Szopka podhalańska

Szopka podhalańska

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa z księdzem profesorem JÓZEFEM TISCHNEREM

Jarosław Gowin, Dorota Zańko: - Co ksiądz profesor zawdzięcza religijności wiejskiej? Czy odcisnęła ona trwałe piętno na sposobie przeżywania wiary przez księdza?

Józef Tischner: - Ta religijność mnie ukształtowała. Na Podhalu istnieje bardzo naturalna religijność, którą określiłbym jako na wskroś ewangeliczną, choć nie zawsze ortodoksyjną. Jej ewangeliczność opiera się na kilku fundamentalnych obrazach z Ewangelii. Pierwszy to obraz Bożego Narodzenia, z którego wypływa wiara, że Pan Bóg jest między nami. Kultura ludowa do dnia dziesiejszego stale nawiązuje do tego motywu. Pan Jezus co roku rodzi się w górach.
Wiara w bliskość Boga jest tu bardzo silna. I jest to wiara zakorzeniona w dosłownym rozumieniu Biblii. Gniew Boga nie jest metaforą, tego gniewu trzeba się bać. Z drugiej strony - włos z głowy nie spada bez woli Bożej, dlatego zbójnicy, gdy uciekali z łupem, a pościg się zbliżał, śpiewali: "Boze nas, Boze nas, nie opuscaj nas, bo jak nas opuścisz, to już będzie po nas"... W tej pieśni jest jeszcze jedna rzecz charakterystyczna, siła religijności podhalańskiej - poczucie godności, świadomość jakiejś wyjątkowości: no, jesteśmy dranie, ale świat bez nas by się zastoł. Inny ważny obraz to Krzyż. Łączy się on z pokutnym wymiarem tej religijności. W góralskim kościele bardzo łatwo ludzi rozśmieszyć, w ich śpiewie jest nastrój radości. A z drugiej strony, gdzieś na dnie tkwi świadomość grzechu i gotowość do pokuty. Pielgrzymki czy inne formy manifestowania wiary często wypływają z intencji pokutnej. Wiąże się to z tym, że świadomość winy jest prostsza, ale także z tym, że w religijności ludowej wartości absolutne są niekwestionowalne. Relatywizm się jej nie chwyta, choć równocześnie istnieje silna świadomość, że pewne wartości są względne. Przykładem może być stosunek do nieślubnych dzieci. Duszpasterze stawali dawniej na głowie, by okryć infamią te "owoce rozwiązłości". Winy księży są tutaj ogromne: sami przyczynili się do powstania wstydu, który otwarł potem drogę do aborcji. W jednej z parafii nieślubnych chłopców proboszcz chrzcił imieniem Adam, a dziewczynki - Ewa, jako że oni też nie mieli ojca. W ten sposób dzieci piętnowano do końca życia. Chrzczono w czarnej kapie, palono czarne świece, jak na pogrzebach... A jednak ludzie znajdowali serce dla matek czy dzieci i otaczali je opieką. I nie szło tego zmienić. Podobnie z pijaństwem: ile by się kazań przeciw niemu wygłosiło, ludzie zawsze znajdą usprawiedliwienie dla pijaka: "nie piłby, jakby nie musiał...". Natomiast przysięga Matce Boskiej to rzecz absolutnie święta. Gdy taki "przysięgany" pojawi się w karczmie, gdzie koledzy piją i namawiają go, by się dołączył, to wystarczy, że pokaże obrazek święty, który dostał w kościele na znak, że przysięgał - wtedy namowy milkną i zostawiają go w spokoju. Pełny respekt! Jak się to opowiada, to można się uśmiechnąć, ale jak się tych ludzi widzi, to jest to naprawdę coś zdumiewającego! Widać tu jak na dłoni odrodzeńczą siłę religii.
- Optymizm wiary cechujący księdza profesora też jest echem religijności wiejskiej?
- Optymizm chrześcijański płynie przede wszystkim z prawdy o Zmartwychwstaniu. Ale religijność ludowa wzmacnia ten optymizm przez swój stosunek do życia. Kiedyś, analizując filozofię Bergsona, zastanawiałem się nad fenomenem życia i uświadomiłem sobie, że słowo "życie" należy do ulubionych słów Chrystusa. "Dać życie", "słowa życia", "chleb życia"... A życie jest nieustannym przezwyciężaniem śmierci. Gdy się teraz wczuwam w świadomość ludzi, którzy tutaj pracują, gdy słucham, co mówią, jak postrzegają rzeczywistość, jak zafascynowani są ziemią, zwierzętami, roślinnością, wodą, to uczę się widzieć życie. Niesamowite! Przekonuję się, że nie widziałem dziesiątej cząstki tego, co oni dostrzegają! Fenomen życia jako zwycięstwo nad pustką! Religijność ludowa przepojona jest poczuciem służby życiu. Każdy dzień, każdy obowiązek, cała powszednia codzienność to służba życiu, które jest darem.
- Z tego stosunku do życia płynie też zapewne postawa wobec śmierci, która postrzegana jest jako nieuchronna faza rytmu natury, nie budzi więc takiej grozy. Gdy ustalając tematy naszych rozmów, proponowaliśmy księdzu profesorowi, by porozmawiać o śmierci, odmówił ksiądz, twierdząc, że to temat mało interesujący. Czy ten pełen dystansu i spokoju stosunek do śmierci to także dziedzictwo religijności ludowej?
- Od strony filozoficznej śmierć przestała mnie interesować po napisaniu artykułu "Prolegomena chrześcijańskiej filozofii śmierci". Ale religijność wiejska także wywarła pewien wpływ na mój brak zaciekawienia tą kwestią. W kulturze ludowej śmierć jest personifikowana. Przychodzi jako osoba, przychodzi z zewnątrz jako nieokreślone "ty". To bardzo ciekawe, bo w tym podejściu można dostrzec przekonanie, że człowiek nie jest nosicielem śmierci. Nie jesteśmy Sein zum Tode. Ona nie wyłania się z głębi nas samych, ale idzie za nami, czujemy na karku jej lodowaty oddech... W samych sobie odnajdujemy natomiast życie. Religijność ludowa jest pod tym względem bardzo platońska. Innym elementem ludowego stosunku do śmierci jest przekonanie, że w okres dojrzewania wpisuje się podjęcie ryzyka unicestwienia. To z kolei wątek heglowski: jeśli nie podejmiesz ryzyka śmierci, nie staniesz się wolny. Aby zdobyć wolność, trzeba się wznieść ponad lęk przed śmiercią.
- Bardzo ważnym składnikiem postawy górali jest poczucie humoru. Czy nie stwarza to problemów duszpasterzom, zwłaszcza spowiednikom?
- Ksiądz musi stawiać na honor i pokazywać, że w przezwyciężaniu się jest wyższa godność. Na kazaniach często mówi się o honorze płynącym z przebaczenia. Jest honor zabić, ale większy honor darować...
- Czy jednym z rysów religijności ludowej w postawie księdza profesora nie jest swoisty katolicki antyklerykalizm, który tak często spotkać można na polskiej wsi?
- Krytykuję moich kolegów-księży, ale mam wiele sentymentu także dla tych, którzy zupełnie niepotrzebnie dręczą swoje owieczki. Podobną wyrozumiałość mają zresztą wobec nich parafianie. Po latach księdzu nie pamięta się tego, co złe, ale ceni się jego wysiłek, to, że nawet jego błędy płyną z dobroci, dobroci, która nie umie znaleźć sobie właściwego wyrazu. Duszpasterze mają dotkliwe poczucie bezsilności. Nie udaje im się przeprowadzić mnóstwa pożytecznych inicjatyw, często natrafiają na skałę. Parafianie słuchają, milczą i robią po swojemu. Pamiętam, jak niedaleko stąd zbudowano bardzo ładny kościółek. Proboszcz namawiał parafian, żeby pokryć go gontem, bo tak będzie bardziej stylowo. Miał absolutną rację. Ale honor był wtedy ulokowany w dachach miedzianych... I pod oknem proboszcza parafianie, nic sobie z jego zdania nie robiąc, pokryli dach miedzią. Ksiądz aż się pochorował ze złości. Ale - widziany od innej strony - przykład ten pokazuje, jak żywa jest tutejsza religijność.
- Zdarzają się tu w ogóle ateiści?
- Jeden z moich kolegów mawiał, że pierwszy i ostatni ateista wpadł w 1918 pod pociąg i od tego czasu nikt więcej się nie odważył... Zdarzają się tacy, co nie chodzą na Mszę, ale nie są ateistami, tylko mają jakoś na pieńku z Kościołem. Otoczenie traktuje ich jak nieszkodliwych dziwaków: "Jeden taki musi być, no nie?".
- Kreśli ksiądz profesor prawie idylliczny obraz tej religijności, ale badacze, którzy przyglądają się jej chłodnym okiem, dalecy są od entuzjazmu...


Na Podhalu pierwszy i ostatni ateista wpadł w 1918 pod pociąg i od tego czasu nikt więcej się na ateizm nie odważył

- Pamiętam, że problem religijności wiejskiej stanął na ostrzu noża w okresie Millennium chrztu Polski. Środowisku "Znaku" i "Tygodnika Powszechnego" zarzucano, że z pobłażaniem, a może nawet politowaniem, patrzy na przejawy tej religijności. Ze Staszkiem Grygielem wystąpiliśmy więc na łamach "Znaku" w jej obronie. W tym samym czasie prowadzono nad nią badania socjologiczne. Zadawano pytania katechizmowe. Oczywiście, wielu respondentów nie radziło sobie z nimi. Ludzie nie znali sześciu prawd wiary, mieli niejasne pojęcie o Trójcy Świętej itp. Dało to podstawy do oceny tej wiary jako płytkiej, nierzetelnej, opartej na tradycji i zwyczaju, a nie żywym kontakcie z Bogiem. Tymczasem miary socjologiczne, jakie zastosowano, pochodziły z innej planety. Kryteria stosowane w duszpasterstwie parafialnym są może niewyrafinowane, ale mimo wszystko dają prawdziwszy obraz religijności wiejskiej.
- Jakie to kryteria?
- Najpierw liczba rozdanych Komunii Świętych w ciągu roku, potem poziom moralny parafian, a więc ilu alkoholików, ile rozbitych rodzin itd., także ofiarność, która pokazuje, czy parafianie czują się odpowiedzialnymi za życie parafii. Myślę, że ten moment ofiarności jest najistotniejszy, bo pokazuje, do jakich poświęceń może doprowadzić człowieka wierzącego jego wiara.
Bardzo ważny jest też moment samoprzezwyciężania. W tej sferze religijność ludowa dostarcza przykładów zdumiewających. Mam zarejestrowaną na taśmie filmowej relację alkoholika. Mężczyzna trzydziestoparoletni, dotknięty ciężkim nałogiem, w krytycznym momencie złożył ślub Matce Boskiej. To zdumiewające świadectwo. Wcześniej nic nie pomagało - ten ślub pomógł! Jaka tam musiała być siła wiary, jakie zaufanie! Było w tym dodatkowo przeświadczenie, że istnieje coś absolutnego, czemu nie wolno się przeciwstawiać, a Matka Boska jest dla ludzi ze wsi tym, co absolutne.
Podobne historie zdarzają się na poziomie przebaczenia. Na wsi, zwłaszcza na Podhalu, nienawiść jest rzeczywiście nienawiścią. Zdumiewa mnie, gdy patrzę, jak religia potrafi tę nienawiść przezwyciężać! W mieście nie spotkałem takiej siły wiary.
Oczywiście, można się uśmiechać na myśl o rozmaitych nabożeństwach na wsi, o kulcie świętych itp. Ale w moim sąsiedztwie w Łopusznej żyje człowiek, który bezgranicznie ufa Matce Boskiej Nieustającej Pomocy. Znajdował się w rozmaitych opresjach. Dwa razy uszedł kulom: raz był rozstrzeliwany - zwiał, drugi raz - otoczony, wymknął się spod ostrzału. Na miejscu, skąd uciekł, znaleziono siedemdziesiąt dwie łuski, a jego nawet nie drasnęło! Nie chodzi mi o to, czy stał się cud, czy się nie stał. Chodzi o to, że z dala od wielkich sanktuariów, na zapadłej wsi, wysoko w górach ponawia się takie nabożeństwo. To o czymś świadczy.
Jeszcze innym kryterium wiary jest liczba powołań z danej parafii. Co ciekawe, ludzie są dumni, że ich bliscy idą do seminarium czy do klasztoru. W mieście taka duma należy już do rzadkości...


Rozmawiali Jarosław Gowin
i Dorota Zańko Łopuszna,
grudzień 1998 r
Więcej możesz przeczytać w 52/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.