu świata. Wynik - przeświadczenie, że władza poniża oraz odziera z honoru i godności" - zauważyła znana pisarka Joyce Carol Oates.

Erotyzm stał się narzędziem polityki głównie dzięki Johnowi Edgarowi Hooverowi, wieloletniemu szefowi FBI. To on dysponował zdjęciami i nagraniami mogącymi skompromitować elitę Ameryki, w tym Franklina D. Roosevelta i jego żonę Eleonorę, Johna F. Kennedy?ego, Richarda Nixona, Angelę Davis (radykalną działaczkę murzyńską), a wreszcie Martina Lutera Kinga - taśmy z nagraniami jego pozamałżeńskich stosunków trafiły nie tylko do mediów i Kongresu, lecz dotarły nawet do Watykanu, gdzie pastor wybrał się w sierpniu 1964 r. Jednocześnie Amerykanie odkrywali swoją niewiarygodną hipokryzję w sprawach seksu. Prawdziwy szok przeżyli już w 1948 r., gdy ukazał się pierwszy tom (poświęcony mężczyznom) słynnego raportu Kinseya. Okazało się, że przedmałżeńskie i pozamałżeńskie stosunki seksualne są powszechne, a zdecydowana większość (ponad 70 proc.) uważa to za normę. Dopiero seks uprawiany na oczach całej Ameryki przez pokolenie dzieci-kwiatów (szczególnie w Woodstock) zwrócił uwagę na ogromny rozdźwięk między oficjalną moralnością a codzienną praktyką. Paradoksalnie jednak, znacząca część tego pokolenia zasiliła potem szeregi konserwatystów i zaczęła głosić potrzebę konserwatywnej kontrrewolucji. Wielu byłych hipisów związało się z ruchem Moralnej Większości, a niektórzy popierali Ruch Wyzwolenia Mężczyzn - dlatego, że to "mężczyźni giną na wojnach, płacą większe składki ubezpieczeniowe i jako ostatni wsiadają do łodzi ratunkowych", podczas gdy kobiety chciałyby tylko "uczynić ich niewolnikami własnej lubieżności". Echa tego "płciowego" sposobu myślenia słychać teraz w społecznej debacie dotyczącej Monicagate: dla jednych zaborcza kobieta wykorzystuje zapracowanego prezydenta, dla drugich - cyniczny polityk wykorzystuje naiwną praktykantkę.

Co zastanawiające show pokazany światu przy okazji romansu Clintona z Lewinsky świadczy nie tylko o słabości, ale i sile demokracji amerykańskiej. Jak w żadnym innym kraju, władza jest w Stanach Zjednoczonych sprawowana na oczach opinii publicznej. Wprawdzie urząd prezydencki został od czasu afery Watergate znacznie osłabiony, szczególnie w sprawach polityki wewnętrznej, lecz równocześnie może się on koncentrować na sprawach najważniejszych - gospodarce i polityce między- narodowej. Nie sprawdziły się więc proroctwa raportu tzw. komisji trójstronnej, pracującej w 1975 r. pod kierunkiem Zbigniewa Brzezińskiego. Samuel Huntington, jeden z autorów raportu, napisał: "Liczne problemy rządzenia w Stanach Zjednoczonych wynikają obecnie z przerostu demokracji. Potrzeba nam dużo większego umiaru w demokracji". Rację ma raczej Al Smith, kandydat demokratów w wyborach prezydenckich w 1928 r.: "Jedynym lekarstwem na słabości demokracji jest jeszcze więcej demokracji". - Ameryka potrzebuje niekiedy konfliktów i napięć wewnętrznych, które zmuszają ludzi do działania, są źród- łem społecznego dynamizmu. Równocześnie Ameryka w zdumiewający sposób potrafi rozwiązywać konflikty, adaptować poglądy i żądania krytyków, a przynajmniej utrzymywać napięcia w bezpiecznych granicach systemu - mówi prof. Wiktor Osiatyński.


Więcej możesz przeczytać w 40/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.