Życiowe matematyczki

Życiowe matematyczki

Dodano:   /  Zmieniono: 
Pieniądze umożliwiały Paulette Goddard coś, co rzadko przydarza się nie tylko kobietom, ale i mężczyznom. Żyła jak chciała, robiła co chciała i kochała kogo chciała
"Ginger Rogers musiała robić w tańcu to samo co Fred Astaire, tylko że na wysokich obcasach. Kobiety naukowcy muszą dokonać tego samego co ich koledzy, tyle że na wysokich obcasach, z opaską na oczach i pod górę" - taki fragment książki socjolog Herriet Zukermann wybrała w swoim liście czytelniczka, dokumentując smutną prawdę, że "nauka nadal pozostaje męskim dominium, nie tylko w liczbach, ale także w sferze autorytetów, władzy i wpływów". Panią Monikę, bo tak ma na imię autorka listu, słusznie bulwersuje fakt, że do dziś punktem odniesienia naukowych sukcesów kobiet pozostaje Maria Curie, zaś jej następczynie-noblistki można policzyć na palcach obu rąk. Dokładnie jest ich dziewięć. Pani Monika zauważa, że dobrych towarzyszy życia miały z pewnością dwie spośród nich: Maria Curie i Maria Goeppert Mayer. Dobrych to znaczy takich, którzy zachęcali je do naukowej pracy i tym samym przyczyniali się do ich badawczych sukcesów.
Czy ktoś kiedykolwiek widział, aby w hollywoodzkich filmach geniusz matematyczny zamiast rezolutnych chłopców dopadał ich rówieśniczkę w podkolanówkach? Czy ktoś słyszał o małej matematyczce? - pyta retorycznie czytelniczka.
Rozejrzałam się dookoła i niespodziewanie na prototyp takiej małej matematyczki trafiłam, czytając pasjonującą historię życia aktorki Paulette Goddard i jej ostatniego męża Ericha Marii Remarque?a, z zacięciem i imponującą rzetelnością opisaną w książce Julie Gilbert "Miłość i nienawiść". Jej bohaterka nadzwyczaj szybko zrozumiała, że poczucie bezpieczeństwa w życiu mogą jej dać pieniądze. Skrupulatnie więc wyliczyła, ile ich będzie potrzebowała, równie szybko dedukując, że najprostsza droga do majętności prowadzi nie tyle przez zamożnych, ile przez hojnych mężczyzn.
Nic więc dziwnego, że już wkrótce zyskała sobie miano "małej poszukiwaczki złota". Powiadano, że Lana Turner zdobyła więcej mężczyzn niż jakakolwiek inna kobieta, zaś Paulette Goddard zgromadziła więcej zielonych papierków z podobiznami zmarłych prezydentów niż ktokolwiek inny. A i ona sama nie ukrywała, że idealny mężczyzna to taki, który ma na koncie osiem milionów dolarów i żadnych kompleksów. "Dopiero takiemu człowiekowi mogłabym zapewnić poczucie bezpieczeństwa" - tak sobie wyrachowała. Prawda, że utalentowana matematyczka? A że dodawanie najwyraźniej nie sprawiało jej trudności, stawiała przed sobą coraz to nowe wyzwania. Także finansowe. I?
"Mój pierwszy mąż dał mi wystarczająco dużo pieniędzy, dodając: nigdy już nie będziesz musiała robić tego, czego nie chcesz" - komentowała pierwszy rozwód. Mogła więc bez obaw o jutro rozpocząć poszukiwania kolejnego mężczyzny idealnego. Okazał się nim drugi mąż, Charlie Chaplin, który nauczył ją flirtu intelektualnego. Ten w połączeniu z pokaźnym stanem konta stał się już wkrótce tajemnicą jej sukcesów w kręgach literackich, artystycznych i politycznych. Również w życiu. "Nigdy nie wiem, czego chcę, ale zawsze to dostaję" - wyznawała z rozbrajającą szczerością. Ale czy chodziło jej tylko o diamentowe naszyjniki, w których zresztą się specjalizowała? Na to była za inteligentna. Pieniądze umożliwiały Goddard coś, co rzadko przydarza się nie tylko kobietom, ale i mężczyznom. Paulette Goddard żyła jak chciała, robiła co chciała i kochała kogo chciała. Nie zamierzała tego zmieniać, gdy poznała superplayboya, jakim bez wątpienia był Remarque.
Chociaż feminizm w republice weimarskiej nie cieszył się popularnością, Remarque jako redaktor gazety bardzo liczył się ze swoimi czytelniczkami, pytając: czy kobiety powinny uprawiać sporty raczej dla ćwiczenia ciała, czy dla samego współzawodnictwa? Co zresztą nie przeszkadzało mu pisać do jednej z kochanek: bądź grzeczna, w okresie rozłąki zaceruj wszystkie pończochy, sprawdź, czy garderoba jest w porządku, czy na każdej sztuce jest monogram, rób na drutach, haftuj i bądź cnotliwa - bądź mądrą dziewicą. Niestety, nie był najlepszy w rachunkach i tak naprawdę "pociągały go kobiety, które tłukłyby go po głowie". Tym dawał sobą poniewierać. Nie bez przyczyny Marlena Dietrich nazywana była przez niego Pumą. Maltretowała go psychicznie, zdradzała nie tylko z własnym mężem, aby już następnego dnia ugotować wspaniały obiad. Pisarz skrzętnie odnotował: był rosół, wołowina i gulasz cielęcy, kartofle z pietruszką i naleśniki berlińskie z nadzieniem morelowym. Sama diva zaś paradowała w kuchni w białym fartuszku. I dobrze sobie to wszystko wyrachowała, bo przez długi czas w damsko-męskich związkach wychodziła na swoje. Innych kobiet, które były zdecydowanie gorsze w tych wyliczankach, Remarque nie oszczędzał. "Szklane oczy, ramiona zwisające jak u małpy. Odwiozłem ją do domu" - pisał o jednej z kochanek, a o innej dodawał: "Tańczyła z niezwykłą lekkością i czarującą swobodą, co - jak się wydaje - kompensuje jej brak inteligencji". Z goryczą podsumowywał: "Niektóre kobiety najwyraźniej nie potrafią poradzić sobie z moim sposobem pisania".
Aż do momentu, gdy w mocno już dojrzałe życie pisarza wkroczyła Goddard, nie ukrywając: "Jestem cyganką, która lubi podróżować pierwszą klasą". Została jego mamusią, a on jej króliczkiem. Została jego majętną żoną, a on jej uległym mężem. Dietrich po jego śmierci lamentowała: "Pozostawił mi tylko jeden klejnot, a wszystkie pieniądze zapisał tej kobiecie". "Ależ ta kobieta była jego żoną" - ripostował ktoś. "Nie mów głupstw, to była Goddard". No cóż, trzeba przyznać, że nieźle sobie to wszystko wyliczyła, natomiast jej konkurentka najwyraźniej się przeliczyła.
Więcej możesz przeczytać w 43/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.