Wieczna Maryla

Wieczna Maryla

Dodano:   /  Zmieniono: 
Okrzyknięcie "Małgośki" piosenką 35-lecia, triumfalne występy w Opolu i Sopocie, nowa płyta poprzedzona świetnymi recenzjami, początek ogólnopolskiego tournée w towarzystwie ekipy cyrkowej przekonują bezdyskusyjnie: Maryla Rodowicz jest już nie tylko "Madonną RWPG", ale także jedną z najważniejszych postaci życia publicznego w III RP.
Okrzyknięcie "Małgośki" piosenką 35-lecia, triumfalne występy w Opolu i Sopocie, nowa płyta poprzedzona świetnymi recenzjami, początek ogólnopolskiego tournée w towarzystwie ekipy cyrkowej przekonują bezdyskusyjnie: Maryla Rodowicz jest już nie tylko "Madonną RWPG", ale także jedną z najważniejszych postaci życia publicznego w III RP. - Obecna sytuacja Rodowicz na rynku muzycznym jest wyśmienita, gdyż ma ona, podobnie jak niegdyś Osiecka, umiejętność sprzedawania się, ale w szlachetnym tego słowa znaczeniu. Tak jak Agnieszka, ma głowę do interesu - ocenia Jeremi Przybora.
Maryla Rodowicz w dobie PRL (temat na niezły doktorat) wykraczała znacznie poza rolę hurtowego dostawcy przebojów. Była "gwiazdą socjometryczną", pieszczochem systemu poruszającym się beztrosko (samochodem Porsche!) po całych "demoludach" i poza ich granicami w czasach, kiedy na paszport oczekiwało się miesiącami, często bezskutecznie. Ale najszersza publiczność, ta z prowincjonalnych miasteczek Czech, Polski, NRD i ZSRR, na której oczach Maryla ofiarnie zdzierała sobie głos w trakcie nie kończących się tras koncertowych, oklaskiwała ją bez zawiści, widząc, że nie ustępuje z estrady nawet w zaawansowanej ciąży. "Jeździłam z koncertu na koncert. Rzygałam i śpiewałam. Najgorsze było granie w ósmym miesiącu ciąży w Stanach. Praca często późno w nocy w zadymionej sali. Brzuch nauczyłam się zakrywać gitarą..." - wspomina w autobiografii. Kiedy w ZSRR dopadł ją atak ślepej kiszki, tłumy leningradzkich fanów przygotowały specjalnie skonstruowane transparenty, przytykane z zewnątrz do okien szpitala tak, by ulubiona artystka mogła je odczytać. Choinkę na Boże Narodzenie wycięto specjalnie dla niej pod murem kremlowskim.

Z wdziękiem i talentem poruszała się w sferach arystokracji PRL, na którą składali się prominenci po linii politycznej (Andrzej Jaroszewicz), prywatna inicjatywa o większym rozmachu (Mieczysław Wilczek) i modni artyści (Adam Hanuszkiewicz). Otarła się jeszcze o Mieczysława Moczara, w latach siedemdziesiątych zesłanego w ramach politycznej odstawki na posadę dyrektora Instytutu Kultury Polskiej w Dreźnie, musiała znosić awanse samego Cyrankiewicza. Więcej, pozostawała w zażyłości z Wołodią Wysockim, który odstąpił jej w celach noclegowych łoże, gdzie sypiał z Mariną Vlady, a jednocześnie z satysfakcją pozowała do wspólnego zdjęcia z Fidelem Castro. Nazwiska z pierwszych stron gazet w osobistym zetknięciu znacznie blakły. "Centrum Manhattanu, piękne wnętrza, arrasy, antyki i konsul w obowiązkowo wymiętym w kroku garniturze z kiepskiego materiału, zionący na dodatek gorzałą" - wspominała po wizycie w Nowym Jorku. W sierpniu 1980 r. jeszcze dotarła na Wybrzeże z rutynowym występem w "Szalonej lokomotywie" jako flagowa gwiazda peerelowskiej estrady, ale już parę miesięcy później, podczas pamiętnego zjazdu "Solidarności" w hali "Olivii", przedstawiona została przewodniczącemu Wałęsie, by zaraz potem wyruszyć na zarobek do Chicago. Z początkiem lat 90. nie uległa amnezji szalejącej wówczas w kręgach artystowskich - w książce "Niech żyje bal" swoją biografię odtworzyła nadzwyczaj sumiennie: bez skrępowania, ale i bez skłonności autolustracyjnych.
Zjawisko "Rodowicz" dało o sobie znać publiczności dopiero w roku 1968, kiedy wszyscy ważni w ówczesnej polskiej piosence podzielili pomiędzy siebie - wydawałoby się, że bez reszty - rodzimą publiczność. Czerwone Gitary, Skaldowie i Tadeusz Nalepa z Blackoutem grali już od 1965 r., a Niemen nawet od 1962 r. Debiut zajął studentce warszawskiej AWF (studia nie ukończone do dziś!) rodem z Zielonej Góry przeszło pięć lat. Kilkuletnia tułaczka po rozmnożonych wówczas "giełdach", "studiach" i "przeglądach" zadziałała jak retorta dopiero jesienią 1967 r. na konkursie piosenkarzy studenckich w Krakowie, gdzie wysunęła się na prowadzenie przed studenta architektury Marka Grechutę, melodeklamującego "Tango Anawa". Lata 60. żegnała lnianowłosa Marylka, hipiska o kruchej słowiańskiej urodzie obwieszona paciorkami i obnosząca kwieciste spódnice do dużej gitary akustycznej. Śpiewała Dylana i Seegera, ale grzecznie. Brzmiało to nie jak protest pokolenia ery wojny w Wietnamie, lecz jak pogodny folk z południa Stanów. Lata 70. powitały w niej już jednak nie zbuntowaną nastolatkę, ale fachowca od masowej rozrywki. Taką oklaskiwała ją publiczność opolska w 1969 r., kiedy to w bufiastej bluzce, z przepaską na włosach, w kierpcach i cygańskiej spódnicy zaśpiewała wraz z amfiteatrem pierwszy swój festiwalowy przebój "Mówiły mu". W trakcie następnych sezonów do podobnych ballad ("Jadą wozy kolorowe") dobierała jeszcze chusty lub wianki, zrzucała obuwie, a przede wszystkim starannie dobierała autorów, którzy (początkowo duet K. Gaertner i A. Osiecka) pomagali jej podtrzymać sceniczny wizerunek "Małgośki": niefrasobliwej, trochę zwariowanej romantyczki, niedopasowanej do gierkowskich standardów "współżycia społecznego". Jednocześnie Marylce-Małgośce robiło się w tym wdzianku przyciasno. Próbowała pokazać, że umie więcej. Gdy przesterowanym głosem wykrzyczała: "kiedy się dziwić przestanę" (Niemen/Kofta), jury bułgarskiego Złotego Orfeusza w 1973 r. zignorowało jej występ. Kiedy z końcem lat 70. odeszła od łatwego repertuaru festiwalowego, straciła miliony czechosłowackich fanów. Z kolei dla publiczności węgierskiej okazała się - mimo silnie rekomendujących występów z grupą Lokomotiv GT - za mało ekspresyjna.

Jednocześnie Rodowicz spłacała - trzeba przyznać: z umiarem - serwituty PRL-owi. Piosenką "Urodzajny rok" (1974 r.) wpisywała się w ówczesny bizantyjski rytuał dożynkowy. "Wrócą chłopcy z wojny" (1975 r.) - trybut na rzecz militarystycznej propagandy spod znaku "Czterech pancernych i psa" - zaśpiewała nawet (z playbacku!) w Kołobrzegu. W czasach schyłkowego Gierka Maryla uchwyciła ducha czasu i zaczęła przy muzycznym wsparciu Jacka Mikuły, produkować pastisze. W teledyskach "Sing, sing", a zwłaszcza "Damą być" obnosiła strusie pióra, boa i suknie maksi, które wyglądały równie kiczowato jak kolejna telewizyjna relacja ze "spustu surówki". Kiedy rolę królowej festiwali przejęła Anna Jantar, a Jacek Lech triumfował swoim "20 lat, a może mniej", Maryla zaatakowała od innej strony. Wyobraźnia Agnieszki Osieckiej, Magdy Czapińskiej i talent melodyczny Seweryna Krajewskiego pozwoliły wykreować unikatową odmianę ballady słowiańskiej ("Ludzkie gadanie", "Remedium").


Miliony obywatelek PRL uznawały Rodowicz za oddelegowaną do lepszego życia

Równolegle plotka kolportowała pikantne epizody z jej biografii: a to obrazek, kiedy zazdrosny Daniel Olbrychski (wówczas Kmicic!) przykłada "z piąchy" startującemu do Maryli synalkowi premiera, a to opowieść, jak młody Jaroszewicz rozrzuca z latającego nad miastem samolotu wiązanki kwiatów na wieść, że Maryla przybyła do Poznania. Przaśna Polska powiatowa przepowiadała sobie jej romantyczną podróż konno z Drohobycza do Warszawy z noclegami po stodołach w towarzystwie Olbrychskiego. Miliony plotkarek wiodących nudną biurowo-maglową egzystencję uznawały więc Rodowicz za oddelegowaną do lepszego życia.
Pomyślną koniunkturę przerwały raptownie lata 80. Dla kontestujących nastolatków, którym partia wciskała "muzykę młodej generacji" jako substytut paszportów, karier i swobód politycznych, Marylka przestała być koleżanką - stała się ciotką. Tyle że z mnóstwem pomysłów na podreperowanie zachwianej pozycji: próbowała cepeliowskich pastiszy piosenki ludowej ("Powiadają, żem jest ładna"), rhytm and bluesa związanego z nostalgicznym tekstem o czasach UNRR-y, piosenki dla dzieci ("Chrapu chrap") utrzymanej w klimacie Paula Anki, wreszcie patetycznego songu ("Polska Madonna"), który można sobie było łatwo wyobrazić w wykonaniu Jacka Kaczmarskiego. Dla najmłodszych zainscenizowała nawet parodię ówczesnego kontestującego rocka, udzielając się w formacji "Różowe czuby". Niepewna własnej pozycji na przełomie lat 80. i 90. Maryla atakowała dywanowo. Monologowała językiem podrzędnej "biurwy" ("Szparka sekretarka"), opowiadacza nudnych dowcipów ("Baba blues"), dorobkiewicza spoconego w pogoni za pieniędzmi ("Kasa-sex"). Publiczność przyjmowała te wysiłki z uznaniem, ale czekała na towar sprawdzony - przebój, który rozkołysze festiwalową widownię. Znalazł się. "Niech żyje bal" autorstwa weteranów - Krajewskiego i Osieckiej - to utrzymana w najlepszym stylu antologia figur stylistycznych, na których można szkolić studentów polonistyki. Maryla wróciła, ale na rozsypującym się rynku lat 90. potrzebowała czasu na oddech. Wykorzystała więc koniunkturę na polskie ludowe "evergreeny" i wyśpiewała je na płycie "Marysia biesiadna", gdzie twórczość ludową i harcerską uprzystępniła manierą dixielandową albo stylem soulowym. Próbowała się też ścigać ze wschodzącymi właśnie damami polskiego rocka, zestawiając na krążku "Złota Maryla" utwory mało melodyjne, w dodatku zaaranżowane w sposób ciężki i chropawy. Dla tych jednak, którzy chcieli w jej towarzystwie powspominać, trzymała w zanadrzu festiwalową balladę o dobrze sprawdzonych parametrach muzycznych i tekstowych - "Ale to już było".

Maryla Rodowicz jako jedyna gwiazda "demoludów" tego formatu nie pozwoliła się przesunąć do historii przemianom roku 1989. Helena Vondrac?kova śpiewa tylko okazyjnie. Gruntowną renowację chirurgiczną przebyła natomiast niedawno Ałła Pugaczowa. Po usunięciu zmarszczek i odessaniu nadmiaru tłuszczu z ud i bioder kandydowała nawet przy kolejnym rozdaniu stanowisk na posadę ministra kultury. Zuzsa Koncz po przekroczeniu pięćdziesiątki wycofała się z branży, podobnie jak Kati Kovacs. Czynna pozostała jedynie Klari Katona, która z trudem utrzymuje się na rynku, proponując publiczności repertuar soulowy.


Więcej możesz przeczytać w 45/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.