Złamany fenig

Dodano:   /  Zmieniono: 
Najpierw były kwiaty, dzieci w strojach krakowskich, patriotyczne wierszyki, piosenki i słowo boże.

Delegaci na dortmundzki zjazd założycielski Kongresu Polonii Niemieckiej w 1992 r. rozjechali się w przeświadczeniu, że udało im się dokonać cudu zjednoczenia niemieckich polonusów. Potem były już tylko zawiedzione nadzieje, złorzeczenia i wstyd. Historia ruchu Polaków w Niemczech po ratyfikacji traktatu dobrosąsiedzkiego mieści się w kategoriach tragifarsy.
Według oficjalnych danych, między Odrą a Renem mieszka 283 tys. Polaków. Organizacje polonijne twierdzą, że rzeczywista liczba ludności polskiego pochodzenia wynosi dwa miliony. Tak czy owak jest to liczna grupa, lecz do tej pory rozdrobniona i niewiele znacząca. Prób scalenia i podniesienia jej rangi było kilka. Pierwszą z nich podjął ksiądz, dr Jerzy Sobkowiak, wybrany w 1992 r. na szefa Kongresu Polonii Niemieckiej, organizacji skupiającej 40 różnych stowarzyszeń. Niestety, kongres nie zdobył uznania w Bonn, do czego przyczynił się także brak zdecydowanego wsparcia Warszawy i wewnętrzne antagonizmy.
Po księdzu rolę wodzireja na polonijnej scenie próbował odegrać niedoszły absolwent wydziału aktorskiego łódzkiej PWST, Janusz Marchwiński, który stanął na czele Rady Polskiej. Tę kolejną organizację utworzono z inspiracji bońskiego MSZ na zjeździe w Boppard w 1995 r. jako strukturę konkurencyjną dla kongresu. Rada nie zdobyła poparcia polskich środowisk, a jej członkowie sami odwołali swego prezesa. Istnienie rady wiąże się z licznymi skandalami już od chwili zjazdu założycielskiego. Późniejsze problemy z zarejestrowaniem organizacji, kompromitujące przepychanki i donosy do władz w Bonn i Warszawie budzą wręcz niesmak.


Czy Konwent Polonii Niemieckiej będzie reprezentował wszystkich Polaków mieszkających między Odrą a Renem?

W kwietniu tego roku powstało następne ciało: Konwent Polonii Niemieckiej, w którym reanimacji zjednoczeniowego ducha polskich stowarzyszeń podjęli się lekarze dowodzeni przez inżyniera, byłego aktywistę emigracyjnej "Solidarności", Aleksandra Zająca. Terapia polskich środowisk w RFN nie będzie łatwa. Przez ostatnie lata narosła niechęć do organizacji i spory między nimi. Inżyniersko-lekarskiej ekipie udało się jednak skupić pod skrzydłami konwentu 80 proc. polskich stowarzyszeń, których członkowie rozumieją, że w osamotnieniu znaczą niewiele. Przekonał się o tym prezes Związku Polaków Stefan Baczewski, bezskutecznie zabiegając w ubiegłym roku w bońskim MSW o dofinansowanie uroczystości 75-lecia tej organizacji. Przykłady takie można mnożyć.
Polscy działacze czują się ignorowani, co - ich zdaniem - umożliwia polsko-niemiecki "Traktat o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy" z 1991 r. Traktat wyszczególnia "mniejszość niemiecką" w Polsce i "osoby polskiego pochodzenia" w Niemczech. Rozróżnienie to spowodowało, że niemieccy polonusi poczuli się złożeni na ołtarzu nowego rozdziału historii. Polska mniejszość w Niemczech, choć nie dostrzeżona, istnieje. Jedna z jej najstarszych organizacji - berlińskie Towarzystwo Szkolne Oświata - ma ponad sto lat. Do mniejszości polskiej, oficjalnie uznawanej w III Rzeszy, należało przed wojną wiele instytucji i obiektów użyteczności publicznej, m.in. Bank Robotniczy w Bochum, Bank Słowiański w Berlinie, wydawnictwa, drukarnie czy stołeczna bursa dla studentów. Polonię zlikwidowano dopiero 27 lutego 1940 r., pół roku po rozpoczęciu okupacji Polski. 3 czerwca 1940 r. wydano dyrektywę o konfiskacie nieruchomości i majątku polskich organizacji. Po wojnie majątek ten nie został oddany, nie przywrócono też Polakom statusu mniejszości narodowej.
Zgodnie z traktatem między RP a RFN "osoby pochodzenia polskiego w Niemczech" mają te same prawa co mniejszość niemiecka w Polsce. Nie znajduje to jednak odzwierciedlenia w praktyce. Podczas gdy polscy Niemcy korzystają z różnych przywilejów, wybierają swych przedstawicieli do władz lokalnych, Sejmu i Senatu, niemieckim Polakom trudno doprosić się o pieniądze na funkcjonowanie ich organizacji, kursy języka polskiego czy imprezy środowiskowe. Ale powodem tej sytuacji nie jest traktatowa różnica w terminologii, lecz indolencja Polaków w Niemczech, wzmagana słabym zaangażowaniem Warszawy. Na wzroście znaczenia Polonii w RFN Niemcom nie musi zależeć. Jest to przede wszystkim zadanie dla Polaków.
Do Konwentu Polonii Niemieckiej należą wszystkie największe i najważniejsze ugrupowania polskie w RFN, w tym Kongres Polonii i "odświeżona" Rada Polska. Następnym krokiem powinno być ujednolicenie jego struktury poprzez samorozwiązanie tych dwóch ostatnich stowarzyszeń, skupiających wiele organizacji. O stosunku władz niemieckich do konwentu zadecyduje także jego nobilitacja i poparcie przez Warszawę. Dziś organizacja ta nie ma żadnych środków na prowadzenie działalności. Adresem konwentu jest prywatne mieszkanie przewodniczącego w Eschweiler. W RFN istnieją instytuty polskie, na przykład w Düsseldorfie i w Berlinie. Czy w żadnej z tych placówek nie ma miejsca na biuro dla reprezentantów niemieckiej Polonii? Bez siedziby i "złamanego feniga" na działalność także ta inicjatywa skazana zostanie na niepowodzenie. Czy wtedy znów będzie się mówić, że Polacy w Niemczech nie potrafią mówić jednym głosem? - pytają założyciele organizacji.

Więcej możesz przeczytać w 49/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.