Stres

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jeszcze tydzień przed wybuchem premierowskiego stresu słychać było w Oslo głosy, co zrobić z brakiem rąk do pracy
"Depresja na tle wyczerpania pracą" lekarz premiera Bondevika

Wbrew złośliwym plotkom, także wśród polityków są tacy, którzy pracują. Niektórzy nawet aż do wyczerpania czy wręcz do depresji. Osobiście jestem wolny od wyczerpania lub depresji, bo po najdłuższych w tym dziesięcioleciu wakacjach jestem całkowicie gotowy do pracy. Nie wiem, jaka jest sytuacja urlopowa premiera Norwegii, ale prasa doniosła, że od ponad tygodnia jest na tzw. chorobowym, na podstawie zacytowanego wyżej stwierdzenia doktorów, czyli ma L-4. Pastor Bondevik nie wygrał rok temu wyborów parlamentarnych, a jego partia zyskała zaledwie jedną czwartą miejsc w Stortingu, lecz to właśnie ona utworzyła rząd z Bondevikiem na czele. Stało się tak, bo socjaldemokratyczny konkurent do premierowskiego fotela obiecał wyborcom rezygnację ze swych aspiracji, jeśli nie powtórzy poprzedniego wyniku wyborczego. Przeliczył się o 2 proc., no i konsekwentnie usiadł w opozycji. A nowy rząd został na mniejszościowym lodzie, co gorsza - z bagażem własnych przedwyborczych obietnic. Dziennikarze przypominają, że kampania była populistyczna, że grubo ponad realne możliwości obiecano każdemu, że będzie piękny, młody i bogaty. Nowy premier zaczął swe obietnice realizować, ale już po niespełna roku okropne reguły gospodarki znów nie ustąpiły ślicznym regułom polityki i niezamożni (emeryci, chorzy, wielodzietni, a nawet studenci) stanęli właśnie tego lata wobec perspektywy tzw. oszczędnościowego budżetu. Co to jest oszczędnościowy budżet - tego akurat Polakom nie trzeba tłumaczyć. W tej sytuacji premier zaczął źle spać, potem przestał spać w ogóle, jednym słowem - stres gigant. Miejscowy "Aftenposten" sadystycznie zauważył: "Kosztowne obietnice składane w dobrych czasach mogą zostać ukarane stresem nie do zniesienia, gdy czasy stają się gorsze". Dalej to już wiadomo. Giełda i banki szybko powiedziały swoje, korona przestała być chlubą narodu, a życie zaczęło być pod górkę. Jeszcze tydzień przed wybuchem premierowskiego stresu słychać było w Oslo pełne troski głosy, co zrobić z brakiem rąk do pracy. Bo było już tak dobrze, że bezrobocie osiągnęło stopę 0 proc. (słownie: zero) i zaczęto się zastanawiać, skąd by tu - choćby dla higieny - zaimportować jakąś liczbę rezerwowych pracowników. Wiem, co piszę, słyszałem to na własne uszy. Teraz problem sam się chyba rozwiązał wraz z narastającą inflacją i idącymi jej tropem zakłóceniami na rynku. Jednym słowem - kryzys może dotknąć nawet najbogatszych, i to już wkrótce po daniu mu "wyjściowego" sygnału.


Stres trafia się także politykom, którzy nie składali obietnic ponad miarę rzeczywistości

Czytam o tym wszystkim i piszę bez jakiejkolwiek Schadenfreude dlatego, że lubię Norwegię, lecz także dlatego, że przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by podobny scenariusz wydarzył się gdzie indziej - choćby u nas. Zwłaszcza że sprzyja temu kryzys rosyjski i trzeba wiele mądrości, samodyscypliny i wytrwałości, by nie dać mu się niejako przy okazji wciągnąć w tryby. Intryguje mnie natomiast formuła medyczna towarzysząca wypadkom norweskim. Jest jasne, że bez względu na rozmiar obietnic składanych przez polityka wyborcom ci ostatni wcale nie odwdzięczą się pierwszemu mandatem pozbawionym stresu. Stres jest wpisany w gramatykę działalności politycznej i trafia się także politykom, którzy nie składali obietnic ponad miarę rzeczywistości. Dlatego osobom, które zechciały mi wyrazić serdeczne słowa na okoliczność mojego własnego stresu, dziękuję i uzasadniając swój udział w polityce, odpowiadam w myśl popularnego powiedzonka: "Wiedziały gały, co brały". Od podatności na stres wciąż silniejsze jest we mnie poczucie wrodzonego optymizmu, a także poczucie sensu tego, w co się zaangażowałem.
Więcej możesz przeczytać w 37/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.