Superliga Europy

Superliga Europy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Stawką największej wojny o pieniądze i wpływy w europejskim futbolu jest prawie 3,5 mld marek. Taki zysk ma przynieść futbolowa Superliga, którą w cieniu Europejskiej Unii Piłkarskiej chcą stworzyć najbogatsze i najsilniejsze kluby Europy. Nowe rozgrywki, wzorowane na amerykańskiej NBA, mają być niezależne od lig krajowych. Pomysłodawcy przedsięwzięcia już dziś obiecują drużynom kilkadziesiąt milionów marek za samo uczestnictwo plus premie za punkty. Dla wielu klubów oznacza to kilkakrotny wzrost dochodów w porównaniu z tymi, jakie osiągali w Lidze Mistrzów firmowanej przez UEFA.
Atak na żyłę złota przeprowadzili giganci mediów. Wiosną tego roku szef Media Partners International Rodolpho Hecht Lucari, były dyrektor w jednej z firm Silvio Berlusconiego, zaczął kusić menedżerów najbogatszych drużyn piłkarskich. Rozmowy utrzymywano początkowo w tajemnicy, a brali w nich udział anonimowy saudyjski milioner, Rupert Murdoch, szef satelitarnej stacji BSkyB (posiadającej prawa do transmisji meczów ligi angielskiej) oraz Leo Kirch, nazywany w Niemczech "carem mediów". Kirch liczy na to, że sport pomoże w przyzwyczajaniu telewidzów do cyfrowych, płatnych stacji. Między innymi w tym celu zakupił prawa do transmisji z mistrzostw świata w 2002 i 2006 roku za 3,4 mld marek łącznie.
Trzon Superligi ma tworzyć 16 najbogatszych klubów kontynentu. W dwóch grupach grałoby łącznie 36 drużyn. Nasilniejsi mieliby zagwarantowane miejsca w elicie przez pierwszych kilka lat, inne zespoły mogłyby walczyć w eliminacjach. Dla tych najsłabszych, w tym polskich, w Superlidze praktycznie nie ma miejsca. Cała machina ma ruszyć już za półtora roku. Każdy z futbolowych gigantów zarobi ok. 20 mln funtów rocznie, zwycięzca dostawałby dwa, trzy razy tyle, czyli nawet czterokrotnie więcej niż triumfator Ligi Mistrzów.
Kiedy w 1991 r. UEFA ogłosiła wysokość premii, jakie będzie wypłacać za grę w tworzonej wówczas Champions League, nowe rozgrywki stały się marzeniem graczy z całej Europy. Pomysł był prosty: zamiast grać systemem pucharowym (przegrany odpada), postanowiono rywalizować w grupach, przez co każdy zespół mógł rozegrać więcej spotkań i zarobić więcej pieniędzy. Gdy liczba widzów oglądających wszystkie mecze rozgrywek przekroczyła 3,5 mld, a zwycięskie drużyny zarobiły ponad 20 mln franków szwajcarskich, wydawało się, że powstał piłkarski raj i nikt nie wymyśli już niczego lepszego. Dziś sumy oferowane przez konkurentów z Media Partners wprawiły w osłupienie nawet futbolowych menedżerów.
UEFA ostro sprzeciwia się tworzeniu Superligi. Jej szefowie boją się utraty kontroli nad największym przemysłem rozrywkowym, jakim stała się w Europie piłka nożna. Pomysłodawcom przedsięwzięcia zarzucają, że myślą wyłącznie o pomnażaniu zysków, a nie o sporcie i szkoleniu młodzieży. Jako przykład podają pominięcie w Superlidze Dynama Kijów - pochodzącego z kraju, w którym rozwój płatnej telewizji cyfrowej jest bardzo odległy. Dziwi też pojawienie się aż dwóch greckich klubów - bogatych, ale pod względem sportowym nie należących do ścisłej czołówki kontynentu. - Nie będziemy podejmować dyskusji z firmą, która myśli wyłącznie o interesie ekonomicznym - oświadczył prezydent UEFA Lennart Johansson. Europejską Unię Piłkarską poparła federacja angielska. Jej władze oświadczyły, że piłkarze, którzy wystąpią w nowych rozgrywkach, zostaną wykluczeni z reprezentacji i ze wszystkich lig krajowych.
Chcąc rywalizować z pomysłem stworzenia Superligi, UEFA zaproponowała kolejną reformę Ligi Mistrzów: zwiększenie liczby występujących w niej klubów, większe dochody dla zespołów i połączenie Pucharu UEFA z Pucharem Zdobywców Pucharów. - Działacze Europejskiej Unii Piłkarskiej protestują, ale prędzej czy później będą musieli pójść na ustępstwa lub sami zaproponować klubom rozgrywki przynoszące większe dochody - twierdzi Zbigniew Boniek. - Superliga będzie sztucznym tworem, zabawą dla bogatych, funkcjonującą poza krajowymi rozgrywkami ligowymi. Dla polskich klubów tak elitarne towarzystwo stanie się praktycznie nieosiągalne - dodaje Jerzy Kopa, trener warszawskiej Legii. - Nie wystarczy zabłysnąć - jak robiły to polskie kluby - by na jeden sezon awansować do Ligi Mistrzów. Aby trafić do Superligi, trzeba będzie przez kilka lat potwierdzać sportową i finansową pozycję, występując w podrzędnych rozgrywkach. Żaden polski sponsor tego nie wytrzyma.
Bogate drużyny chcą dziś zarabiać na futbolu tylko we własnym towarzystwie. Każdy mecz rozegrany ze słabym zespołem to kilkakrotnie mniejsze zyski z praw do transmisji telewizyjnych, reklam, sprzedaży miejsca na koszulkach zawodników. Kluby będące spółkami akcyjnymi nie mogą się na to godzić, gdyż udziałowcy domagają się ciągłego powiększania dochodów.
Angielska Premier League, której dziesięć zespołów notowanych jest na londyńskiej giełdzie, została okrzyknięta najbogatszą ligą w Europie. Obroty Manchesteru United sięgnęły 88 mln funtów, a zyski przed zapłaceniem podatku wyniosły 27,6 mln funtów. Jego akcje przez siedem lat podrożały niemal dziewięciokrotnie. Rupert Murdoch, chcąc przyspieszyć powstawanie Superligi, kupił Manchester United za miliard dolarów, choć sprzeciwiało się temu angielskie Ministerstwo Sportu.
Manchester jest jednak tylko szczytem góry lodowej. Obroty wszystkich lig angielskich wzrosły w ubiegłym sezonie o jedną trzecią i przekroczyły 675 mln funtów - podała w sierpniu firma Delo- itte & Touche w raporcie o finansowej kondycji brytyjskiej piłki. Równocześnie obawy wzbudziła przepaść finansowa, jaka powstała między czołowymi drużynami a całą armią słabszych klubów. Prawie 70 proc. obrotów przypadło bowiem na Premier League, która osiągnęła łączne zyski w wysokości 86 mln funtów. Tymczasem pozostałe ligi poniosły straty sięgające łącznie 28 mln funtów. Poza kilkoma dobrze zarządzanymi zespołami pierwszej, drugiej i trzeciej ligi słabsze firmy piłkarskie są z reguły deficytowe i nie mają szans na zmianę pozycji. Bogate drużyny chcą być jeszcze bogatsze i dlatego powstała idea stworzenia europejskich rozgrywek dla elity, w której każdy mecz byłby hitem wartym miliony dolarów.
Futbolowi giganci odwracają się plecami do UEFA i słabych lig europejskich, gdyż muszą szukać pieniędzy na pokrycie coraz większych wydatków. Pensje i świadczenia dla zawodników w całej angielskiej lidze stanowią już połowę obrotów. Osiemnastoletni Michael Owen - odkrycie reprezentacji Anglii - zarabia tygodniowo 10 tys. funtów, podobne wynagrodzenie otrzymuje jego kolega z drużyny Jamie Redknap. Dwa razy więcej dostają David Beckam i Paul Gas- coigne. Napastnik Arsenalu Dennis Bergkamp zarabia 25 tys. funtów tygodniowo, a na szczycie listy płac znajduje się Alan Shearer z 30 tys. funtów. Kluby wydają majątki także na zagraniczne transfery - w ubiegłym sezonie pobito rekord, przeznaczając na ten cel 100 mln funtów. Jeszcze pięć lat temu było to niewiele ponad 5 mln funtów. Ostatnio pod ostrzałem znalazł się londyński zespół Chelsea, w którym grają niemal wyłącznie obcokrajowcy. Taka sytuacja dodatkowo przeraża mniejsze kluby. Nie mogą już liczyć na zyski ze sprzedaży wyszkolonych przez siebie graczy, gdyż pieniądze przeznaczane dotychczas na ten cel coraz częściej wędrują za granicę. Bogaci wolą kupować uznane gwiazdy, niż inwestować w niepewne kształcenie talentów.
Zmiany w europejskim futbolu wymusza dziś rynek telewizyjny, który przygotowuje się do przejścia na techno- logię cyfrową. Peter Leaver, dyrektor generalny Premier League, twierdzi, że za kilka lat piłka nożna stanie się najdroższym towarem, będzie dostępna jedynie w kodowanych stacjach lub w systemie pay-per-view (płać i oglądaj). Mówi się nawet o stworzeniu specjalnego kanału, którego właścicielami byliby pomysłodawcy europejskiej Superligi. Nowa telewizja nie powinna mieć kłopotów ze zdobyciem rynku, ponieważ już dziś stacja, która ma prawa do transmisji meczów, ma także pieniądze i prestiż. 



Więcej możesz przeczytać w 38/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.