Fanklub Marsa

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Marsjański Woodstock" - tak nazwano założycielskie spotkanie Mars Society (Towarzystwo Marsjańskie) w University of Colorado w Boulder. Aby podpisać deklarację Mars Society, przyjechało ponad 700 osób z 40 państw świata, w tym ze Stanów Zjednoczonych, większości krajów europejskich i Japonii. Byli wśród nich naukowcy, studenci, pracownicy przemysłu kosmicznego, przedstawiciele większości ośrodków NASA, biznes- meni, nauczyciele, prawnicy i fani science fiction.
"Marsjański Woodstock" - tak nazwano założycielskie spotkanie Mars Society (Towarzystwo Marsjańskie) w University of Colorado w Boulder. Aby podpisać deklarację Mars Society, przyjechało ponad 700 osób z 40 państw świata, w tym ze Stanów Zjednoczonych, większości krajów europejskich i Japonii. Byli wśród nich naukowcy, studenci, pracownicy przemysłu kosmicznego, przedstawiciele większości ośrodków NASA, biznes- meni, nauczyciele, prawnicy i fani science fiction.
Każdy z nich zapłacił 180 USD, by w trakcie czterodniowego spotkania dumnie nosić plakietkę "Mars or bust" ("Mars albo po nas") oraz wysłuchać prawie dwustu prezentacji i wykładów poświęconych tej planecie. Były astronauta John Young roztaczał wizje naszej przyszłości w kosmosie, Scott Horowitz, członek załogi promu Discovery, która w ubiegłym roku remontowała Kosmiczny Teleskop Hubble?a, oceniał ewentualną wyprawę na Marsa, a Everett Gibson przedstawił kolejne argumenty potwierdzające istnienie śladów marsjańskiego życia w kontrowersyjnym, wciąż badanym meteorycie ALH 84001. Prowadzono też dyskusje o technicznych możliwościach terraformowania Marsa, czyli "przerabiania" w planetę podobną do Ziemi, prezentowano projekty budowy baz, a NASA i ESA przedstawiały plany eksploatacji tej planety.
Wielu uczestników podkreślało, że możliwe jest wysłanie ludzi na Marsa przy wykorzystaniu obecnych technologii i za umiarkowaną cenę w niezbyt odległej przyszłości. Jeśli w ciągu najbliższych dwudziestu lat ludzie polecą na tę planetę, pierwsza międzynarodowa konferencja Mars Society będzie historycznym spotkaniem. Jej wyjątkowość podkreślił moment podpisania deklaracji powołującej do życia towarzystwo. Manifest liczący 800 słów zaczyna się następująco: "Nadszedł czas, aby człowiek udał się w podróż na Marsa. Jesteśmy gotowi. Chociaż ta planeta jest odległa, dziś jesteśmy lepiej przygotowani, by wysłać tam ludzi, niż wtedy, gdy szykowaliśmy się do podróży na Księżyc. Jeśli wystarczy nam chęci, możemy stanąć na Marsie w ciągu dekady."
Miłośnicy tej planety mają przynajmniej jedną wspólną cechę: czytali "Czas Marsa" Roberta Zubrina, kierującego Mars Society. 46-letni Zubrin jest inżynierem lotów kosmicznych. Pracował w słynnych zakładach Lock- heed Martin, gdzie skonstruowano między innymi rakietę Tytan-4, która wyniosła w kosmos międzyplanetarne sondy Voyager, Galileo i Cassini. Obecnie prowadzi własną firmę Pioneer Astronautics i nadal zajmuje się budową rakiet. Jego wykład otwierający spotkanie w Boulder zelektryzował publiczność: "Potrzebujemy nowego celu w naszym życiu. W tym momencie historii prawdziwym wyzwaniem może być eksploracja Marsa i osadnictwo na nim. Mówi się, że byłoby to najdroższe przedsięwzięcie w historii ludzkości, że jest nie do zrealizowania i nigdy się nie uda. Nieprawda. Aby wysłać tam ludzi, nie potrzebujemy technologii rodem z filmu science fiction, równoległego wszechświata, 450 mld USD ani gigantycznych statków międzyplanetarnych. Możemy wykorzystać dobrze nam znane techniki. Nie należy czekać przez kolejnych dwadzieścia, trzydzieści lat. Trzeba to zrobić w ciągu dekady i taki jest nasz plan" - mówił Zubrin, wspierany gorącymi owacjami.
Mars Society zamierza wywierać presję na zorganizowanie załogowej wyprawy na Marsa, niezależnie od tego, czy znajdą się na ten cel fundusze publiczne, czy sfinansują ją prywatni inwestorzy. Przyznaje jednak, że przygotowanie prywatnej misji jest znacznie trudniejsze i zajęłoby więcej czasu. W 1990 r. NASA sporządziła projekt załogowej ekspedycji na Marsa; jej koszt oszacowano na 450 mld USD, a czas realizacji na trzydzieści lat. - Według scenariusza NASA, nie ma szans, abyśmy tam kiedykolwiek polecieli - mówi Zubrin. Najnowszy plan agencji zakłada, że wysłanie ludzi na Marsa byłoby możliwe przed 2014 r., a niezbędne pieniądze mieściłyby się w budżecie przeznaczonym na badanie przestrzeni kosmicznej. Bez prezydenckiej zgody agencja nie może jednak wiele zrobić w tym kierunku.
Zubrin opracował własny projekt ekspedycji "Mars Direct"; opisał go wspólnie z Richardem Wagnerem w "Czasie Marsa". Proponuje szybsze i tańsze niż w planie NASA wysłanie ludzi na Marsa. Koszty misji mogą być niewielkie. Możliwe jest wykorzystanie bogactw naturalnych tej planety jako paliwa dla statku, którym załoga powróciłaby na Ziemię, a także używanie pojazdów do poruszania się po Marsie. Niewielką wytwórnię paliwa może skonstruować w garażu chemik amator; przeprowadzane byłyby w niej reakcje chemiczne znane od stu lat. Minifabryka wsysałaby dwutlenek węgla z marsjańskiej atmosfery i - łącząc go z przywiezionym z Ziemi wodorem - wytwarzałaby metan. Dwa statki służące do transportu ekspedycji na Marsa i z powrotem można wysłać bezpośrednio na planetę, wykorzystując rakietę podobną do Saturna V z misji "Apollo". Bardziej ostrożna wersja zakłada wyekspediowanie dodatkowego statku z zapasowym paliwem rakietowym. Koszt misji oszacowano na 30 mld USD (budowa i eksploatacja międzynarodowej stacji kosmicznej pochłonie 100 mld USD). - Gdybyśmy chcieli, moglibyśmy wyprawić ludzi na Marsa za dziesięć lat. Zależy to jednak od tego, czy deklaracja prezydenta Clintona o zwiększeniu środków na badania tego globu, złożona w ubiegłym roku po lądowaniu Pathfindera, znajdzie odzew w Kongresie, do którego należy ostateczna decyzja. Na sfinansowanie takiego programu należałoby przeznaczać 3 mld USD rocznie przez dziesięć lat. Przekazywanie 15 proc. funduszy NASA stanowiących 1 proc. budżetu federalnego byłoby bardzo niską ceną za otwarcie drogi do nowego świata - ocenia Zubrin. NASA po zapoznaniu się z tą propozycją zredukowała koszt swojej wyprawy do 50 mld USD, lecz poza tym do dziś nie zrobiła nic więcej.
Mars Society ma konkretne cele: pierwszy to wykorzystanie ziemskich rejonów polarnych do testowania pomysłów, które mają być realizowane na Marsie. Na terenie obozu geologicznego NASA na Arktyce (na wyspie Devon) ma powstać niewielka stacja naukowa. Ze względu na niepowtarzalne warunki geologiczne - przypominające środowisko marsjańskie - można tam wybudować prototyp załogowej bazy, testować sprzęt i technologie, poznać reakcje załogi pracującej w ekstremalnych warunkach i izolacji. Drugi projekt zakłada wysłanie balonów lub gondoli z kamerą, która - lecąc nad powierzchnią Marsa - umożliwiłaby wykonywanie zdjęć o rozdzielczości nieosiągalnej z orbity. Byłyby one niezbędne do wyznaczenia miejsca lądowania załogi i założenia ewentualnej bazy. Twórcy Mars Society planują umieścić je na pokładzie statków NASA lub ESA, mających lecieć na Marsa w 2001 r. lub 2003 r. Skromna misja nie tylko pomogłaby towarzystwu zdobyć wiarygodność, ale przyspieszyłaby jego wysiłki zmierzające do wysłania własnej, automatycznej sondy.
Mars Society odniosło już pierwszy sukces w Waszyngtonie. Niedawno Kongres zredukował o 60 mld USD finanse NASA przeznaczone na badanie Marsa, by uzyskać dodatkowe pieniądze na łatanie nieustannie powiększającej się dziury w budżecie międzynarodowej stacji kosmicznej. Oznaczało to rezygnację z automatycznego pojazdu Athena, który miał być wyekspediowany na czerwoną planetę w 2001 r. Internetowa kampania Mars Society przekonała Senat do przekazania 20 mld USD na misję w 2001 r.; dzięki temu można pokryć koszt wysłania skromnego pojazdu.
Wielu specjalistów uważa jednak, że jedynym sposobem umożliwiającym realizację wyprawy załogowej jest zorganizowanie niezależnej od NASA prywatnej ekspedycji. Co roku w Stanach Zjednoczonych tylko na sponsorowanie wydarzeń sportowych wydaje się miliardy dolarów. Pieniądze można by zdobyć na Wall Street z loterii marsjańskiej, której zwycięzca byłby szkolony na członka pierwszej załogi, lub zakładając kluby marsjańskich inwestorów, sprzedających reklamę na rakietach i ubrania astronautów. Jeśli w sektorze prywatnym znajdą się jednak fundusze, mogą starczyć zaledwie na opłacenie misji automatycznych, nie zaś ekspedycji załogowej. Główną przeszkodą w prywatnych misjach jest to, że na wysłaniu ludzi na Marsa nie da się zarobić. Jest więc możliwe, że z powodu wysokich kosztów dotrzemy tam dopiero wówczas, gdy koszty podróży znacznie zmaleją, czyli nie wcześniej niż za czterdzieści, pięćdziesiąt lat. 



Więcej możesz przeczytać w 36/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.