Czeska choroba

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dzisiejsza nieobecność Vaclava Havla na Hradczanach spowodowana jest już piątym, licząc od listopada 1996 r., długotrwałym pobytem głowy czeskiego państwa w szpitalu. Już po raz trzeci jego życie znalazło się w stanie bezpośredniego zagrożenia.
Jeśliby ktoś jednak sądził, że sytuacja ta wywołała w Czechach dyskusje o jej politycznych konsekwencjach czy chociaż zaowocowała spekulacjami wokół nowej osoby, która miałaby objąć fotel prezydenta, tego spotka zawód. Kwestie te wciąż są nad Wełtawą tematem tabu, choć takie zachowanie coraz bardziej przypomina chowanie głowy w piasek.

Po raz kolejny niezbyt skomplikowany zabieg chirurgiczny - usunięcie sztucznego ujścia jelita grubego założonego Havlovi cztery miesiące wcześniej przez lekarzy w Innsbrucku - przekształcił się w prawdziwy horror. Znów pierwsze posłuszeństwa odmówiły płuca. Tchawica Vaclava Havla jest bowiem naturalnie wąska, a do tego zagięta w efekcie "powędrowania" w górę uszczuplonego o część zaatakowaną nowotworem prawego płata płuc. Przeprowadzając przed dwoma laty operację, lekarze zapomnieli podwiązać go do klatki piersiowej. Sytuacja ta powoduje, że podczas oddychania w pozycji leżącej płuca są niedotlenione, przepełniają się śluzem, co automatycznie stwarza zagrożenie infekcją. Tak stało się i tym razem, kiedy w płucach prezydenta Havla rozwinęły się ogniska zapalne. Gdy lekarze wzmagającemu się zapaleniu płuc starali się zaradzić kolejnymi kombinacjami antybiotyków, stała się rzecz jeszcze groźniejsza. W efekcie alergicznej reakcji na leki serce prezydenta wpadło w arytmię. Przez pół godziny liczba jego skurczów wynosiła ok. 200 na minutę, co odpowiada mniej więcej rytmowi serca sportowca podczas skrajnego wysiłku fizycznego. Tę groźną sytuację udało się przerwać dopiero za pomocą impulsów elektrycznych. Teraz stan zdrowia prezydenta Havla lekarze określają jako zadowalający, a nawet dobry.
Być może atmosfera dramatu, w jakim przebiegała ta operacja (podobnie zresztą jak poprzednie), powoduje, że zdrowotne problemy Vaclava Havla nie do końca są przez Czechów zauważane. Nadal traktują go przede wszystkim jako swojego "Vaszkę", a nie jako ponoszącego odpowiedzialność za sprawne funkcjonowanie państwa prezydenta. Polityk, który publicznie wezwałby dzisiaj Havla do podania się do dymisji, popełniłby polityczne samobójstwo, mimo że częsta nieobecność prezydenta na Hradczanach jest powodem stałych opóźnień przy nominacjach czy odwołaniach wysokiej rangi urzędników państwowych i hamuje wiele innych ważnych dla życia publicznego działań. Najlepszym przykładem jest opóźnienie exposé premiera i momentu udzielenia wotum zaufania dla nowego, lewicowego rządu.
Dzieje się tak, choć prezydent Havel - jak sam przyznaje - coraz gorzej psychicznie znosi swoją niemoc, a ponadto w ostatnim czasie podejmuje decyzje w sposób impulsywny i nie zawsze przemyślany. Tak właśnie rodzą się gafy popełniane przez prezydenta. Tuż przed wyborami dla komercyjnej telewizji Nowa powiedział, że tylko "głosowanie za zmianą" (czyli na opozycję) może zapobiec nieuchronnemu ponoć zwyrodnieniu demokracji w Czechach. Po wyborach zapowiadał rozpoczęcie spotkań z liderami Komunistycznej Partii Czech i Moraw (pozostającej po 1989 r. w niemal całkowitej politycznej izolacji). Prezydent uzależnił to jedynie od zmiany nazwy partii. Kontrowersyjne było też udzielenie amnestii dwóm Romom, co uniemożliwiło dokończenie śledztwa w sprawie napaści na lidera czeskich neofaszystów Miroslava Sladka. Oczyszczeni z zarzutów stwierdzili, że reagowali na obraźliwe słowa, które napadnięty miał wypowiadać pod adresem głowy państwa, czego nie potwierdził film sporządzony na miejscu zdarzenia amatorską kamerą. Wyszło za to na jaw, że obaj amnestionowani mają na swoim koncie długi rejestr przestępstw, od kradzieży po usiłowanie gwałtu.
Tymczasem sytuacja, która ukształtowała się w Czechach w wyniku ostatnich wyborów parlamentarnych, jest nadzwyczaj delikatna. Z powodu animozji pomiędzy szefem chadeków Luxem a przewodniczącym Obywatelskiej Partii Demokratycznej (ODS) Vaclavem Klausem nie rządzi prawica, choć dysponuje większością w parlamencie. Rząd sprawują socjaldemokraci MilosŠa Zemana, głównie dzięki ustępstwom ODS w zamian za przyrzeczenie uchwalenia najpóźniej w ciągu roku nowej, bardziej sprzyjającej silnym partiom ordynacji wyborczej. Nie trzeba być Machiavellim, aby się domyślić, że jeśli tak się stanie, przy pierwszej nadarzającej się okazji ODS rozpisze nowe wybory, chcąc przejąć głosy swoich mniejszych, niechętnych zawieraniu z nią koalicji, prawicowych partnerów i - co za tym idzie - władzę. Z tego samego powodu jasne jest jednak, że socjaldemokraci nie będą się spieszyć z uchwaleniem nowej ordynacji. Przyparci do muru, będą się bronić odwróceniem sojuszy, czyli porozumieniem się w parlamencie z dwiema mniejszymi partiami prawicowymi. Już dzisiaj sygnalizują one, że są gotowe na wiele, by tylko zapobiec zmianie proporcjonalnej ordynacji wyborczej, co niewątpliwie pociągnęłoby za sobą ich marginalizację.
Już w najbliższych miesiącach Czechy staną się więc sceną intrygujących, a zapewne również bardzo widowiskowych szachów politycznych. Czy te gry pomogą w dokończeniu czeskiej transformacji, w wyrwaniu gospodarki z recesji, należy jednak wątpić. Nie pozostaje więc nic więcej, jak ufać, że schorowanemu, coraz rzadziej obecnemu na Hradczanach prezydentowi Havlowi zapisana jest przez opatrzność rola TomásŠa Masaryka, a nie Edvarda BenesŠa.
Vaclav Havel nie jest bowiem pierwszym czeskim prezydentem, który boryka się z poważnymi problemami zdrowotnymi w czasie pełnienia przez siebie funkcji głowy państwa. Byli nimi dotknięci także dwaj jego wspomniani już demokratyczni poprzednicy: cierpiący na częste zapalenia płuc, a od roku 1924 także na konsekwencje wylewu krwi do mózgu TomásŠa Masaryk oraz nękany przykrą chorobą Méniére'a (ataki mdłości spowodowane uszkodzeniem ucha środkowego) i głębokimi depresjami Edvard BenesŠ. O ile ten ostatni często ulegał swojej słabości, co dało o sobie znać choćby w czasie kryzysu monachijskiego w 1938 r. i podczas puczu komunistycznego w 1948 r., o tyle prezydenturę TomásŠa Masaryka ocenia się nad wyraz pozytywnie. Mimo że gdy odchodził ze stanowiska, był już tak słaby, iż nie był
w stanie odczytać tekstu własnej
abdykacji.

Więcej możesz przeczytać w 33/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.