Morze sobiepaństwa

Morze sobiepaństwa

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jeśli Polska nie osiadła jeszcze na mieliźnie pustosłowia i dyletantyzmu, to tylko dlatego, że rozwija się wbrew codziennym praktykom klasy politycznej
W ciągu tygodnia troje dziennikarzy - Amerykanka, Niemiec i Włoch - niezależnie od siebie uskarżało się na arogancję i pyszałkowatość polskich ministrów. Walendziak, by podjąć decyzję, czy przyjmie publicystkę z USA, o której względy zabiegają politycy na całym niemal świecie, domaga się przesłania tematów rozmowy, co damę z Kalifornii zrazu ubawiło, potem jednak zirytowało. Handke zbywa przedstawiciela prasy włoskiej gadaniną swoich urzędników. Maksymowicz przez tydzień nie potrafi ustalić terminu spotkania z jednym z najbardziej wpływowych dziennikarzy niemieckich. Politolog z USA mówi, że "dzisiejszy rząd polski ma zadęcie bardziej monarsze niż junta Jaruzelskiego, nie wspominając już chętnych do gadulstwa dygnitarzy w czasach Gierka".
Oczywiście, można wzruszyć na to ramionami. Nie będzie dziury w niebie, gdy prasa zagraniczna napisze, że polscy ministrowie nie mają pojęcia, jak należy traktować media. My w kraju wiemy, że oni nie mają pojęcia także o innych sprawach. Znaczna część społeczeństwa wyraża przekonanie, że to jest rząd słaby i mizerny. Na tle swych ministrów premier wygląda jak mąż stanu, bo na razie nie mówi głupstw, a tylko banały. Jego pełnomocnik do spraw rodziny bije rekordy sofistyki, ale niektórzy twierdzą, że jest to jednak cynizm i głupota. Kapera oznajmia w telewizji, że 80 proc. rodzin wielodzietnych znajduje się w nędzy, a półtora miliona młodych małżeństw nie ma własnego mieszkania. Wyciąga z tego nabożny wniosek, że należy płodzić więcej dzieci. Z kolei sprawa Czarneckiego jest świadectwem bezprzykładnego upartyjnienia państwa. Działacz ZChN oświadcza, że w rozmowach z premierem na temat odwołania Czarneckiego "broniono Ryśka zaciekle i skutecznie". Tak oto polityczny dyletant demaskuje złą wolę własnego stronnictwa. Fakt, że panowie z rozmaitych partyjek myślą nade wszystko o stołkach dla swoich Ryśków, zamiast się troszczyć o interes państwa, został publicznie potwierdzony. Cynizm, głupota i śmieszność w jednym stoją domku. Coraz więcej u nas sieczki słów, coraz mniej faktów umacniających autorytet państwa. Lecz nie może być inaczej, skoro wielu polityków wciąż pływa w akwarium ideologicznych urojeń, zamiast się zajmować praworządną administracją życia publicznego. Jeśli Polska nie osiadła jeszcze na mieliźnie pustosłowia i dyletantyzmu, to tylko dlatego, że rozwija się wbrew codziennym praktykom klasy politycznej.

Usłyszałem w TVP kilka słów, jakie wypowiedziała pani Karasińska-Fendler po otrzymaniu nominacji na szefową KIE. Mówi jasno, prosto, konkretnie. Odniosła się z lekką ironią do głupstw Czarneckiego, który wprawdzie zapowiadał "twardą walkę o interes narodowy", ale swą ignorancją sprawił, że obcięto nam w Brukseli milionowe kwoty. Powiedziała, że nie wolno tracić czasu na wielkie słowa i nie wolno tracić wielkich pieniędzy. Szkoda, że dopiero teraz premier znalazł osobę fachową i kompetentną, której wcale nie trzeba było daleko szukać, bo pani Karasińska-Fendler jest dobrze znana w kręgu specjalistów zajmujących się problemami integracji.
Na stacji w Muszynie jacyś ludzie wysypali ziarno z kilkunastu wagonów towarowych. Miał to być podobno chłopski znak protestu przeciwko polityce rolnej rządu. Ale polski chłop, który świadomie niszczy ziarno na chleb, już nie jest polskim chłopem, lecz łobuzem i lumpem. I tak należy go traktować.

W dziedzinie obyczajów publicznych dryfuje Polska na groźną mieliznę. Jeśli tak dalej pójdzie, będziemy tu mieli jakieś Dzikie Pola Europy. Mam na myśli łamanie prawa, codzienne szantaże polityczne, słabość państwa i powszechną niemal pogardę dla jego instytucji. Pewni swej bezkarności kloszardzi, wspierani autorytetem księdza, który szydzi ze starań policji i PKP, okupują od miesięcy Dworzec Centralny w Warszawie. Nikt nie jest dość silny, stanowczy i konsekwentny, by im się przeciwstawić. Owładnięty nacjonalistycznym i dewocyjnym szałem Kazimierz Świtoń prowadzi akcję mnożenia krzyży w Oświęcimiu. Nie jest to żaden akt pobożności, lecz polityczny szantaż, wymierzony w państwo i biskupów polskich. Mogło się zdawać, że w tak doniosłej sprawie wypowiedzą się wspólnym głosem zarówno Kościół, jak i państwo. Stało się inaczej. Prymas przychyla się do ciemnego klerykalizmu rozmaitych marginalnych środowisk, widać są mu takie poglądy bliższe niż rozumne głosy niektórych wybitnych biskupów i księży. Buzek wygłasza namaszczone nonsensy, że "krzyże w Polsce znajdują się w gestii Kościoła". W ten sposób szef rządu usiłuje ograniczać suwerenność państwa, co jest absurdalne. Rzekomi obrońcy chłopskich interesów niszczą setki ton ziarna, a publiczna telewizja dopuszcza ich przed kamery, by wygłaszali wojownicze tyrady. Sądy ścigają jakieś nierozsądne matki weganki, ale zezwalają, by notoryczne łobuzy odpowiadały z wolnej stopy. Dziennikarze z obłudną troską informują o tych wszystkich sprawach, ale jakoś nie słychać, aby się wypowiadali wyraźnie i stanowczo w obronie państwa. Smutna prawda jest taka, że Polska coraz bardziej nierządem stoi, a rząd Buzka, zamiast rządzić, zajmuje się zachwalaniem rozmaitych niejasnych i źle przygotowanych reform. Tymczasem sprawą pierwszą i chyba jedyną jest dzisiaj egzekwowanie przepisów prawa, by było ono wreszcie szanowane. Tylko na tym powinien się aparat państwa skoncentrować. Dopiero kiedy nastanie jaki taki porządek prawny, będzie można serio myśleć o innych problemach. Obawiam się, że dzisiaj najrozumniejsza nawet reforma utonie w morzu sobiepaństwa, korupcji i wzgardy, jaką obywatele żywią do państwa i jego instytucji.

"Co to za kobieta, która ma duchowe konflikty, zamiast mieć dzieci?!", "Spełnienie się w miłości rodzinnej, poczęcie i urodzenie dziecka - oto bohaterskie zadanie kobiety!", "Każde dziecko, które rodzi kobieta, to bitwa wygrana w walce o byt narodu!", "Kobiety chcą być żonami i matkami. Nie tęsknią za fabryką, biurem czy parlamentem. Bliższy ich sercu jest swojski dom, kochany mąż i gromadka szczęśliwych dzieci...". Wbrew pozorom, nie są to cytaty z tekstów posłanki Nowiny-Konopczyny albo m.in. Kapery. Przytaczam tu wypowiedzi przywódców NSDAP - Streichera i von Schiracha. Na koniec cytat z samego Hitlera: "Jak przywrócić kobiecie jej godność? To proste. Jeśli liberalne organizacje kobiece w swych programach zawierały liczne punkty, wychodzące od tak zwanego intelektu, to program naszego ruchu zawiera tylko jeden punkt: dziecko".
Szkoda, że nasi specjaliści w dziedzinie polityki prorodzinnej są marnie oczytani i jeszcze marniej wykształceni. Gdyby mieli więcej wiedzy, byliby zapewne bardziej ostrożni w sposobie formułowania opinii i w tej upiornej statystyce, która jest - mam nadzieję - nieświadomym, ale pełnym grozy kopiowaniem zbrodniczych wzorów.

Prymas wycofał poprzednie opinie na temat krzyży w Oświęcimiu. Jest to dowód rozumu i odwagi. Jest to też przykład, dla innych, by uczciwie i z godnością prostowali swoje pomyłki.
Więcej możesz przeczytać w 35/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.