Zrób to sam

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ekstraklasa burmistrzów i wójtów
- W Polsce sukces małej społeczności lokalnej zależy w dużej mierze od siły i rozsądku jej lidera - uważa prof. Zyta Gilowska, ekspert samorządowy Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. - Wynika to z naszej kultury politycznej i charakteru uregulowań prawnych. Są one płynne: kto pierwszy zauważy i wykorzysta szansę, kto uchwyci tzw. ducha zmian, ten potrafi wiele zdziałać, w krótkim czasie wyprzedzając konkurencję o kilka długości.

Dlatego właśnie, gdy w Kudowie Zdroju bądź Łebie brakuje turystów, pensjonaty w sąsiednich kurortach - Karpaczu i Jastarni - pękają w szwach. Dlatego w sytuacji, gdy kilkadziesiąt polskich gmin nie przyciągnęło w ostatnim dziesięcioleciu ani jednej poważnej inwestycji, Kobierzyce, Łęczna czy Tarnowo Podgórne zaczynają mieć kłopoty z nadmiarem ofert. Dlatego głosy oddane w najbliższych wyborach samorządowych mogą na długie lata przesądzić o losie gmin i powiatów oraz ich mieszkańców.
- Gdy przyjrzeć się "małym cudom gospodarczym" polskich gmin, wniosek musi być jeden: sukces zawsze wiązał się z wykorzystaniem istniejących w gminie reguł i dostrzeżeniem szansy tam, gdzie inni widzieli tylko przeciwności - przekonuje prof. Gilowska. - W ciągu ostatnich lat moja gmina przemieniła się z kopciuszka w księżniczkę - mówi Ryszard Chomicz, wójt Kobierzyc. - Dziewięć lat temu wymieniano ją w gronie najbiedniejszych gmin województwa wrocławskiego. Od tego czasu nasz średni roczny dochód wzrósł trzydziestokrotnie.
Dzisiaj osiągnięcia Kobierzyc analizują i propagują między innymi "Financial Times" oraz BBC. Receptą na sukces okazał się pomysł na budowę w Kobierzycach centrum handlowego - gmina chciała wykorzystać swe położenie w pobliżu Wrocławia. - Wiele osób twierdziło, że mała gmina nie da sobie rady z taką inwestycją - mówi Chomicz. - Otrzymane nieodpłatnie od skarbu państwa 70 ha gruntu udało się szybko przekwalifikować z rolnych na użytkowe i uzbroić. Potem wydrukowaliśmy katalog z ofertą i rozesłaliśmy do radców handlowych wszystkich zagranicznych ambasad w Polsce oraz naszych ambasad za granicą. Reklamowaliśmy się w prasie, radiu, telewizji. Aż dziw, że taki prosty pomysł przyniósł tak dobre efekty. Pewno dlatego, że wpadliśmy na niego pierwsi.
W lutym 1993 r. grunt w Kobierzycach kupił Makro Cash and Carry pod budowę swojej hurtowni. W gminie przyjęto zasadę, że żadnego inwestora nie pozostawia się własnemu losowi, ale pomaga mu się w załatwianiu wszystkich pozwoleń niezbędnych do rozpoczęcia i przeprowadzenia inwestycji. - Zostało to dobrze przyjęte. Przekonaliśmy się wielokrotnie, że wielkie koncerny przekazują sobie informacje o potencjalnych miejscach do inwestowania wraz z opiniami o stosunku lokalnych władz do inwestorów. Ponieważ Holendrzy nas chwalili, zaczęli do nas pukać inni. Nazywam to pączkowaniem - tłumaczy wójt Chomicz. We wrześniu 1993 r. grunty pod budowę fabryki czekolady wykupiła firma Cadbury, potem przyszli następni: IKEA, Cargill (przeróbka pszenicy na glukozę), General Bottlers (część PepsiCo), Castorama. Łącznie w Kobierzycach zainwestowało dotychczas siedem dużych i dziesięć mniejszych firm zagranicznych oraz kilkadziesiąt polskich.
W Kobierzycach działa nowa szkoła wybudowana za 6,5 mln zł, otwarta przez prezydenta Lecha Wałęsę. Gabinet komputerowy wyposażono w dziesięć nowych IBM-ów, których mogłaby pozazdrościć niejedna wielkomiejska uczelnia. Drugą gminną szkołę, wybudowaną w Bielanach za 8 mln zł, otwierał prezydent Kwaśniewski. Dziesięć lat temu sieć wodociągowa obejmowała trzy wsie, dziś - 33. Gmina kupiła niedawno kolejne 50 ha od Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa, uzbroiła je i szuka następnych inwestorów. Prowadzone są rozmowy na temat budowy centrum rekreacyjno-wypoczynkowego z aquaparkiem, trzygwiazdkowymi hotelami oraz obiektami sportowymi.
Tarnowo Podgórne pod Poznaniem postawiło, podobnie jak Kobierzyce, na lokalizację w pobliżu dużej aglomeracji. - Ale z dobrym położeniem jest jak z dobrym pochodzeniem. Samo nie przyniesie żadnych efektów, jeżeli nie zostanie poparte pracą i dobrym planem strategicznym - mówi Waldy Dzikowski, wójt Tarnowa Podgórnego. W 1990 r. gmina była tylko zapleczem mieszkaniowym, rekreacyjnym i działkowym dla Poznania. - Postanowiliśmy zrobić coś, by przestać być ubogim, wykorzystywanym krewnym - wspomina Dzikowski. Aby uniezależnić się od aglomeracji, postawiono na tworzenie nowych miejsc pracy. Tarnowo Podgórne rozpoczęło skup gruntów na niespotykaną w kraju skalę. Kupowano kilkuhektarowe gospodarstwa, łączono je, zbrojono, a następnie sprzedawano skomasowane działki pod budowę fabryk, obiektów handlowych i biur. W efekcie zagraniczny inwestor dostawał od gminy kuszącą ofertę: wprawdzie działki były tu droższe niż gdzie indziej, ale uregulowano ich status prawny, doprowadzono prąd, wodę, gaz. Budowę można było rozpoczynać od razu - bez konieczności negocjowania z ewentualnymi spadkobiercami, bez inwestycji w infrastrukturę.
Na efekty nie trzeba było długo czekać: w gminie zainwestowano dotychczas ok. 350 mln USD. Wkrótce łączna wartość nakładów sięgnie miliarda dolarów. Na terenie gminy działa 2 tys. podmiotów gospodarczych, w tym 90 proc. krajowych. Tarnowo Podgórne zajmuje drugie miejsce po Łęknicy pod względem liczby spółek z kapitałem zagranicznym (w Łęknicy jednak co druga budka na targowisku należy do niemieckiego właściciela). Dzikowski postawił na wielki niemiecki biznes - tytoniowy koncern Reemstma wybudował tu fabrykę papierosów.
- W 1989 r. od Karpacza odwrócili się dotychczasowi klienci - turyści Funduszu Wczasów Pracowniczych oraz przybysze z terenu byłej NRD - mówi burmistrz Józef Piotrowski. - Pierwsi nie mieli pieniędzy, drudzy zachłysnęli się swobodą podróżowania, wybierali zachodnioeuropejskie kurorty. Zamiast wzorem władz innych znanych kurortów złorzeczyć bądź opuścić w rozpaczy ręce, zajęliśmy się zmienianiem oblicza naszego kurortu. Dużo inwestowaliśmy, jeszcze więcej zarabialiśmy.
Karpacz raził wtedy zdewastowaną infrastrukturą i nieatrakcyjnymi miejscami noclegowymi. Każdego roku gmina licząca zaledwie 5,5 tys. mieszkańców przeznaczała 25-30 proc. budżetu na inwestycje. W 1997 r. Rada Miejska podjęła uchwałę o emisji trzech serii obligacji gminnych. Uzyskane w ten sposób środki przeznaczono na budowę i remonty dróg, wodociągów i kanalizacji. W tym roku na drogi miasto wyda z własnej kieszeni 2 mln zł, podczas gdy subwencja z budżetu na ten cel wyniesie zaledwie 120 tys. zł.
Jedną z najważniejszych inwestycji była modernizacja kolejki linowej prowadzącej do podnóża Śnieżki oraz budowa nowych wyciągów orczykowych i talerzykowych. Miasto z własnych pieniędzy poprowadziło siedem wyciągów, planowana jest też budowa nowej kolejki linowej. Łącznie z prywatnymi w Karpaczu funkcjonuje w sezonie niemal 30 wyciągów orczykowych i talerzykowych. Zniknęły kolejki narciarzy, a władze miasta zachęcają do wizyty niskimi cenami biletów. Nowe wyciągi wybudują dwie spółki z kapitałem mieszanym: miejskim oraz austriackim i słowackim.
Inwestowano także w infrastrukturę: w 1992 r. rozpoczęto budowę nowego gazociągu - wszystkie domy komunalne oraz miejskie instytucje przeszły już na ogrzewanie gazowe. Ich śladem podążają właściciele pensjonatów. Przy tym likwidacja dymiących kominów zwiększyła atrakcyjność kurortu. Gmina modernizuje wodociągi, kanalizację, drogi, buduje oczyszczalnie ścieków, powstał tu najdłuższy w polskich górach deptak. Inwestować zaczęli też biznesmeni: zmodernizowano pensjonaty, a pokój bez łazienki to już przeszłość. W listopadzie 1994 r. otwarto Muzeum Zabawek ze zbiorów Henryka Tomaszewskiego, słynnego twórcy wrocławskiego Teatru Pantomimy. Gmina podarowała budynek. Dotychczas muzeum zwiedziło 250 tys. osób. - Na przełomie lat 80. i 90. Jastarnia kojarzyła się turystom z beczkowozami: budziły ich rano, zbierając nieczystości, wywożone na wylewisko leżące 2 km od centrum miasta - opowiada burmistrz Mieczysław Struk. - Woda, jeśli w ogóle była, w praktyce nie nadawała się do picia. Mieliśmy zdewastowane molo w Juracie, zdekapitalizowaną infrastrukturę turystyczną, brakowało atrakcji. Turyści przyjeżdżali, żeby leżeć na plaży, wałęsać się po mieście i pić wódkę. Stanęliśmy przed wyborem: albo szybko zmienimy oblicze naszej części Półwyspu Helskiego, albo pozostaniemy zaściankiem turystycznym.
W ciągu ostatnich kilku lat w Jastarni wymieniono sieć wodociągową, zbudowano magistralę wodną z ujęcia w Cetniewie, uruchomiono stację uzdatniania wody opartą na amerykańskiej technologii, zlikwidowano wylewisko nieczystości, powstała oczyszczalnia ścieków i skanalizowano trzy miejscowości tworzące gminę (Jastarnię, Juratę i Kuźnicę). Łączna wartość inwestycji wyniosła 25 mln zł. Jednocześnie gmina zadbała o ochronę środowiska, dzięki czemu czynne są wszystkie plaże od bałtyckiej strony półwyspu. - Nasze inwestycje przyciągnęły prywatny biznes - mówi Mieczysław Struk. - A Jurata i Jastarnia stały się modnym kurortem, jak przed wojną.
Gmina przejęła lub wykupiła pokaźną część gruntów i obiektów, które następnie sprywatyzowano albo przekazano inwestorom. Dzięki temu przynajmniej kilka obiektów oferuje usługi na europejskim poziomie - w Juracie hotele Bryza, Jurata, Neptun. Wkrótce zaczęli inwestować mieszkańcy. W 1992 r. gmina wydała na inwestycje 92 proc. budżetu, co było ewenementem w skali kraju. W 1993 r. - ponad 70 proc., w 1994 r. - niemal 60 proc., w 1995 r. - prawie połowę. - Wyszliśmy z założenia, że młode pokolenie nie będzie się garnąć do rybołówstwa - mówi burmistrz Jastarni. - Przygotowaliśmy tereny pod usługi turystyczne, co z kolei przyczyniło się do powstania nowych miejsc pracy. Chcemy wykorzystać naszą bazę turystyczną na potrzeby lecznictwa, dzięki czemu sezon mógłby trwać cały rok.
- Delegacja działaczy samorządowych z województwa gdańskiego była przyjmowana przez wysokich urzędników stanu Karolina Północna w USA. Nagle Mietek Struk wyciągnął mapy, zaczął pokazywać, gdzie i jak można na półwyspie zainwestować. I to już nie było spotkanie z polską delegacją, lecz promocja Jastarni. Amerykanie byli zachwyceni jego dynamizmem - wspomina Grzegorz Grzelak, marsza- łek wojewódzkiego sejmiku samorządowego.
W 1990 r. Niepołomice były przeciętną, biedną gminą. Funkcjonowały tu ledwie cztery małe zakłady pracy. - Na początek wykupiliśmy dług jednej ze spółdzielni po to, by ludzie nie stracili pra- cy - wspomina burmistrz Stanisław Kracik. - Mam bawarskie podejście do życia: ludzie mają dobrą pracę, a rodziny wysokie dochody, więc jest normalnie i gmina się rozwija. Nieprzypadkowo na początku postawiliśmy na przyciągnięcie inwestorów i szkolnictwo. Zabrakło natomiast pieniędzy na inne cele, na przykład drogi.
W ciągu ośmiu lat Kracik przemienił niewielką podkrakowską gminę w jedną z najbogatszych w Polsce. W Niepołomicach nie ma bezrobocia, inwestują tu duże zagraniczne koncerny. Już w 1992 r. fabrykę wybudowała Coca-Cola. Dzięki podatkom od firm odnowiono zabytki, zainwestowano w nowe szkoły i w wykończenie małej architektury w centrum miasta. - Inwestorzy decydowali się na nas, a nie na inne gminy, ponieważ byliśmy przygotowani na ich przyjęcie - uważa Stanisław Kracik. - Mieliśmy dokładnie opisane działki, dobre szkoły, porządną opiekę medyczną. Inwestor wiedział nie tylko, na ilu użytkowników obliczona jest sieć gazowa, wodociągi oraz kanalizacja, ale także to, że będzie mógł tu ściągać fachowców z całymi rodzinami na lata.
Kolejne rady gminy przyjęły zasadę, że burmistrz musi mieć swobodę negocjowania. To znacznie skróciło czas rozmów. Zainteresowanym od razu przedstawiano komplet materiałów i pełną dokumentację. - Firma Juka kupowała u nas teren tylko dwadzieścia minut. Bywało, że po godzinie negocjacji szliśmy do notariusza i firma zaczynała działalność na naszym terenie. Nie wiem, czy to rekord świata, ale rekord Polski na pewno - śmieje się burmistrz Kracik. Inwestycje zagraniczne sięgnęły w Niepołomicach 80 mln USD, krajowe - 30 mln USD.
Na wykształcenie obywateli stawia również Piotr Maciejewski, wójt Długołęki we Wrocławskiem. Gmina ta, podobnie jak Niepołomice, przyciągnęła znaczące inwestycje, także zagraniczne. Zarobione pieniądze wydawała na edukację: w ciągu tych ośmiu lat wybudowano sześć szkół podstawowych i liceum ogólnokształcące. - Nie chciałbym, aby nasze dzieci pracowały w zagranicznych firmach tylko jako portierzy i sprzątaczki - mówi Maciejewski. - Dlatego mamy liceum z klasami o profilu językowym, wykładamy przedmioty specjalistyczne. W liceum zatrudniamy nauczycieli akademickich, dojeżdżają do nas z Wrocławia.
Nie tylko przyciąganie inwestorów przynosi profity. - Nie nastawiamy się na inwestycje przemysłowe, w ten sposób bronimy się przed zanieczyszczeniem środowis- ka - mówi Marek Nawara, wójt podkrakowskiej gminy Zielonka. - Postawiliśmy na budownictwo jednorodzinne. Gmina skupuje i komasuje grunty, a potem dzieli je na działki budowlane. Przyciągnęliśmy dzięki temu krakowską klasę średnią, która buduje tu mieszkania. Ceny działek u nas wahają się od 5,5 tys. zł do 7 tys. zł za ar. To kilkadziesiąt razy więcej niż przed sześcioma laty.
Na turystów nie może też liczyć najbogatsza gmina w Polsce - Kleszczów w Piotrkowskiem. Przybyszów odstraszają działające w okolicy elektrownie i odkrywkowe kopalnie węgla brunatnego. Za dewastowanie środowiska płacą jednak gminie krocie. Kleszczów chce wykorzystać jak najlepiej tę przymusową sytuację, licząc na to, że za kilka lat węgiel się skończy. Gmina inwestuje rocznie ponad 25 mln zł. - Do miasta można dojechać bardzo dobrymi drogami, szkoły i inne usługi publiczne stoją na wyższym poziomie niż gdzie indziej. Grunty już są uzbrojone, bank działa pełną parą. Powstają nowe osiedla mieszkaniowe, rozwija się przemysł opakowań spożywczych, pracuje wytwórnia rur polietylenowych - wylicza Kazimiera Tarkowska, wójt Kleszczowa. - Jeśli ktoś zainwestuje u nas milion złotych, dopłacamy do tej sumy 10 proc. - tłumaczy kleszczowską strategię Andrzej Szczepocki, prezes Fundacji Rozwoju Gminy. - I inwestorzy się znajdują, wracają do nas nawet ci, którzy niedawno odchodzili, mówiąc, że nic dobrego ich tu nie czeka. Wracają, bo "czują" pieniądze.
Ostrów Wielkopolski, nie mając większych atutów, postawił na uporządkowanie własnych finansów i ściągnięcie pieniędzy za pomocą emisji obligacji. W Polsce wszystkie zakłady usług komunalnych - ciepłownictwo, wodociągi, kanalizacja, komunikacja publiczna - generują na ogół straty. W Ostrowie zdarzył się cud: wszystkie te firmy przynoszą miastu zyski. - Dysponujemy już skonsolidowanym bilansem na koniec sierpnia, który to potwier- dza - mówi Mirosław Kruszyński, prezydent miasta, twórca cudu. - Nawet w tak trudnej dziedzinie jak mieszkalnictwo można generować dochód. Także nasz zakład ciepłowniczy nie otrzymuje z budżetu miasta ani złotów- ki - nie tylko na bieżącą działalność, ale i na inwestycje.
- Sopot stanie się polskim Beverly Hills, a Polak będzie marzył: "Kiedy się naprawdę wzbogacę, kupię sobie dom w Sopocie" - zapowiadał kilka lat temu Jan Kozłowski, ówczesny prezydent miasta, dziś wiceprezes Urzędu Kultury Fizycznej i Sportu. To samo powtarza teraz obecny burmistrz Jacek Karnowski. Jego zdaniem, na sukces miasta pracują firmy, które tu urządziły swoje główne siedziby, i to mimo konkurencji większych ośrodków - Gdańska oraz Gdyni. Na dodatek władze zadbały, by wraz z biznesem do centrum miasta powróciła urokliwa atmosfera przedwojennego kurortu. Sopot szczególnie skutecznie przyciąga inwestorów zagranicznych. Po 50 latach niszczenia odbudowano Łazienki Południowe, kompleks budynków rozrzuconych w pobliżu mola. Władze miasta znalazły inwestora w Chinach (przeznaczył 3,5 mln USD). - Po przyciągnięciu inwestorów zawsze następuje drugi etap: trzeba zatrzymać ich wraz z fachowcami, którzy u nich pracują. Zatrzymać dobrymi usługami publicznymi i przyjemną atmosferą - podaje receptę na sukces Jacek Karnowski.


Więcej możesz przeczytać w 39/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.