Zapaść

Dodano:   /  Zmieniono: 
W Polsce wytworzyła się specyficzna tradycja torpedowania wydatków na infrastrukturę
W roku 1999 na polskie drogi bud- żet przeznaczy nieco ponad 4 mld zł, czyli tyle samo, ile dotychczas, choć akcyza od paliw płynnych ma się zwiększyć o ponad 25 proc. Infrastruktura - to, co stanowi podłoże, fundament struktury gospodarki - ani nie miała szczęścia do Polski Ludowej, ani też nie cieszy się względami Polski Rynkowej. W krótkowzrocznej gospodarce socjalistycznej inwestowanie w to, co bezpośrednio nie zwiększa wskaźników produkcji, nie było modne. Wobec tego nie martwiono się o niszczejące wodociągi i kanalizację sprzed pierwszej wojny światowej, o jakość przewodów gazowych, różnych rurociągów. Nowe budowano tak, by zapewnić stałą pracę brygadom awaryjnym. Elektryfikacja wsi obliczona była na oświetlenie, a nie na pobór mocy. Telefon uważany był za luksus, a drogi powstawały poprzez wylewanie najgorszych gatunków asfaltu(?) na nie umocnione podłoże.
Polska Rynkowa ma też ciągle ważniejsze(?) wydatki (jak choćby wielomiliardowe zapomogi dla wsi) aniżeli budowa dróg i mostów. Jak ktoś słusznie zauważył - stajemy się właśnie korkiem Europy. Rekordowo nieporadne było Ministerstwo Transportu lewicowej koalicji w latach 1993-1997. Potrafiono wtedy postawić kosztowny terminal celny w Słubicach, nie budując doń izolowanej od ruchu krajowego drogi i umożliwiając w ten sposób gigantyczny przemyt. Nie zrobiono ani jednego kroku w kierunku przestawienia części transportu drogowego na szyny kolejowe i drogi wodne. Stopień zaawansowania budowy autostrad jest żaden. Kilkudziesięcioletnie zapuszczenie dróg wodnych nie pozwala nawet myśleć o ich konkurencyjności, tak oczywistej w wielu innych krajach.

Kolejne emisje wysoko oprocentowanych obligacji państwowych to powód do smutku,
a nie do radości


W Polsce wytworzyła się specyficzna tradycja torpedowania wydatków na infrastrukturę potrzebami społecznymi (czytaj: żądaniami pieniędzy przez mających siłę przebicia). Sprawy doraźne nadal dominują nad tym, czego wymaga od nas przyszłość. Zupełnie tak, jakbyśmy mogli sobie powiedzieć: aprés nous le deluge (po nas potop). Ten samobójczy stosunek do przyszłości można sobie różnie tłumaczyć. Niektórzy mówią wprost, że jest to wyraz braku poczucia stabilności naszego państwa, naszej wspólnoty, wyraz poczucia obcości wobec państwa, nadal często uważanego za wrogie, ale równocześnie zobowiązane do opiekuńczości. Liczy się tylko to, co można od państwa wyciągnąć, a nie to, co trzeba robić, by je wzmacniać. Niemal klasyczną ilustracją takiego stosunku do państwa jest struktura wydatków budżetowych, w której trudno się doszukać tego, co najważniejsze - wydatków majątkowych, inwestycyjnych, właśnie na infrastrukturę. Ciągle jeszcze za mało Polaków zdaje sobie sprawę, że bez rozwiniętej infrastruktury nowoczesna gospodarka nie może po prostu funkcjonować, że tylko wydatki na infrastrukturę można uznać za ważny powód uzasadniający zaciągnięcie długu. Na razie bowiem krajowy dług publiczny, zaciągnięty już po 1990 r., przekroczył 100 mld zł i służy wyłącznie doraźnemu łataniu dziur, a nie budowaniu przyszłości. Ponosząc najrozmaitsze, często zupełnie nieuzasadnione wydatki, nie dbamy zupełnie o egzekwowanie solidnej pracy tych, których finansujemy, a zwłaszcza o ciągłość, codzienność różnych konserwacji, remontów. Notabene, kiedy niedawno napisałem o spotkaniu z "działaczem" nie rozumiejącym mechanizmu długu publicznego, nie rozumiejącym, że jego wzrost zmniejsza możliwości ponoszenia dalszych wydatków, nie przypuszczałem, iż wkrótce spotkam faceta, który szeroko otworzy oczy na moje stwierdzenie, że kolejne emisje wysoko oprocentowanych obligacji państwowych to powód do smutku, a nie do radości.
Edukację czas zacząć! Rok szkolny za pasem!
Więcej możesz przeczytać w 33/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.