Uroki demokracji

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy można mówić, że Unia Europejska działa "przeciwko narodom"? Można - pod warunkiem jednak, że koniecznie chce się dać publicznie dowód swej bezdennej głupoty
W okresie letnim praktycznie wszystkie francuskie partie urządzają zjazdy szkoleniowe swoich działaczy, zwane rozmaicie, najczęściej "uniwersytetami letnimi". Taki właśnie "uniwersytet" urządził między innymi skrajnie prawicowy Front Narodowy Jeana-Marie Le Pena, choć poziom wypowiedzi, jakie można tam było zasłyszeć, nasuwa raczej myśl o konieczności wyposażenia zabierających głos w elementarną wiedzę na poziomie szkoły podstawowej. Dotyczy to szczególnie tematyki europejskiej. Oczywiście, można powiedzieć, że w demokracji nawet skrajni nacjonaliści mają prawo dawać wyraz swoim opiniom, wobec tego mają również prawo straszyć ludzi integracją europejską. Byłoby jednak nieźle, gdyby zauważali granice straszenia uczciwego, rozsądnego i nadającego się do dyskusji, gdyż w przeciwnym razie wystawiają się tylko na zasłużone kpiny i pusty śmiech.

Uwagi te odnoszą się w szczególności do głównego oratora na tej imprezie, skądinąd deputowanego do Parlamentu Europejskiego. Zwie się on Jean-Yves Le Gallou, a na zorganizowanym w Tulonie "uniwersytecie letnim" FN wygłosił referat "Europa brukselska przeciwko narodom". Już sam tytuł świadczy o mało wykształconej spostrzegawczości autora, bo choćby w Parlamencie Europejskim powinien był zauważyć, że do tej pory władze unii nie wydały żadnego dokumentu, który mógłby zagrozić istnieniu jakiegokolwiek narodu. Nie tylko w tej chwili Bruksela nie działa przeciwko narodom, ale nie opracowała w tej kwestii także żadnego projektu na przyszłość. Jej działania są natomiast niewątpliwie podporządkowane myśli, żeby współpracę między europejskimi narodami ułożyć w ten sposób, by wzajemne powiązania i wyciągane z nich korzyści uczyniły myśl o wypowiadaniu sobie wojny w oczywisty sposób absurdalną i po prostu fizycznie niemożliwą. Czy można zatem mówić, że Unia Europejska działa "przeciwko narodom"? Można - pod warunkiem jednak, że koniecznie chce się dać publicznie dowód swojej bezdennej głupoty. Wychodzi się na scenę i z szerokim uśmiechem mówi się: "Niech się państwo dobrze przyjrzą, bo taki widok nie zdarza się codziennie. Oto bałwan w postaci czystej, dumny ze swego bałwaństwa aż do bólu". Demokracja zezwala na bałwaństwo i dopuszcza jego nagłaśnianie. Jest to jednak zarazem ustrój wymagający. W szczególności wymaga od swoich uczestników uważnego słuchania i racjonalnego myślenia. Jeśli chcesz się dawać nabierać, proszę bardzo - masz tę wolność. Zastanów się jednak, czy potem - jako nabrany - nie będziesz wyglądać trochę śmiesznie, a co gorsza, czy nie zagrozisz swoim własnym interesom. W demokracji naprawdę warto bardzo dokładnie słuchać tego, co się do nas mówi. A szczególnie warto dokładać starań, by wyobrazić sobie konsekwencje tego, co ktoś do nas mówi. Jest to trudne, ale się opłaca. Konsekwencją nalegania na to, by zachować dotychczasowe tradycje sposobów działania państw narodowych w Europie byłoby najprawdopodobniej ponowne odtworzenie dotychczasowego schematu skutków tego działania, czyli doprowadzenie do wykrwawienia, wyniszczenia i utraty perspektyw co najmniej kilku narodów, i to pod hasłem działania - w przeciwieństwie do Brukseli - "w obronie narodów". Jeżeli więc ktoś wzywa, żeby zachować te tradycje, trzeba zaraz pytać o konkretne propozycje mechanizmów gwarantujących nam uniknięcie powtórzenia się takiego piekielnego cyklu. Zobaczymy wtedy, jak trudno będzie mu wymyślić coś innego niż nasilanie integracji w skali kontynentu.
Kiedy już poznało się tytuł i subtelności kontekstu referatu z "letniego uniwersytetu" Frontu Narodowego, można się spodziewać dalszych podobnych fajerwerków w trakcie jego wygłaszania. I rzeczywiście, było czego słuchać. Jean-Yves Le Gallou wystąpił na przykład z tezą, że euro będzie tylko "walutą przejściową", a jej wprowadzenie ma służyć - jego zdaniem - wyłącznie przygotowaniu "jednolitego pieniądza transatlantyckiego", którym będzie oczywiście dolar. Rzecz jasna, właśnie dlatego najbliżsi sojusznicy Amerykanów w unii - Brytyjczycy - opóźniali i utrudniali, jak mogli, wprowadzenie wspólnej waluty, a w końcu postanowili na razie nie brać udziału w tym przedsięwzięciu... Oni po prostu bardzo lubią uniemożliwiać sobie osiąganie własnych dalekosiężnych celów. Kiedy choć trochę zna się kulisy i podteksty polityczne przygotowań do euro, można jedynie zadawać sobie pytanie, czy mówca cierpi na razie tylko na przejściową utratę kontaktu z rzeczywistością, czy już na delirium. Podobne pytania nasuwają się, kiedy słyszymy, że trzeba się przeciwstawiać znoszeniu granic między państwami unii, bo grozi to im "inwazją". Żeby nie było wątpliwości - wykład pana Le Gallou stanowił jeden z głównych punktów przygotowań Frontu Narodowego do kampanii przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. A dodatkowym smaczkiem było to, że na innym "uniwersytecie letnim", zorganizowanym przez Francuską Partię Komunistyczną, można było usłyszeć podobne tezy na temat Unii Europejskiej i euro. Zgodnie z zasadami demokracji, obie partie otrzymują z budżetu państwa nieco ponad 40 mln franków rocznie.

Więcej możesz przeczytać w 37/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.