Sposób na Saddama

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy mozliwe jest obalenie irackiego dyktatora?
Bill Clinton wpadł w pułapkę własnej polityki wobec Saddama Husajna, któremu wciąż przypominał, że igranie z komisją rozbrojeniową ONZ zakończy się kolejnym bombardowaniem. Dalsze rzucanie słów na wiatr mogło już tylko osłabić autorytet jedynego mocarstwa. Amerykański prezydent stracił jednak kruche zaufanie Arabów zyskane po niedawnej wizycie w Autonomii Palestyńskiej, osłabił pozycję prozachodnich rządów w regionie, a być może naraził także na szwank ratyfikację układu Start-2. Dając rozkaz odpalenia rakiet, przyznał, że Ameryka nie ma pomysłu na "kalifa z Bagdadu". Wybór momentu ataku przez zagrożonego impeachmentem Clintona dał też asumpt do przypuszczeń, że w istocie przeważyły względy polityki wewnętrznej.

Błędy w bliskowschodniej polityce Stanów Zjednoczonych mają rodowód dłuższy niż prezydentura Clintona. Kłopoty z Saddamem Husajnem to spadek odziedziczony po jego poprzedniku w Białym Domu. Wbrew oczekiwaniu świata, także arabskiego, George Bush w 1991 r. nie wykorzystał możliwości odsunięcia irackiego przywódcy od władzy, a zainicjowana przez niego "Pustynna burza" zyskała miano wojny nie dokończonej. Powodem podjęcia tej decyzji był najprawdopodobniej brak alternatywy dla irackiego reżimu. Wizja chaosu i rozpadu państwa wydawała się groźniejsza niż utrzymanie u władzy upokorzonego i "przywołanego do porządku" Husajna. Jak jednak widać, lekcja na niewiele się zdała. W ciągu ośmiu lat Saddam zdołał wymordować lub uciszyć większość swoich przeciwników, gdy tymczasem na aktywność opozycji chcieliby dziś liczyć Amerykanie. Zamierzonego celu nie odniosły także sankcje ekonomiczne. Niedostatki i bieda zamiast spowodować niezadowolenie i doprowadzić do obalenia dyktatora, konsolidują naród przeciwko Zachodowi. Gniew zubożałego społeczeństwa nie obrócił się, jak sądzono, przeciw Saddamowi. Większość Irakijczyków jest przekonana, że winę za ich biedę ponoszą państwa Zachodu, głównie USA. Amerykanie są niezmiennie nieustępliwi wobec Bagdadu. Twardego kursu nie zmieniły nawet składane przez irackiego wicepremiera Tarika Aziza deklaracje dobrej woli w sprawie współpracy z ONZ, które uznano za kolejny element gry pozorów. W tym samym czasie Waszyngton nie był w stanie ugruntować swojej pozycji na Bliskim Wschodzie. Nie powiodła się ostatnia mediacja w istotnym dla regionu konflikcie izraelsko-palestyńskim, a proces pokojowy utknął w ślepej uliczce. Największy sojusznik państwa żydowskiego, wspierający go rocznie ok. 3 mld USD, nie ma wpływu na nieustępliwą politykę Benjamina Netaniahu. Mimo apeli prezydenta Clintona, izraelski premier nie jest skłonny nawet do realizacji ostatnich z trudem wynegocjowanych porozumień z Wye Plantation. Clinton stanął przed nie lada dylematem. Kontynuacja akcji "Pustynny lis" w czasie ramadanu ściągnęłaby na niego gniew wszystkich Arabów. Tymczasem nie wiadomo, czy już udało się osiągnąć cele powietrznej ofensywy. Saddam najprawdopodobniej pozostanie przy władzy, a w obliczu zagrożenia nawet ją umocni.

Czy możliwe jest obalenie irackiego dyktatora?

Znacznie większego trudu będzie natomiast wymagało odbudowanie zaufania Arabów do USA. Atak na Irak poparły zaledwie Kuwejt i Bahrajn. W opinii większości Arabów, Saddama nie zaatakowała "społeczność międzynarodowa", lecz Amerykanie, dowodzeni przez uwikłanego w skandale obyczajowe prezydenta. Przed groźbą podgrzania sytuacji na Bliskim Wschodzie ostrzegał m.in. brytyjski poseł laburzystowski Tony Benn, przemawiając w Izbie Gmin. Już dziś społeczeństwa państw arabskich atak na Irak oceniają ostrzej niż ich rządy. Może to doprowadzić do wzmocnienia fundamentalizmu islamskiego. "Mamy wrażenie, że nie zaplanowano dostatecznie tej akcji. Nie ma jasnej politycznej strategii dotyczącej tego, co się stanie po zakończeniu ataków bojowych. Istnieje wprawdzie ustawa o wyzwoleniu Iraku (Iraq Liberation Act), pod którą 31 października podpisał się prezydent Clinton, ale poza retoryką nie możemy Irakijczykom pokazać niczego, co by dowodziło, jak ważne dla społeczności międzynarodowej jest usunięcie Saddama" - powiedział Nabil Musawi z Irackiego Kongresu Narodowego, koalicji grupującej partie opozycyjne. Bejrucka gazeta "The Daily Star" opublikowała niedawno trzy scenariusze pozbycia się irackiego dyktatora: zabójstwo dokonane przez kogoś z najbliższego otoczenia, zamach stanu lub powstanie narodowe. Zdaniem Bilala al-Adiba, szyickiego przywódcy ugrupowania al-Dawa, pierwszy i drugi wariant niesie z sobą duże niebezpieczeństwo, gdyż najtrudniej byłoby przewidzieć konsekwencje i rozwój wydarzeń w kraju. Wywołanie powstania narodowego też nie jest proste. Dopóki opozycja jest skłócona, dopóty despotyczny przywódca może spać spokojnie. Ale czy Amerykanom rzeczywiście zależy na usunięciu Saddama? Wątpliwości ma m.in. Ahmed Chalabi, mieszkający w Londynie przywódca Irackiego Kongresu Narodowego: "To, co się stało, było do przewidzenia - bombardowanie bez konkretnego celu. Aby się dostać do broni masowego rażenia, należy najpierw usunąć Saddama Husajna. Wprowadźcie w życie uchwaloną przez Kongres i podpisaną przez prezydenta ustawę o wyzwoleniu Iraku. Pomóżcie nam go usunąć. Irakijczycy nie wiedzą, jakie są teraz cele; nie mają pojęcia, nie mogą się identyfikować z tą kampanią, ponieważ jej celem nie jest usunięcie Saddama. Broń masowego rażenia nie zniknie dzięki bombardowaniu Saddama przez kilka godzin". Trudno odgrywać rolę jedynego supermocarstwa, nie potrafiąc jednocześnie wpłynąć choćby na swoich sojuszników w regionie. Nie uda się rozwiązać problem Iraku, nie pozyskując poparcia Arabów. Podczas blisko- wschodniej podróży amerykańskiego prezydenta przez moment wydawało się, że Clintonowi udało się dokonać przełomu przynajmniej w stosunkach z Palestyńczykami. Jeszcze w środę w ubiegłym tygodniu w Betlejem i innych miastach Autonomii po raz pierwszy powiewały amerykańskie flagi. W czwartek - po rozpoczęciu ataku na Irak - już znowu płonęły. Najbardziej precyzyjne ataki z powietrza pozostają jedynie demonstracją najnowocześniejszej technologii militarnej, ale nie wystarczą już chyba do osiągnięcia celów politycznych. Chcąc coś zmienić w Bagdadzie, trzeba albo zaangażować w to przedsięwzięcie wojska lądowe (wersja mało prawdopodobna), albo podjąć próbę rozwiązania problemu irackiego przy politycznym wsparciu innych państw regionu. Droga z Waszyngtonu do stolic Bliskiego Wschodu jest jednak bardzo daleka. Nie tylko na mapie.

Więcej możesz przeczytać w 52/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Autor:
Współpraca: