Salonowiec - Kultura nagonki

Salonowiec - Kultura nagonki

Dodano:   /  Zmieniono: 
Były premier Michel Rocard powiedział parę słów prawdy o prezydencie Mitterrandzie i jego otoczeniu. Powiedział swoją cząstkę prawdy, opartą na tym, co sam widział, słyszał i przeżył
We Francji wybuchła polemika, ciekawa nie tylko ze względu na jej meritum, ale także ze względu na rządzące nią mechanizmy. Wybuch spowodował były premier Michel Rocard. Jako człowiek z natury dyskretny podpalił beczkę prochu, lecz w takim miejscu, żeby eksplozję usłyszało tylko parę wtajemniczonych osób. Wypowiedział się mianowicie na łamach pisma o porywającej nazwie "Przegląd Prawa Publicznego". Mimo zastosowania tak drastycznych środków zapobiegawczych, detonację usłyszał także ktoś spoza kręgu przeglądaczy prawa publicznego, więc jej echo rozniosło się od razu po mniej wyspecjalizowanej prasie, jak tygodnik "Le Point", dziennik "Le Monde" i im podobne. Rocard powiedział rzeczy, których trzeźwi obserwatorzy właściwie domyślali się od dawna, ale nie mogli swoich opinii poprzeć przytoczeniem faktów z własnego doświadczenia. Rocard powiedział mianowicie parę słów prawdy o prezydencie Mitterrandzie i jego otoczeniu. W każdym razie powiedział swoją cząstkę prawdy, opartą na tym, co sam widział, słyszał i przeżył. Znajdował się on jednak nie tylko "poza układem" - czyli poza stworzonym przez Mitterranda kręgiem wiernych dworzan - ale był wśród socjalistów jego rywalem, i to bardzo wpływowym. Zdaniem Rocarda, Mitterrand mianował go premierem, żeby go zniszczyć, bo jego notowania w sondażach przewyższyły prezydenckie, co w Pałacu Elizejskim uchodziło wówczas za zbrodnię obrazy majestatu. Mechanizm polemiki wokół krytycznych wspomnień Rocarda jest ciekawy, bo przy jej okazji widać w postaci zgoła krystalicznej, co robi "układ", kiedy ktoś "spoza układu" odsłania jego reguły gry i obala otaczające go mity, a "układ" nie ma ani jednego argumentu merytorycznego, żeby się bronić. Jak łatwo się domyślić, broni się wtedy głupio i śmiesznie, ale za to bardzo agresywnie. Rocard był premierem przez trzy lata - od roku 1988 do 1991. Miał więc dość czasu i okazji, by przyjrzeć się Mitterrandowi jako prezydentowi, jego metodom rządzenia i jego dworowi. Wnioski z tych obserwacji są bardzo surowe. Przedstawia on ówczesnego szefa państwa jako człowieka nieuczciwego, który opiera swoje stosunki z ludźmi na "podstępie i przemocy" i przy obsadzaniu funkcji państwowych nie zwraca uwagi na profesjonalizm i kwalifikacje moralne, tylko na przynależność do kręgu "kolesiów" oraz na powiązania interesów, w tym również finansowych. Były premier powiada, że Mitterrand bez dyskusji odrzucał jego zastrzeżenia do niektórych nominacji ministerialnych i narzucał mu w rządzie całą swoją "czarną gwardię". čródeł takiego stosunku prezydenta do świata i ludzi dopatruje się m.in. w strukturze jego lektur. Kilka razy zdawało mu się, że Mitterrand specjalnie przetrzymuje go w bibliotece przed wejściem do gabinetu, żeby mógł się przyjrzeć zbiorowi książek szefa państwa... i oczywiście wpaść w podziw. Rocard przyznaje, że zbiór ten był imponujący, ale ograniczał się do literatury pięknej, historycznej i prawniczej. Nie było tam natomiast dosłownie ani jednej pozycji z dziedziny ekonomii, socjologii czy demografii, co przy zajmowanym przez właściciela stanowisku musiało budzić pewne zdziwienie. Obserwator tej biblioteki mógł odnieść wrażenie, że jej użytkownik interesuje się układaniem stosunków między ludźmi, manipulowaniem nimi, sposobami uzasadnień i usprawiedliwień takich manipulacji oraz doświadczeniami poprzedników. Mniej natomiast ciekawił go szerszy kontekst społeczny podejmowanych poczynań oraz ich cele i skutki w większej skali. "Biorąc pod uwagę schemat jego lektur, człowiek ten musiał być przekonany, że facet tak naiwny jak ja w końcu się załamie" - zauważa Rocard. Wytrzymał jednak trzy lata, co jego samego "bardzo zdziwiło". Oczywiście, można stawiać sobie pytanie, czy opinie Rocarda nie są zbyt subiektywne i przesiąknięte różnymi osobistymi goryczami - i być może trzeba brać na to poprawkę. Ale nie sposób zakładać, że po trzech latach współrządzenia z Mitterrandem wyssał sobie wszystkie fakty z palca i wyłącznie bredzi. Gdyby była możliwa merytoryczna krytyka tego, co powiedział, i rzeczowe zaprzeczenie jego ocenom, w odpowiedzi musielibyśmy usłyszeć relację o innych faktach z działalności Mitterranda, świadczących o tym, że nie kierował się przede wszystkim cynizmem, chęcią manipulacji i dogodzenia kolesiom. Tymczasem z wielką uwagą przeczytałem wszystkie wypowiedzi dawnych dworzan prezydenta i w żadnej z nich nie znalazłem ani słowa na temat jego działalności. Targa mną zatem niepokój, czy są oni w stanie przytoczyć w jego obronie sensowne argumenty. Czyżby pojawiały się w tej kwestii jakieś kłopoty? Bo na razie swoją uwagę poświęcają wyłącznie charakterowi Rocarda, a nawet jego powierzchowności i wiekowi. Dowiadujemy się z ich złotych ust, że Rocard jest szarym, nerwowym, starym, wymiętym, ponurym, żałosnym, majaczącym, zawziętym, pożałowania godnym, tchórzliwym i zafiksowanym na przeszłości nieudacznikiem. Istnieje kultura dyskusji i kultura nagonki. Dla rozpoznania, czy ktoś jest człowiekiem kulturalnym, nie jest jednak obojętne, do której z nich należy.

Autor jest dziennikarzem RFI w Paryżu
Więcej możesz przeczytać w 49/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.