Dobrobyt czy nędza?

Dobrobyt czy nędza?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Obecna wartość PKB przypadająca na Polaka porównywalna jest z amerykańskim dochodem w roku 1953 i niemieckim w 1962
Ostatnie powodzie - jak podaje Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej - spowodowane były wzmożonym płaczem polityków partii lewackich (i prawackich) nad nieszczęsną dolą społeczeństwa (narodu) polskiego, doprowadzonego na skraj nędzy przez reformy gospodarcze. Równocześnie większość ekonomistów twierdzi, iż w ostatnich latach standard życiowy Polaków wyraźnie wzrósł, a ich niezadowolenie bierze się z tego, że chcieliby mieć kapitalizm na stole, a socjalizm w pracy. Według trafnego - moim zdaniem - sformułowania prof. Jana Winieckiego: "Polak chciałby własnym mercedesem dojeżdżać do swojej (po powszechnym uwłaszczeniu) fabryki syrenek".
W odróżnieniu od wielu innych tematów poruszanych podczas nocnych rozmów rodaków spór o to, czy jesteśmy biedni (ale piękni), czy zamożni na tyle, na ile zasługujemy, można spróbować rozstrzygnąć empirycznie.
Większość źródeł podaje, że produkt krajowy brutto przypadający na mieszkańca wynosi w Polsce ok. 4000 USD. Wielkość ta bierze się z prostego przeliczenia rodzimej waluty (według aktualnych tabel kursowych) na banknoty z wizerunkiem amerykańskich prezydentów. Taki rachunek zafałszowuje jednak rzeczywistą skalę naszego bogactwa. Po prostu ceny większości artykułów są w Polsce znacznie niższe niż w wyżej rozwiniętych krajach. A zatem ci, którzy krzyczą, że "zarobki mamy wschodnie, a ceny zachodnie", najzwyczajniej w świecie kłamią. Zarobki mamy - rzeczywiście, jak przystało na kraj słabo rozwinięty - wschodnie, a ceny "półzachodnie". Dlatego też o wiele dokładniejsze są porównania polegające na wyliczeniu wartości PKB według rzeczywistej siły nabywczej walut (tzw. PPP - Purchase Power Parity). CIA - zdaniem wielu Polaków, najlepiej poinformowana instytucja świata - podaje, że w takim rachunku Polska z produktem na osobę w wysokości 6800 USD (w 1997 r.) plasuje się na 83. miejscu w świecie (na 223 kraje, z których udało się sklasyfikować 193; dla porządku dodajmy, że najbiedniejszy ze sklasyfikowanych krajów, Sierra Leone, ma PKB per capita w wysokości 530 USD). Ponieważ klasyfikacja uwzględnia także kraje mniejsze od warszawskiej gminy Centrum, do dalszych porównań wykorzystam statystyki krajów OECD (Organization of Economic Cooperation and Development zrzesza 29 największych i najwyżej rozwiniętych krajów). Wedle szacunków tej organizacji, w 1998 r. PKB per capita Polski wyniósł 8014 USD i był czterokrotnie niższy niż w USA (32 328 USD) i prawie trzykrotnie niższy niż w Niemczech (23 010 USD).
Taka relacja bogactwa wynika oczywiście z porównania wielkości średnich arytmetycznych. Dlatego stosunek bogactwa przeciętnego pana Kowalskiego do bogactwa Mr Smitha czy Herr Schmidta może być nieco inny. I jest oczywiste, że ze względu na mniejsze zróżnicowanie stopy życiowej takie porównanie wypada dla nas korzystniej. Jest oczywiste także, że trzy-, czterokrotnie mniejszy PKB nie oznacza, że Polak je jedną trzecią tego, co Niemiec, przy anginie otrzymuje czterokrotnie mniejszą niż Amerykanin dawkę penicyliny, a przy niestrawności jedynie 25 proc. rodaków może skorzystać z lewatywy. Dlatego poszukajmy innej metody odpowiedzi na tytułowe pytanie.
Zapraszam szanownych czytelników do podróży w czasie. Znając wskaźniki wzrostu gospodarczego, można wyliczyć, w którym roku produkt krajowy brutto był w tych krajach taki sam jak teraz w Polsce. Dla USA był to rok 1953, dla Niemiec (wówczas RFN) - 1962 r. Wysiadając z wehikułu czasu w tamtych latach i tamtych krajach, możemy stwierdzić, jak żyło się nad Renem i Potomakiem w czasach, gdy mieszkańcy USA i Niemiec Zachodnich byli tak samo wydajni jak my w ostatnich miesiącach mijającego stulecia.
W obydwu wypadkach powinniśmy się poczuć jak w domu (z tą może różnicą, że w 1953 r. nie wydawano jeszcze w USA "Playboya", a prezydent Kwaśniewski jest jednak niższy od Adenauera i Eisenhowera). Większość wskaźników jest jednak zbliżona. Różnice, jeżeli są, wypadają na naszą korzyść, biorąc pod uwagę standard życia, i na naszą niekorzyść w zakresie wydajności pracy. Mamy większą szansę na tzw. urodzenie żywe, gdyż śmiertelność niemowląt jest dzisiaj w Polsce trzykrotnie niższa niż w USA i Niemczech Zachodnich w okresie przyjętym do porównań. A po urodzeniu żyć będziemy o dwa lata (mężczyźni) lub pięć lat (kobiety) dłużej. Dodajmy przy tym, że zarówno wielki spadek śmiertelności niemowląt, jak i wydłużenie życia jest fenomenem ostatniej dekady. W schyłkowym okresie komuny śmiertelność niemowląt była stabilna, a średnia długość życia nawet malała. Znakomity - w świetle przedstawionych porównań - stan zdrowia Polaków jest zapewne związany z tym, że Kowalskiego leczy teraz dwukrotnie więcej lekarzy niż Smitha w 1953 r. i Schmidta w 1962 r. Dentystów jest natomiast u nas nieco mniej - a zatem na stan naszych zębów miało wpływ nie tylko to, że przegryzaliśmy żelazną kurtynę, i że kilka z nich straciliśmy na UB, walcząc o wolność.
O przyszły dobrobyt, inwestując mniej, niezbyt dbamy. Wynoszący 22 proc. udział akumulacji w PKB jest wprawdzie dokładnie taki sam jak w USA w 1953 r. Pamiętajmy jednak, że Stany Zjednoczone nie tylko nie zostały zniszczone podczas II wojny światowej, ale nawet przeżyły w tym czasie boom inwestycyjny. Natomiast w porównaniu z Niemcami z 1962 r. nasz obecny wskaźnik akumulacji jest o cztery punkty procentowe niższy. I to mimo że w 1962 r. Niemcy dawno już zakończyły okres odbudowy, a my ciągle jeszcze wydobywamy się ze zgliszcz gospodarki planowej. Co jeszcze gorsze, inwestujemy porównywalnie mniej mimo wyższego bezrobocia. Trzeba jednak - gwoli sprawiedliwości - dodać, że niskie bezrobocie niekoniecznie było zasługą znakomitej polityki gospodarczej Adenauera i Eisenhowera. Po prostu w okresie powojennym wysoki stan zatrudnienia wszędzie na Zachodzie był rzeczą normalną, a zjawisko pracy na czarno przed 40-50 laty w cywilizowanym świecie było praktycznie nieznane.
Nasi rolnicy mają tyle samo ciągników, ile mieli Niemcy w 1962 r., chociaż wytwarzają dzisiaj nieco mniej artykułów pochodzenia roślinnego i hodują znacznie mniej zwierząt. Mimo to spożycie mięsa mamy niemal takie samo: Polska - 62 kg, Niemcy - 64 kg. Aby nieco działaczy chłopskich zaszokować, dodajmy, że w 1950 r. spożycie mięsa w Niemczech wynosiło tylko 22 kg na osobę. A zatem niemieccy bauerzy, przy bardzo podobnej strukturze agrarnej i bez państwowych dotacji, potrafili na tyle zwiększyć wydajność, że udało im się przez dwanaście lat (czyli do 1962 r.) potroić produkcję mięsa.
Nie mieszkamy w gorszych warunkach niż Niemcy i Amerykanie; zagęszczenie mieszkań jest takie samo - 0,8-0,9 osoby na izbę. Mamy nieco mniej samochodów niż Amerykanie w 1953 r. (w Polsce - 240, a w USA - 270 na 1000 mieszkańców) i dwa razy więcej niż Niemcy w 1962 r. (124 na 1000 mieszkańców). O dziwo mamy także - i to nie licząc komórek - więcej telefonów (co prawda, w statystykach trudno znaleźć podział na telefony atrapy i te, z których można się gdziekolwiek dodzwonić).
Podsumowując, z powyższej krótkiej podróży w czasie powinniśmy wrócić zadowoleni i umocnieni w przekonaniu, że nie mamy zbytnich powodów do narzekań. Zwłaszcza że - o czym przypominam tym wszystkim, którzy z nostalgią wspominają PRL i psioczą na obecne czasy - sam fakt, iż mamy wolność narzekania, jest pewną wartością. Albowiem, jak mawiał stary mądry Żyd: "Jeżeli w jakimś kraju można narzekać - to nie można narzekać".
Skoro już jednak narzekamy, pamiętajmy o dwóch rzeczach. Pierwsza, to oczywisty fakt, że PKB na mieszkańca jest najlepszą miarą przeciętnej wydajności pracy. Pokazuje, ile przeciętny obywatel wytwarza i - tym samym - ile mu się należy. I Polska z wielkością produkcji wynoszącą 6800 USD na mieszkańca jest biedniejsza od takich potęg gospodarczych (niektóre z nich nie są nam znane nawet z nazwy), jak Bermudy, Singapur, Hongkong, Kajmany, Aruba, Bahama, Guam, Grenlandia, Nowa Kaledonia, Święty Piotr i Miquelon, Polinezja Francuska, Martynika, Malezja, Brytyjskie Wyspy Dziewicze, Mauritius, Nauru, Północne Wyspy Mariana, Gwadelupa, Portoryko, Palau, Wenezuela, Meksyk, Trynidad i Tobago, Antiqua i Barbuda, Panama, Seszele.
Po prostu w skali państwa i narodu nie może być tak, że pracujemy w wytwórni "Czaru Pegeeru", a po pracy degustujemy francuskiego szampana. Z tych samych względów niemożliwe jest funkcjonowanie gospodarstw rolnych, w których jest jeden ciągnik, jedna krowa, jeden prosiak i jeden mercedes.
I rzecz druga. Za dwadzieścia parę lat (jak dobrze pójdzie) możemy osiągnąć obecny poziom dobrobytu Stanów Zjednoczonych. Oznaczać to będzie, że dystans dzielący nas od tego najbogatszego dużego kraju zmniejszy się o połowę. Oznaczać to będzie także, że pod względem bogactwa dogonimy Izrael i wyspę Guam. Zapewne nie spowoduje to, że wszyscy będziemy szczęśliwi (ludzie biedni są także w USA i na wyspie Guam), niemniej jednak będziemy bogatsi. To możemy zrobić.
A jeśli pytacie państwo, jak to zrobić, odpowiadam następującą anegdotą (nie jest prawdziwa, ale za to świetnie wymyślona). Przed laty pisywałem dla pewnego tygodnika powieść kryminalną w odcinkach. Jej bohaterem był detektyw dzielniejszy od Dziewulskiego, bardziej dociekliwy niż Macierewicz i piękniejszy niż Borewicz. Powieść szła świetnie, ale pracodawca płacił słabo. Wobec tego w końcówce odcinka mojego idola wydałem w ręce wrogów, którzy zakuli go w kajdany, zaszyli w nieprzemakalnym worku i z samolotu zrzucili do oceanu pełnego rekinów. Po napisaniu tych słów spokojnie zażądałem podwyżki. Oczywiście szef wylał mnie na zbity pysk i zaczął się rozglądać za następcą. Niestety, nawet Bratny nie potrafił wybrnąć z tej sytuacji. Po podwyżce, następny odcinek zaczynał się tak: "Nasz bohater nadludzkim wysiłkiem wydostawszy się z tych wszystkich opresji...".
A zatem odpowiadam, w jaki sposób możemy dogonić przez dwadzieścia (i parę) lat wyspę Guam: wszyscy - nadludzkim wysiłkiem. Jednostkowo paru osobom może to się udać wcześniej. Oczywiście, jeżeli będą miały takie kwalifikacje, że Bratny nie będzie potrafił ich zastąpić.

Więcej możesz przeczytać w 35/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.