Bilet do Edenu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Tahiti, Moorea, Bora Bora i 130 innych wysp, których nazwy są ekstraktem egzotyki: Wyspy Towarzystwa, Tuamotu, Markizy, Australs czy Wyspy Gambiera
Posiadłości Francji, która z dużą pomysłowością i dość zmiennie określa status archipelagów, utrzymując wszelako konsekwentnie stałą zależność od metropolii. Ale oto nadchodzi czas dalej idącej, może wręcz sensacyjnej zmiany: Polinezja Francuska ma się stać krajem stowarzyszonym (podobnie jak Portoryko). Aby to było możliwe, należy zmienić konstytucję Francji. Projekt przeszedł już przez obie izby parlamentu w Paryżu, a w styczniu 2000 r. zbierze się w Wersalu Zgromadzenie Narodowe i prawdopodobnie podejmie ostateczną decyzję.
Gdyby jutro przeprowadzono wśród 220 tys. mieszkańców Francuskiej Polinezji referendum, tylko 10-15 proc. opowiedziałoby się za niepodległością. To opinia człowieka świetnie zorientowanego - Alexa de Prela, wydawcy i redaktora pisma "Tahiti Pacifique" z siedzibą na wyspie Moorea. Jest on podobno jedynym niezależnym dziennikarzem w tym rejonie Polinezji, traktowanym bez entuzjazmu przez prezydenta Gastona Flossa. Alex wypowiada dokładnie tę samą opinię co Sergio Rapu, były gubernator Wyspy Wielkanocnej: romantyczny świat krajów Pacyfiku szuka w dobie globalizacji realistycznych rozwiązań ustrojowych; powoli mija czas ambicji niepodległościowych małych narodów na obszarze wielkiego oceanu i ich lokalnych przywódców.
Na Tahiti ta cywilizacja nie zapisała się w historii złotymi zgłoskami. Tutaj - jak powiadał Lévi-Strauss - wyrzucała ona przede wszystkim swoje odpadki. Tahiti utraciła wiele uroku: gaje palmowe cofnęły się pod naporem betonu i asfaltu. Hotele wypierają drewniane domy i chaty. Kobiety zakładają plastikowe błyskotki. Paul Gauguin, uznany (z opóźnieniem) za bohatera Polinezji, przestrzegał przed "podłą fanfarą pieniądza" i - naturalnie - miał rację. Nie przewidział tylko, że to właśnie jego postać zostanie użyta do wzmocnienia siły głosu owej "fanfary". W tym roku - jak się przewiduje - przybędzie na Polinezję Francuską 180 tys. turystów. Nie są to miliony przewijające się przez Hawaje, za to ruch turystyczny jest stabilny; kryzys azjatycki nie był tu wyraźniej zauważalny. Statystyki mówią, że najwięcej przybywa Amerykanów (35 proc. turystów) i Francuzów (38 proc.), liczba Japończyków nieco spadła (7 proc.). Na Tahiti hotel tkwi koło hotelu. Na przepięknej Moorei jest 15 dużych hoteli, w tym Club Med z 800 miejscami.
Na świecie utrzymuje się romantyczny mit Tahiti - parę tuzinów filmów rozgrywało się w scenerii Wysp Towarzystwa. Nad malowniczymi zatokami pojawiali się kolejno Errol Flynn, Clark Gable, Charles Loughton, Marlon Brando, Mel Gibson i inni. Tahiti, perła Polinezji, zamienia się w ruchliwy węzeł komunikacyjny. Papeete, które pamiętam sprzed lat, gdy instalowano pierwsze światła na głównym skrzyżowaniu, przesiąknięte jest teraz spalinami tłumiącymi woń oceanu. Ale trochę dalej na peryferiach, na sąsiedniej Moorei, na innych wyspach nadal funkcjonuje "olbrzymia kwiaciarnia", a dziewczęta obnoszą "Tiare Tahiti", skromne, pachnące (to wyjątek) białe kwiatki gardenii - symbol Polinezji. Z trzech głównych wysp Polinezji największym powodzeniem cieszy się Bora Bora, duży atol z górzystą wyspą główną, otoczoną pierścieniem innych wysepek, no i rafą koralową. Ceny - wszędzie we Francuskiej Polinezji wysokie - tu sięgają nieba. Człowiek zastanawia się, czy stać go jeszcze na butelkę wody mineralnej. - Wy narzekacie na drożyznę, a my musimy z tym żyć na co dzień - mówi de Prel. Dokładnie to samo stwierdza Stan Wiśniewski, właściciel wysepki Moi Moana należącej do Bora Bora: - Sama benzyna do łodzi może człowieka zrujnować. Ciemnoskórzy chłopcy o atletycznej budowie i dziewczęta z hibiskusem we włosach biorą w obroty turystów, wywożą ich na rafy i do zatok, demonstrując karmienie rekinów i płaszczek, instruując, jak podglądać podmorskie życie. Słońce pali niemiłosiernie, a nad głowami przetaczają się malownicze chmury, niebo nad Bora Bora jest idealnym tłem do kiczowatych filmów, ale jest ono przecież prawdziwą dekoracją mórz południowych.
"Jestem szczęśliwy" - głoszą słowa hymnu Polinezji. A jednak widzi się też biednych i zaniedbanych. Istnieje szansa, że zapowiadana zmiana statusu poprawi ich sytuację. Wszyscy będą mieli po dwa paszporty: francuski, jak dotychczas, i polinezyjski. Ten drugi będzie przysługiwał tylko stałym mieszkańcom - da im preferencje w zdobywaniu pracy, zahamuje wykupywanie ziemi przez obcych itd. Ale żaden paszport nie uchroni Edenu przed cyklonami, które zwalają im się raz po raz na głowę, przed stałą destrukcyjną obecnością El Nińo, przed ciągłą krzątaniną specjalistów od bomby atomowej, którzy tuż obok wykonują swoje (teraz już podziemne) eksperymenty. Polinezja Francuska unowocześnia się, wplątuje się coraz dokładniej w sieć powiązań ze światem. Lecz w wielu dalekich wioskach - jak za czasów Wallisa, Bougainville?a i Cooka - mieszkańcy wieczorami zapalają ognie, żeby odstraszyć złe duchy.


Więcej możesz przeczytać w 45/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.