Zawodowiec

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa z JEANEM RENO, aktorem
Roman Rogowiecki: - Jakie argumenty spowodowały, że zgodził się pan zagrać w "Godzilli"?
Jean Reno: - Byłem zadowolony z propozycji zagrania w "Godzilli" przede wszystkim dlatego, że spodobał mi się scenariusz. Poznałem reżysera i producenta, nawiązałem z nimi dobry kontakt i od razu ich polubiłem. Po sukcesie filmów "Wielki błękit", "Nikita" czy "Leon zawodowiec" jestem popularny w Japonii. Godzilla to jednak nie tylko potwór, ale przede wszystkim symbol podwodnych testów nuklearnych.
- Czy będąc aktorem z Francji, czuje się pan w jakiś sposób winny za francuskie testy atomowe?
- Tak. Dlatego bardzo jestem zadowolony, że Francja zakończyła swoje podwodne próby nuklearne. Cieszę się, że mogłem to powiedzieć całemu światu właśnie w tym filmie.
- Jak trudne jest zagranie z potworem, którego naprawdę nie ma?
- Tak samo trudne jak wyznanie na planie miłości aktorce poznanej pięć minut wcześniej. To ten sam problem: jak kłamać, by było to jak najbardziej prawdziwe. Jakaś abstrakcyjna idea, powiedzmy niebezpieczeństwo. Jak stworzyć kłamstwo, w które widz ma uwierzyć?
- Na planie razem z Gary Oldmanem gracie dwie zupełnie różne postaci. Jak układała się wasza współpraca?
- Dopiero po skończeniu filmu mogliśmy się spotkać na gruncie prywatnym. Wcześniej było to niemożliwe, właśnie ze względu na odmienność naszych ról.
- Pana kariera aktorska jest ściśle związana z reżyserem Lukiem Bessonem, z którym nakręcił pan kilka znakomitych filmów, między innymi "Leona zawodowca". Jak doszło do waszej współpracy?
- Poznałem Luca Bessona w 1980 r., kiedy był asystentem reżysera przy kręceniu jakiejś komedii. Szukałem wówczas pracy. Miałem przy sobie zdjęcie. Na jego odwrocie opisałem wszystko, co dotychczas robiłem - czułem się zbyt skrępowany, by mówić, że jestem aktorem i szukam pracy. Usiadłem więc przy nim. On spojrzał na mnie i zapytał: "Masz swoje zdjęcie?". Bez słowa dałem mu je. Na kolejne pytanie: "A co ostatnio grałeś?", odpowiedziałem: "Przeczytaj na odwrocie". Wówczas Besson się roześmiał. Tak wyglądało nasze spotkanie. Natychmiast staliśmy się przyjaciółmi - Besson jest przede wszystkim moim przyjacielem, a dopiero potem reżyserem.
- Rola Leona jest znakomita. Udało się panu wykreować postać sympatycznego zawodowego mordercy, który zaprzyjaźnia się z dziewczynką.
- W filmie tak właśnie to miało wyglądać. Besson wymyślił, by w relacji Leona z dziewczynką nie było nawet cienia perwersji. Obraz miał pokazać zupełnie inny, odmienny, dziwny świat. Luc, reżyserując go, starał się ukazać ogromną samotność zawodowego mordercy. Jestem bardzo zadowolony z tej roli i lubię ten film.
- Oglądając filmy, w których pan wystąpił, odnosi się wrażenie, że pana obecność na ekranie wystarcza, by przykuć uwagę widza. Nie musi pan specjalnie grać - wystarczy, że pan jest. Czy ma pan tego świadomość?
- Odkryłem to po nakręceniu "Wielkiego błękitu". Dla mnie to nic nie znaczy, ale zaczęto mówić o mnie: jego postać. Cóż to takiego ta "moja postać"? W teatrze wykonujemy takie ćwiczenie: trzy osoby spotykają się w zamkniętym pokoju, jakby czekały w kolejce do dentysty. Nagle wchodzi jeszcze jedna i natychmiast zmienia się aura tego miejsca. To oznacza, że każdy ma swoją aurę. Ciężko jest to jednak zagrać. Trzeba mieć to w sobie, to pewien dar, talent. Pamiętam, jak ktoś powiedział mi: "Świetnie zagrałeś, zapewne jesteś Włochem", na co odparłem: "Nie, jestem Hiszpanem". To część naszej profesji, by nie pokazać tego, jak budowana jest rola, jakiego materiału się używa. Gra musi być tak prosta, by nie zauważono włożonej w nią pracy. Mam nadzieję, że tak właśnie gram.
- Przyjął pan komediową rolę w filmie "Goście". Jak radzi sobie pan z takimi rolami? Jakie ma pan poczucie humoru?
- Staram się nigdy nikogo nie męczyć tym, co robię. To moje założenie. Nie jestem aktorem komediowym i dlatego początkowo bałem się żartów. Uważam, że "Goście" to dobry film, naprawdę go lubię. Zdaję sobie jednak sprawę, że poczucie humoru w każdym kraju jest inne. Dlatego w świecie komedii poruszam się bardzo ostrożnie. Bardzo lubię ludzi. Potrafię się cieszyć życiem. Mamy je tylko raz, należy więc z niego korzystać, nie nudzić się, nie niszczyć go. Wystarczy się otworzyć na świat.


Więcej możesz przeczytać w 37/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.