Jak skutecznie prowadzić politykę prorodzinną
Prorodzinny system podatkowy to taki, który sprzyja pomyślności rodziny. A dla rodziny istotna jest praca i dochód z tej pracy - przekonuje wicepremier Leszek Balcerowicz. W myśl jego koncepcji podatku liniowego rację bytu straciłyby więc "rodzinne" ulgi podatkowe. Komisja Krajowa "Solidarności" uznała tymczasem pomysły Balcerowicza za "szkodliwe społecznie i nieuzasadnione ekonomicznie". AWS domaga się, by podatki naliczać według tzw. ilorazu rodzinnego, co w praktyce oznacza realizację zasady "im więcej dzieci, tym niższe podatki". Ministerstwo Finansów skrytykowało natychmiast tę koncepcję, uznając, że państwa na nią po prostu nie stać. Przypomniano też, że w krajach stosujących preferencje dla rodzin wielodzietnych, na przykład na Węgrzech, pieniądze często i tak nie trafiają do dzieci, lecz są przeważnie przepijane przez rodziców. Państwo wspiera więc prokreacyjną nieodpowiedzialność i dziedziczenie nędzy. A to już polityka antyrodzinna.
"Kogo może cieszyć społeczeństwo, w skład którego wchodzą miliony klientów opieki społecznej?" - pytał retorycznie socjolog William Julius Wilson, postulując konieczność zmian w amerykańskim systemie wspierania rodzin. W czasach, gdy "rodzinna" bywa nawet margaryna, a "prorodzinna" chce być prawie każda partia, ustawa, a nawet pojedyncze zachowanie, istotna jest odpowiedź na pytanie, czy pomaganie rodzinom powinno się opierać na zasiłkach pomocy społecznej, ulgach podatkowych, czy też sam rozwój gospodarczy jest wystarczającym - i pożądanym - źródłem wsparcia. Obecnie nawet tak "opiekuńcze" kraje, jak Szwecja czy Stany Zjednoczone, uznają - z powodu trudności "dopięcia" budżetów - wyższość strategii wręczania "wędki" nad filozofią podawania "ryby". Samo dawanie praktycznie w żadnym kraju nie doprowadziło bowiem do wzmocnienia rodziny, lecz - przeciwnie - do utrwalenia patologii.
Tymczasem Rządowe Centrum Studiów Strategicznych zaprezentowało kilka miesięcy temu koncepcję tzw. kwoty bazowej: za każde dziecko rodzice mogliby odpisać sobie od podatku określoną kwotę, a wysokość odpisu zależałaby od liczby wychowywanych dzieci. Za pierwsze dziecko rodzice mogliby odliczyć sobie 25 proc. kwoty bazowej, za drugie - 50 proc., za trzecie - 100 proc., za czwarte - 50 proc., za piąte i każde następne - po 25 proc. Proponowana kwota bazowa mogłaby wynosić 336,60 zł. Rodzina z czwórką dzieci mogłaby więc odliczyć od podatku 225 proc. kwoty bazowej, czyli 757,35 zł. Ostatnio posłowie ZChN przedstawili jeszcze bardziej prorodzinny projekt: podatnicy mogliby się rozliczać nie tylko z dziećmi, ale również z rodzicami, teściami, rodzeństwem, szwagrami - pod warunkiem, że pozostawaliby na utrzymaniu podatnika. Ministerstwo Finansów obliczyło natychmiast, iż projekt ten kosztowałby budżet 20 mld zł - posłowie ZChN twierdzą, że dziesięć razy mniej.
Podatki płacone według zasady ilorazu rodzinnego byłyby korzystne przede wszystkim dla rodzin zamożnych - twierdzi prof. Hanna Litwińczuk z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Przy rocznym dochodzie ok. 24 tys. zł rodzina płaciłaby tylko o 673 zł mniej niż osoba samotna. Biorąc pod uwagę dochody z drugiego progu podatkowego, różnica ta wynosiłaby już 1525 zł, a przy trzecim progu i dochodach w wysokości 66 tys. zł - 6705 zł, czyli dziesięć razy tyle, ile przy pierwszym progu. Według ekspertyzy prof. Litwińczuk, iloraz nie uwzględnia, na jakie cele przeznaczane są oszczędności podatkowe. W rodzinach biedniejszych pieniądze byłyby przeznaczane na bieżące potrzeby, w bogatszych zaś - na oszczędności rodziców i edukację dzieci, czyli cele, które znacznie lepiej służą rodzinie.
- Prorodzinny system podatkowy z prawdziwego zdarzenia funkcjonuje we Francji, gdzie podmiotem prawa podatkowego jest rodzina, a nie osoba fizyczna. W Polsce do tego jednak nie dojdzie - mówi Zbigniew Wawak, poseł AWS-ZChN, jeden ze współautorów projektu rozszerzonej wersji ilorazu rodzinnego. W koncepcji ZChN wolna od podatku byłaby równowartość dwóch trzecich najniższego wynagrodzenia (w propozycji Leszka Balcerowicza - 3600 zł, czyli mniej). Przy obliczaniu należnego podatku sumowałoby się dochody wszystkich osób zamieszkujących w jednym gospodarstwie domowym. Propozycja wprowadza także pojęcie tzw. jednostki rodzinnej: ojciec i matka stanowiliby jedną jednostkę, pierwsze dziecko - jedną czwartą, drugie - połowę.
- W przeciwieństwie do propozycji Leszka Balcerowicza nasza koncepcja rozszerza obecnie obowiązujący system, nie wprowadzając żadnej rewolucji - tłumaczy Zbigniew Wawak. - To rodzaj zachęty do poniesienia trudu urodzenia i wychowania dziecka. W Polsce dramatycznie spada liczba urodzeń i nie ma prostej zastępowalności pokoleń. Za dwadzieścia lat będziemy więc starzejącym się społeczeństwem. Tylko odważna polityka prorodzinna może zahamować te niebezpieczne trendy.
- Polityka prorodzinna powinna się opierać raczej na pomocy społecznej najbardziej potrzebującym, nie musi natomiast stanowić zasady systemu podatkowego - replikuje prof. Leszek Zienkowski z Zakładu Badań Statystyczno-Ekonomicznych GUS i PAN. - Co ma wspólnego polityka prorodzinna z ulgami podatkowymi? Mechaniczne udzielanie pomocy wszystkim rodzinom wielodzietnym jest bezcelowe. Oczywiście, podatek liniowy można pogodzić z ulgami dla rodzin, ale byłoby to sztuczne dodanie kolejnego elementu.
ARTUR SMÓŁKO
członek Rady Krajowej Unii Wolności, do stycznia 1998 r. członek zarządu Unii Pracy
Słuchając dyskusji o podatkach, nie sposób nie zauważyć dziwnej koalicji: SLD, PSL, Unii Pracy i ZChN. Politycy ZChN głoszą wprawdzie, że konieczna jest polityka prorodzinna, równocześnie zgłaszają jednak projekty rujnujące finanse publiczne, czyli rujnujące finanse polskiej rodziny. AWS z kolei musi puszczać "oko" do tej części swej publiczności wyborczej, która wskutek retoryki działaczy związanych z Radiem Maryja może odejść w innym kierunku. Ważniejsza jest więc jedność AWS niż finanse publiczne. Najistotniejsza jest jednak krytyka ze strony SLD i Unii Pracy. Gdy słyszymy, jak marszałek Marek Borowski popiera zalety ulg prorodzinnych, zastanawiamy się, dlaczego tak twardo zwalczał ulgi prorodzinne wtedy, gdy to SLD był u władzy. Zwalczał je, ponieważ wiedział, że wprowadzenie takich ulg oznacza po prostu poważne kłopoty dla budżetu państwa. Jeszcze niedawno Unia Pracy protestowała przeciwko proporcjonalnemu systemowi podatkowemu. Teraz go broni. Być może ludzie biedni są potrzebni do tego, aby SLD i Unia Pracy mogli udawać, że bronią biednych. Tymczasem biednych broni system podatkowy, który napędza gospodarkę. Istotne jest też to, że w obliczu moskiewskiego kryzysu, który uderza w polską gospodarkę, stwarza się szanse na obniżenie kosztów pracy poprzez obniżenie podatków. Nikt, kto myśli o rozwoju gospodarki, o likwidowaniu bezrobocia, nie może zaprzeczyć, że jest to system prorozwojowy, który działa na rzecz tworzenia miejsc pracy, czyli poprawy sytuacji rodzin. Jeśli w budżecie państwa nie ma pieniędzy, o żadnej polityce prorodzinnej nie może być mowy. Pamiętam projekty ustaw podatkowych Unii Pracy, zakładające obniżenie podatków rodzin niezamożnych. Chodziło wówczas o 12-13 zł miesięcznie na członka rodziny. Dzisiaj członkowie Unii Pracy krytykują system podatkowy, który - jak żaden dotychczas - może obniżyć obciążenia podatkowe osób biednych. Rozumiem, iż wynika to po prostu z zazdrości i zawiści, że to Leszek Balcerowicz, a nie Marek Pol, obniża podatki ludziom najbiedniejszym.
- Obowiązujący system podatkowy, rzekomo prorodzinny, jest mitem. Ulgi dotyczą w praktyce tylko rodzin o wysokich dochodach. System upowszechnia też model rodziny wielodzietnej. Czy to jednak liczne rodziny powinny być uprzywilejowane? - zastanawia się Wanda Nowicka z Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. - Polityka prorodzinna to po prostu wspieranie samodzielności rodzin i zapewnienie wysokiej jakości usług w tak ważnych dziedzinach, jak zdrowie (łącznie ze swobodnym dostępem do antykoncepcji), edukacja (możliwość wyboru dobrej szkoły) i bezrobocie (szkolenia, tworzenie nowych miejsc pracy). Warunku wykształcenia w sobie samodzielności nie spełnia natomiast polityka realizowana przez ministra Kazimierza Kaperę. W myśl jego koncepcji rodzina byłaby coraz bardziej uzależniona od państwa.
Z "Raportu o sytuacji polskich rodzin" wynika tymczasem, że aż 63 proc. rodzin posiadających troje dzieci i 80 proc. z czwórką potomstwa nie osiąga minimum socjalnego. Połowa rodzin wychowujących przynajmniej troje dzieci deklarowała brak środków na zakup mięsa i wędlin, 35 proc. nie stać było na warzywa, a 30 proc. - na mleko i jego przetwory. 15 proc. gospodarstw oceniało swoją sytuację żywieniową jako złą lub bardzo złą. W roku szkolnym 1996/1997 co piąta rodzina zrezygnowała z wysyłania dziecka na dodatkowe zajęcia, co jedenasta ograniczyła wpłaty na rzecz szkoły (np. komitet rodzicielski), a 7,5 proc. rodzin nie było stać na zakup podręczników. Ekonomiści z Centrum im. Adama Smitha komentują te dane następująco: prorodzinny system podatkowy nie zachęcałby do większej zapobiegliwości i pracowitości, lecz pomagałby rodzinom wielodzietnym w podnoszeniu poziomu bieżącej konsumpcji. Na dłuższą metę obracałoby się to przeciwko rodzinie, która nie potrafiłaby funkcjonować bez pomocy państwa. Prorodzinna byłaby tymczasem pomoc zupełnie innego rodzaju, przede wszystkim bony edukacyjne oraz system stypendiów i kredytów dla studentów.
Ekonomiści podkreślają też, że system pomocy społecznej - choć obraca dużymi pieniędzmi - nie rozwiązał żadnego problemu ludzi, których wspiera. O wiele lepsze rezultaty niż wspieranie rodzin systemem zasiłków daje tworzenie nowych miejsc pracy i zachęcanie do przedsiębiorczości. Według danych GUS, pomoc finansowa dociera do 14 proc. polskich gospodarstw domowych, pomoc rzeczowa - do 11 proc., w formie usług - do 7 proc. Dla znaczącej liczby gospodarstw domowych świadczenia społeczne były głównym źródłem utrzymania. Jednocześnie nie wszystkie rodziny, które potrzebowały pomocy, otrzymały ją. Wspierano więc osoby, które w rzeczywistości mogły poradzić sobie same.
- Musimy zrozumieć, że pomoc to nie generowanie ofiar opieki społecznej, ale raczej wsparcie w pokonywaniu trudności. Wiadomo, że niektórzy stają się stałymi klientami opieki społecznej. Wychowują oni dzieci, które również będą prowadziły taki tryb życia, gdyż po prostu nie znają innego sposobu zarobkowania - mówi Wanda Nowicka.
Wychodząc z podobnego założenia, Bill Clinton zniósł niedawno Welfare, czyli system pomocy społecznej dla rodzin, obowiązujący od 60 lat. Pieniądze zostały przekazane samorządom, które zobowiązano do tworzenia nowych miejsc pracy, także dla osób bez kwalifikacji. "To, że wielu ludzi wyszło spod kurateli opieki społecznej i znalazło pracę, było możliwe dzięki temu, że Stany Zjednoczone przeżywają okres koniunktury gospodarczej. Jeśli potrwa to jeszcze pięć lub dziesięć lat, być może będziemy mogli przywrócić do pracy i normalnego życia długotrwałych bezrobotnych, którzy na razie pozostają na marginesie" - stwierdził William Julius Wilson, dodając jednak, że nie należy rezygnować z wykształcenia w sobie obowiązku pomagania biednym.
- Aby skutecznie pomagać rodzinie, konieczne jest równoległe połączenie odpowiedniego systemu podatkowego i właściwej infrastruktury świadczeń na rzecz rodziny. Mam na myśli pomoc rodzicom w znalezieniu pracy, finansowanie kształcenia dzieci, fundowanie stypendiów przez samorządy. Dziś środki przeznaczane na pomoc społeczną są niewystarczające. Trzydzieści parę złotych zasiłku rodzinnego wcale nie pomaga najuboższym. Decydującym kryterium powinien być dochód na osobę, a nie liczba dzieci. Są przecież rodziny wielodzietne, które doskonale sobie radzą - twierdzi Michał Boni, były minister pracy i polityki socjalnej. - Wspieranie rodziny jest dziś standardem w Unii Europejskiej - mówi Jolanta Banach, wiceprzewodnicząca sejmowej Komisji Rodziny. - Chodzi tu o pomoc bezpośrednią w postaci świadczeń społecznych, jak i pośrednią, realizowaną przez politykę mieszkaniową, oświatową czy zdrowotną. System podatkowy w państwie o niskich dochodach nie powinien być instrumentem kształtowania polityki społecznej. Korzystając z ulg, rodziny zyskują średnio 20 zł miesięcznie. Gdyby te pieniądze wpłynęły do budżetu, mogłyby zostać przeznaczone na reformę, np. edukacji, co byłoby o wiele lepszym sposobem wyrównywania szans i zapobiegania dziedziczeniu biedy w Polsce - podsumowuje Jolanta Banach.
Zwolennicy ograniczenia socjalnych funkcji państwa podkreślają, że państwo powinno jedynie stwarzać warunki do tego, by rodziny mogły się bez niego obyć. A to gwarantuje stabilny wzrost gospodarczy i mechanizmy nagradzające aktywność. Pomoc społeczna trafiałaby zaś do tych, których - z powodu choroby lub specyficznego podejścia do pracy - nie opłacałoby się zatrudniać. Mogłaby też szerszym strumieniem płynąć od organizacji charytatywnych. Zwolennicy szkoły chicagowskiej mówią, że najlepszą polityką prorodzinną jest brak polityki prorodzinnej.
"Kogo może cieszyć społeczeństwo, w skład którego wchodzą miliony klientów opieki społecznej?" - pytał retorycznie socjolog William Julius Wilson, postulując konieczność zmian w amerykańskim systemie wspierania rodzin. W czasach, gdy "rodzinna" bywa nawet margaryna, a "prorodzinna" chce być prawie każda partia, ustawa, a nawet pojedyncze zachowanie, istotna jest odpowiedź na pytanie, czy pomaganie rodzinom powinno się opierać na zasiłkach pomocy społecznej, ulgach podatkowych, czy też sam rozwój gospodarczy jest wystarczającym - i pożądanym - źródłem wsparcia. Obecnie nawet tak "opiekuńcze" kraje, jak Szwecja czy Stany Zjednoczone, uznają - z powodu trudności "dopięcia" budżetów - wyższość strategii wręczania "wędki" nad filozofią podawania "ryby". Samo dawanie praktycznie w żadnym kraju nie doprowadziło bowiem do wzmocnienia rodziny, lecz - przeciwnie - do utrwalenia patologii.
Tymczasem Rządowe Centrum Studiów Strategicznych zaprezentowało kilka miesięcy temu koncepcję tzw. kwoty bazowej: za każde dziecko rodzice mogliby odpisać sobie od podatku określoną kwotę, a wysokość odpisu zależałaby od liczby wychowywanych dzieci. Za pierwsze dziecko rodzice mogliby odliczyć sobie 25 proc. kwoty bazowej, za drugie - 50 proc., za trzecie - 100 proc., za czwarte - 50 proc., za piąte i każde następne - po 25 proc. Proponowana kwota bazowa mogłaby wynosić 336,60 zł. Rodzina z czwórką dzieci mogłaby więc odliczyć od podatku 225 proc. kwoty bazowej, czyli 757,35 zł. Ostatnio posłowie ZChN przedstawili jeszcze bardziej prorodzinny projekt: podatnicy mogliby się rozliczać nie tylko z dziećmi, ale również z rodzicami, teściami, rodzeństwem, szwagrami - pod warunkiem, że pozostawaliby na utrzymaniu podatnika. Ministerstwo Finansów obliczyło natychmiast, iż projekt ten kosztowałby budżet 20 mld zł - posłowie ZChN twierdzą, że dziesięć razy mniej.
Podatki płacone według zasady ilorazu rodzinnego byłyby korzystne przede wszystkim dla rodzin zamożnych - twierdzi prof. Hanna Litwińczuk z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Przy rocznym dochodzie ok. 24 tys. zł rodzina płaciłaby tylko o 673 zł mniej niż osoba samotna. Biorąc pod uwagę dochody z drugiego progu podatkowego, różnica ta wynosiłaby już 1525 zł, a przy trzecim progu i dochodach w wysokości 66 tys. zł - 6705 zł, czyli dziesięć razy tyle, ile przy pierwszym progu. Według ekspertyzy prof. Litwińczuk, iloraz nie uwzględnia, na jakie cele przeznaczane są oszczędności podatkowe. W rodzinach biedniejszych pieniądze byłyby przeznaczane na bieżące potrzeby, w bogatszych zaś - na oszczędności rodziców i edukację dzieci, czyli cele, które znacznie lepiej służą rodzinie.
- Prorodzinny system podatkowy z prawdziwego zdarzenia funkcjonuje we Francji, gdzie podmiotem prawa podatkowego jest rodzina, a nie osoba fizyczna. W Polsce do tego jednak nie dojdzie - mówi Zbigniew Wawak, poseł AWS-ZChN, jeden ze współautorów projektu rozszerzonej wersji ilorazu rodzinnego. W koncepcji ZChN wolna od podatku byłaby równowartość dwóch trzecich najniższego wynagrodzenia (w propozycji Leszka Balcerowicza - 3600 zł, czyli mniej). Przy obliczaniu należnego podatku sumowałoby się dochody wszystkich osób zamieszkujących w jednym gospodarstwie domowym. Propozycja wprowadza także pojęcie tzw. jednostki rodzinnej: ojciec i matka stanowiliby jedną jednostkę, pierwsze dziecko - jedną czwartą, drugie - połowę.
- W przeciwieństwie do propozycji Leszka Balcerowicza nasza koncepcja rozszerza obecnie obowiązujący system, nie wprowadzając żadnej rewolucji - tłumaczy Zbigniew Wawak. - To rodzaj zachęty do poniesienia trudu urodzenia i wychowania dziecka. W Polsce dramatycznie spada liczba urodzeń i nie ma prostej zastępowalności pokoleń. Za dwadzieścia lat będziemy więc starzejącym się społeczeństwem. Tylko odważna polityka prorodzinna może zahamować te niebezpieczne trendy.
- Polityka prorodzinna powinna się opierać raczej na pomocy społecznej najbardziej potrzebującym, nie musi natomiast stanowić zasady systemu podatkowego - replikuje prof. Leszek Zienkowski z Zakładu Badań Statystyczno-Ekonomicznych GUS i PAN. - Co ma wspólnego polityka prorodzinna z ulgami podatkowymi? Mechaniczne udzielanie pomocy wszystkim rodzinom wielodzietnym jest bezcelowe. Oczywiście, podatek liniowy można pogodzić z ulgami dla rodzin, ale byłoby to sztuczne dodanie kolejnego elementu.
ARTUR SMÓŁKO
członek Rady Krajowej Unii Wolności, do stycznia 1998 r. członek zarządu Unii Pracy
Słuchając dyskusji o podatkach, nie sposób nie zauważyć dziwnej koalicji: SLD, PSL, Unii Pracy i ZChN. Politycy ZChN głoszą wprawdzie, że konieczna jest polityka prorodzinna, równocześnie zgłaszają jednak projekty rujnujące finanse publiczne, czyli rujnujące finanse polskiej rodziny. AWS z kolei musi puszczać "oko" do tej części swej publiczności wyborczej, która wskutek retoryki działaczy związanych z Radiem Maryja może odejść w innym kierunku. Ważniejsza jest więc jedność AWS niż finanse publiczne. Najistotniejsza jest jednak krytyka ze strony SLD i Unii Pracy. Gdy słyszymy, jak marszałek Marek Borowski popiera zalety ulg prorodzinnych, zastanawiamy się, dlaczego tak twardo zwalczał ulgi prorodzinne wtedy, gdy to SLD był u władzy. Zwalczał je, ponieważ wiedział, że wprowadzenie takich ulg oznacza po prostu poważne kłopoty dla budżetu państwa. Jeszcze niedawno Unia Pracy protestowała przeciwko proporcjonalnemu systemowi podatkowemu. Teraz go broni. Być może ludzie biedni są potrzebni do tego, aby SLD i Unia Pracy mogli udawać, że bronią biednych. Tymczasem biednych broni system podatkowy, który napędza gospodarkę. Istotne jest też to, że w obliczu moskiewskiego kryzysu, który uderza w polską gospodarkę, stwarza się szanse na obniżenie kosztów pracy poprzez obniżenie podatków. Nikt, kto myśli o rozwoju gospodarki, o likwidowaniu bezrobocia, nie może zaprzeczyć, że jest to system prorozwojowy, który działa na rzecz tworzenia miejsc pracy, czyli poprawy sytuacji rodzin. Jeśli w budżecie państwa nie ma pieniędzy, o żadnej polityce prorodzinnej nie może być mowy. Pamiętam projekty ustaw podatkowych Unii Pracy, zakładające obniżenie podatków rodzin niezamożnych. Chodziło wówczas o 12-13 zł miesięcznie na członka rodziny. Dzisiaj członkowie Unii Pracy krytykują system podatkowy, który - jak żaden dotychczas - może obniżyć obciążenia podatkowe osób biednych. Rozumiem, iż wynika to po prostu z zazdrości i zawiści, że to Leszek Balcerowicz, a nie Marek Pol, obniża podatki ludziom najbiedniejszym.
- Obowiązujący system podatkowy, rzekomo prorodzinny, jest mitem. Ulgi dotyczą w praktyce tylko rodzin o wysokich dochodach. System upowszechnia też model rodziny wielodzietnej. Czy to jednak liczne rodziny powinny być uprzywilejowane? - zastanawia się Wanda Nowicka z Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. - Polityka prorodzinna to po prostu wspieranie samodzielności rodzin i zapewnienie wysokiej jakości usług w tak ważnych dziedzinach, jak zdrowie (łącznie ze swobodnym dostępem do antykoncepcji), edukacja (możliwość wyboru dobrej szkoły) i bezrobocie (szkolenia, tworzenie nowych miejsc pracy). Warunku wykształcenia w sobie samodzielności nie spełnia natomiast polityka realizowana przez ministra Kazimierza Kaperę. W myśl jego koncepcji rodzina byłaby coraz bardziej uzależniona od państwa.
Z "Raportu o sytuacji polskich rodzin" wynika tymczasem, że aż 63 proc. rodzin posiadających troje dzieci i 80 proc. z czwórką potomstwa nie osiąga minimum socjalnego. Połowa rodzin wychowujących przynajmniej troje dzieci deklarowała brak środków na zakup mięsa i wędlin, 35 proc. nie stać było na warzywa, a 30 proc. - na mleko i jego przetwory. 15 proc. gospodarstw oceniało swoją sytuację żywieniową jako złą lub bardzo złą. W roku szkolnym 1996/1997 co piąta rodzina zrezygnowała z wysyłania dziecka na dodatkowe zajęcia, co jedenasta ograniczyła wpłaty na rzecz szkoły (np. komitet rodzicielski), a 7,5 proc. rodzin nie było stać na zakup podręczników. Ekonomiści z Centrum im. Adama Smitha komentują te dane następująco: prorodzinny system podatkowy nie zachęcałby do większej zapobiegliwości i pracowitości, lecz pomagałby rodzinom wielodzietnym w podnoszeniu poziomu bieżącej konsumpcji. Na dłuższą metę obracałoby się to przeciwko rodzinie, która nie potrafiłaby funkcjonować bez pomocy państwa. Prorodzinna byłaby tymczasem pomoc zupełnie innego rodzaju, przede wszystkim bony edukacyjne oraz system stypendiów i kredytów dla studentów.
Ekonomiści podkreślają też, że system pomocy społecznej - choć obraca dużymi pieniędzmi - nie rozwiązał żadnego problemu ludzi, których wspiera. O wiele lepsze rezultaty niż wspieranie rodzin systemem zasiłków daje tworzenie nowych miejsc pracy i zachęcanie do przedsiębiorczości. Według danych GUS, pomoc finansowa dociera do 14 proc. polskich gospodarstw domowych, pomoc rzeczowa - do 11 proc., w formie usług - do 7 proc. Dla znaczącej liczby gospodarstw domowych świadczenia społeczne były głównym źródłem utrzymania. Jednocześnie nie wszystkie rodziny, które potrzebowały pomocy, otrzymały ją. Wspierano więc osoby, które w rzeczywistości mogły poradzić sobie same.
- Musimy zrozumieć, że pomoc to nie generowanie ofiar opieki społecznej, ale raczej wsparcie w pokonywaniu trudności. Wiadomo, że niektórzy stają się stałymi klientami opieki społecznej. Wychowują oni dzieci, które również będą prowadziły taki tryb życia, gdyż po prostu nie znają innego sposobu zarobkowania - mówi Wanda Nowicka.
Wychodząc z podobnego założenia, Bill Clinton zniósł niedawno Welfare, czyli system pomocy społecznej dla rodzin, obowiązujący od 60 lat. Pieniądze zostały przekazane samorządom, które zobowiązano do tworzenia nowych miejsc pracy, także dla osób bez kwalifikacji. "To, że wielu ludzi wyszło spod kurateli opieki społecznej i znalazło pracę, było możliwe dzięki temu, że Stany Zjednoczone przeżywają okres koniunktury gospodarczej. Jeśli potrwa to jeszcze pięć lub dziesięć lat, być może będziemy mogli przywrócić do pracy i normalnego życia długotrwałych bezrobotnych, którzy na razie pozostają na marginesie" - stwierdził William Julius Wilson, dodając jednak, że nie należy rezygnować z wykształcenia w sobie obowiązku pomagania biednym.
- Aby skutecznie pomagać rodzinie, konieczne jest równoległe połączenie odpowiedniego systemu podatkowego i właściwej infrastruktury świadczeń na rzecz rodziny. Mam na myśli pomoc rodzicom w znalezieniu pracy, finansowanie kształcenia dzieci, fundowanie stypendiów przez samorządy. Dziś środki przeznaczane na pomoc społeczną są niewystarczające. Trzydzieści parę złotych zasiłku rodzinnego wcale nie pomaga najuboższym. Decydującym kryterium powinien być dochód na osobę, a nie liczba dzieci. Są przecież rodziny wielodzietne, które doskonale sobie radzą - twierdzi Michał Boni, były minister pracy i polityki socjalnej. - Wspieranie rodziny jest dziś standardem w Unii Europejskiej - mówi Jolanta Banach, wiceprzewodnicząca sejmowej Komisji Rodziny. - Chodzi tu o pomoc bezpośrednią w postaci świadczeń społecznych, jak i pośrednią, realizowaną przez politykę mieszkaniową, oświatową czy zdrowotną. System podatkowy w państwie o niskich dochodach nie powinien być instrumentem kształtowania polityki społecznej. Korzystając z ulg, rodziny zyskują średnio 20 zł miesięcznie. Gdyby te pieniądze wpłynęły do budżetu, mogłyby zostać przeznaczone na reformę, np. edukacji, co byłoby o wiele lepszym sposobem wyrównywania szans i zapobiegania dziedziczeniu biedy w Polsce - podsumowuje Jolanta Banach.
Zwolennicy ograniczenia socjalnych funkcji państwa podkreślają, że państwo powinno jedynie stwarzać warunki do tego, by rodziny mogły się bez niego obyć. A to gwarantuje stabilny wzrost gospodarczy i mechanizmy nagradzające aktywność. Pomoc społeczna trafiałaby zaś do tych, których - z powodu choroby lub specyficznego podejścia do pracy - nie opłacałoby się zatrudniać. Mogłaby też szerszym strumieniem płynąć od organizacji charytatywnych. Zwolennicy szkoły chicagowskiej mówią, że najlepszą polityką prorodzinną jest brak polityki prorodzinnej.
Więcej możesz przeczytać w 38/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.