Stawka większa niż ropa

Stawka większa niż ropa

Dodano:   /  Zmieniono: 
Którędy popłynie kaspijska ropa naftowa?
Stawką są miliardy dolarów oraz przyszłość kilku narodów. Między graczami co jakiś czas wybuchają konflikty. Choć wielka gra toczy się bez rozgłosu, dyplomacje co najmniej tuzina państw, w tym Polski, od lat pracują pełną parą, by z niej nie wypaść.
Od dziesięcioleci trwa batalia o kontrolę nad kolosalnymi złożami ropy naftowej w rejonie Morza Kaspijskiego. Ich znaczenie strategiczne w pełni pojął już Stalin, który nie zawahał się odebrać niepodległości swojej ojczyźnie i całej Federacji Zakaukaskiej, byleby tylko położyć rękę na tym nieprzebranym bogactwie. Również Hitler uważał, że złoża kaukaskie to klucz do zawładnięcia światem.
Polityczna rozgrywka o kaukaską ropę rozpoczęła się na nowo po rozpadzie ZSRR. W Moskwie głośno mówi się, że największym historycznym błędem Jelcyna było "wypuszczenie" spod kontroli najważniejszych źródeł bogactwa Rosji. Rosjanie pojęli to poniewczasie i dlatego tak krwawo interweniowali w krnąbrnej Czeczenii, podsycali konflikty w Górnym Karabachu i Abchazji. Mimo że osiągnęli wiele znaczących sukcesów - jak choćby przyznanie interwencyjnemu kontyngentowi rosyjskiemu na Kaukazie statusu ONZ-owskich wojsk rozjemczych - to jednak najważniejsza część łupu wymknęła się Jelcynowi z rąk. To, co było własnością ZSRR, czyli wąskiej grupy rządzących nim członków Biura Politycznego KPZR, należy dzisiaj do czterech państw: Rosji, Azerbejdżanu, Turkmenistanu i Kazachstanu.
Sporymi złożami dysponuje również Uzbekistan, choć pozbawiony jest bezpośredniego dostępu do Morza Kaspijskiego. Żywotnie zainteresowane kwestią kaspijskiej ropy są takie państwa, jak Armenia i Gruzja z całą swą różnorodnością etnopolityczną, a także autonomiczne republiki Federacji Rosyjskiej: Czeczenia (która ogłosiła nie uznaną przez nikogo niepodległość) czy Dagestan.
Tym, co łączy te wszystkie narody - odmienne pod względem religii, tradycji i interesów - są trudności z dostawą wydobytej ropy do potencjalnych odbiorców. Powagi problemu dowodzi fakt, że Amerykanie, którzy zainteresowani są ropą z Kazachstanu i Uzbekistanu, nie mogąc dostarczyć jej do żadnego terminalu przez Iran, prowadzili potajemne rozmowy z afgańskimi talibami, bo w grę wchodzą dostawy do Japonii, azjatyckich "tygrysów" i Chin w pierwszej kolejności.
Problem ten rozwiązały Turkmenistan, Azerbejdżan i Gruzja. Kilka lat temu osiągnęły "żelazne porozumienie" o budowie ogromnego rurociągu o przepustowości 15 mln t rocznie. Zaczyna się on w Krasnowodsku w Turkmenistanie i przechodzi pod dnem Morza Kaspijskiego aż do Baku. Stamtąd, wzbogacony o ropę wydobytą w Azerbejdżanie, podąża na zachód, przebiega przez całe górzyste terytorium Gruzji, by trafić do ogromnego terminalu w Supsie nad Morzem Czarnym.

Budowę tego rurociągu traktowano w Moskwie jak zamach na żywotne interesy Rosji. Jedyny funkcjonujący dotychczas rurociąg zaczynał się w Uzenie i Tengizie w Kazachstanie, na północno-wschodnim wybrzeżu Morza Kaspijskiego, i przebiegał przez terytorium Rosji do terminalu w Nowosybirsku nad Morzem Czarnym. Jest przestarzały, ma przepustowość 5 mln t rocznie i nie pomieściłby ropy nowych państw, ale Rosjanie byli pewni, że Azerbejdżan i Turkmenistan zdecydują się raczej na modernizację ich rurociągu, przebiegającego równinami, niż na poprowadzenie nowego przez sam środek Kaukazu.
Rosjan szczególnie rozdrażnił gruziński prezydent Eduard Szewardnadze, który wbrew naciskom z Moskwy obiecał kaspijskim producentom ropy dostęp do morza. Szewardnadze dwukrotnie cudem wyszedł cało z zamachów na jego życie - w sierpniu 1995 r. i w lutym 1998 r. Gdyby powiodły się próby zgładzenia gruzińskiego przywódcy (przeprowadzono także nieudane zamachy na azerbejdżańskiego prezydenta Gajdara Alijewa), niechybnie doszłoby do zachwiania kruchej równowagi w krajach zakaukaskich. Destabilizacja groziłaby zwłaszcza Gruzji, gdzie wystarczy mała iskra, by rozgorzał ogień wojny domowej. Szewardnadze nie bawi się już w formowane językiem dyplomatycznym oświadczenia, lecz jawnie oskarża Rosję o próby pozbawienia go życia.


Szlak przez Ukrainę i Polskę jest najbezpieczniejszą drogą dostarczania kaspijskiej ropy na światowe rynki

W 1995 r. zamach zorganizował szef ochrony Szewardnadze, niejaki Igor Georgadze, który następnie uciekł do Rosji. Moskwa do dziś odmawia jego ekstradycji. Dziwnym zbiegiem okoliczności secesyjna wojna w Abchazji wybuchła akurat wówczas, gdy w Tbilisi rozpoczynały się rozmowy w sprawie rurociągu, którym miałaby na Zachód popłynąć kaspijska ropa naftowa. Wspierani przez Rosjan Abchazi po roku krwawych walk oderwali od Gruzji tę leżącą nad Morzem Czarnym prowincję.
Na Zakaukaziu toczy się bezpardonowa gra i Rosja - jak widać - nie cofnie się przed niczym, aby nie stracić kontroli nad tym strategicznym surowcem i spodziewanymi petrodolarami. Tymczasem obok planów przesyłania ropy z Azerbejdżanu do gruzińskiego portu Supsa i dalej przez cieśninę Bosfor i Dardanele lub przez terminal w Odessie pojawiła się inna propozycja, znajdująca ostatnio coraz większe poparcie m.in. wśród amerykańskich polityków. Dotyczy ona budowy rurociągu przebiegającego drogą lądową do tureckiego Ceyhan w pobliżu Morza Śródziemnego.
Richard Morningstar, specjalny doradca prezydenta Clintona, oświadczył pod koniec października w Ankarze, że przedmiotem obecnych rozmów nie jest już to, czy rurociąg Baku-Ceyhan ma zostać wybudowany, lecz to, kiedy i w jaki sposób zostanie to zrealizowane. Wciąż przeciwni temu projektowi są przede wszystkim naftowi przedsiębiorcy. "Rurociąg Baku-Ceyhan jest projektem politycznym. Ten, kto sobie tego życzy, powinien sam za to zapła- cić" - powiedział były dyrektor AIOC (Azerbaijan International Operating Co.), międzynarodowego konsorcjum w Azerbejdżanie. Zachodnim politykom chodzi głównie o ochronę wschodniej flanki NATO i jeszcze większe zaangażowanie sojuszu w gwarantowanie bezpieczeństwa w tym newralgicznym regionie świata.
Z tego właśnie powodu rząd amerykański aktywnie popiera starania Ankary, aby planowany rurociąg poprowadzić aż do odległego Ceyhan. Przeprowadzenie go przez tureckie terytorium miałoby kosztować 2,5-4 mld dolarów. Sceptycy wskazują przy tym na astronomiczne koszty tego przedsięwzięcia oraz na fakt, że wciąż nie do końca określono wielkość pokładów ropy w basenie Morza Kaspijskiego. Bez względu na końcowe efekty badań geologów rację ma prof. Brzeziński, gdy w swojej ostatniej książce "Wielka szachownica" przyrównał Azerbejdżan do korka butelki, kryjącego bogactwa krajów basenu Morza Kaspijskiego i Azji Środkowej. Ropa naftowa i gaz ziemny są podstawowymi atutami w grze nie tylko o przyszłość Azerbejdżanu, ale i całego regionu, gdzie krzyżują się najważniejsze trasy handlowe łączące Azję z Europą i Bliski Wschód z Rosją.
Szacuje się, że kaspijskie złoża mają w ciągu 30 lat przynieść 90 mld dolarów zysku. Podobnie jak na początku tego wieku, do Baku znowu ściągają liczne firmy z USA, Wielkiej Brytanii, Norwegii, Francji, Włoch i Niemiec. W stolicy Azerbejdżanu znajdują się już przedstawicielstwa ok. 200 przedsiębiorstw zagranicznych oraz tysiąca joint ventures. Dotychczas zainwestowano ponad 10 mld dolarów. Prognozuje się, że podpisane porozumienia w sprawie eksploatacji złóż ropy naftowej i gazu ziemnego spowoduje napływ 18 mld dolarów.
Decyzja, którędy popłynie kaspijska ropa, jest ciągle przekładana. Biorąc pod uwagę naciski amerykańskie, wszystko wskazuje, że coraz większe szanse ma wprawdzie mniej opłacalny ekonomicznie, ale istotny z politycznego punktu widzenia projekt budowy rurociągu do Ceyhan. Kaspijska ropa płynęłaby wówczas kilkoma nitkami. W jednym i drugim wypadku warunkiem jest stabilność polityczna tranzytowej Gruzji. W lutym tego roku, gdy po raz kolejny próbowano zgładzić Eduarda Szewardnadze, alarmowe telefony rozdzwoniły się między innymi na biurkach członków rad nadzorczych naftowych konsorcjów w Teksasie.
Mimo podsycanych przez Rosję konfliktów, gruziński prezydent postawił jednak na swoim. Rurociąg do Supsy jest już gotów w 80 proc.; ponadośmiusetkilometrowa konstrukcja kosztowała zaledwie 550 mln dolarów, które w całości wyłożyło konsorcjum AIOC. Dzięki rurociągowi Gruzja nie tylko zapewni sobie niezależność energetyczną, ale też otrzyma 17 centów od każdej tony ropy przepływającej przez jej terytorium (przeszło 2,25 mln dolarów rocznie).

Również Ukraina i Polska włączyły się do gry o kaukaskie czarne złoto. Prezydenci Kwaśniewski i Kuczma doszli do wniosku, że problem kaukaskiej ropy definitywnie rozwiązałoby wybudowanie rurociągu z Odessy do Polski. Trudno przecenić znaczenie geostrategiczne podobnej inicjatywy. Patronat nad projektem objął jego gorący zwolennik Czesław Bielecki, przewodniczący sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych. - Projekt spełnia wszelkie warunki polityczne. W polskim interesie narodowym leży dyferencjacja źródeł dostaw ropy - mówi Bielecki. Wybudowano już ponad połowę liczącego 676 km długości ukraińskiego odcinka rurociągu z terminalu naftowego w Piwdennym pod Odeesą do miejscowości Brody, leżącej 100 km od Lwowa. - Podpisaliśmy już list intencyjny z przedstawicielem rządu Ukrainy. Do końca marca przyszłego roku zakończona zostanie analiza opłacalności całego przedsięwzięcia. Wówczas będzie wiadomo, czy oprócz warunków politycznych projekt spełnia także niezbędne kryteria ekonomiczne. Ze wstępnych badań rynku wynika, że ma on duże szanse powodzenia - wyjaśnia Jacek Gutowski, prezes zarządu Międzynarodowego Towarzystwa Naftowego SA. Jest ono zainteresowane budową oraz rozbudową na Ukrainie i w Polsce infrastruktury służącej do transportu i przerobu ropy naftowej pochodzącej z basenu Morza Kaspijskiego. Udziałowcami firmy są spółki RP Investment, Energopol Warszawa SA, Geopol i Kensington Group.

Zdaniem Jacka Gutowskiego, prawdopodobnie najbardziej realny jest projekt poprowadzenia rurociągu z Brodów do Płocka, skąd kaspijska ropa mogłaby być dalej transportowana do Gdańska istniejącym rurociągiem północnym. Drugi wariant przewiduje budowę nitki w kierunku Śląska. Wówczas musiałaby tam powstać nowa rafineria. - Jeśli projekt zostanie zrealizowany, Polska - jeden z nielicznych importerów paliw płynnych w Europie - będzie miała szansę stać się ich eksporterem - dodaje prezes MTN SA.
Powstanie trasy z Odessy do Polski (bo obok rurociągu miałaby biec autostrada i nowoczesna linia kolejowa) zmieniłoby układ sił w Europie i uniezależniłoby ją praktycznie od kaprysów Rosji. - Niezależność energetyczną zyskałaby również Ukraina, żyjąca pod ciągłą groźbą zakręcenia rosyjskiego kurka. Od uzyskania niezależności ekonomicznej zależy utrzymanie jej państwowej suwerenności - dodaje Czesław Bielecki. Ogromne korzyści czerpałaby również Polska. Rurociąg można by z łatwością podłączyć do istniejących już systemów. Dzięki połączeniu z rurociągiem "Przyjaźń" kaukaska ropa docierałaby do serca Niemiec (Schwedt), na Słowację, do Czech, stamtąd przez Bawarię i Szwajcarię aż do Genui, a także na Węgry i do Austrii, skąd mogłaby popłynąć do terminalu w Trieście.
Nie ma do końca jasności, czy projekt ten popierają Stany Zjednoczone i Niemcy. Co gorsza, nawet na Ukrainie słychać głosy krytyki. Norwegia i Wielka Brytania, eksploatujące złoża na Morzu Północnym, dostrzegają w tych planach zagrożenie własnych interesów. By nie wspomnieć już o tym, że Ukraina kojarzy się z kolosalnym chaosem i wielką czarną dziurą, w której mogą utonąć dowolnej wielkości kapitały. Przeżywające ciągłe kłopoty państwo nie jest w stanie dać żadnych gwarancji stabilności niezbędnej, by ropa mogła płynąć bez przeszkód. - Mimo to ocena sytuacji geopolitycznej tego rejonu wskazuje, że szlak przez Ukrainę i Polskę jest najbezpieczniejszą drogą dostarczania kaspijskiej ropy na światowe rynki - zapewnia Jacek Gutowski.

Istnieją inne plany dotyczące wykorzystania tych złóż. Najbliższy realizacji wydawał się alternatywny projekt byłego premiera Węgier Gyuli Horna, polegający na połączeniu "Przyjaźni" z systemem "Adria" - rurociągiem łączącym terminal w Omiszali pod Rijeką z rafineriami w Słowenii, Chorwacji i Serbii. Wariant ten popiera Chorwacja, ponieważ pozostawiłoby to w jej rękach kurek do serbskiej ropy. Z kolei Serbia, przeciwna temu projektowi, chciałaby przedłużenia rurociągu z rumuńskiego portu w Konstancy do swojego terminalu przyłączonego do "Adrii".
Znalezienie kilku miliardów dolarów na realizację rurociągu Odessa-Gdańsk nie powinno nastręczać większych trudności, zwłaszcza gdyby Polska i Ukraina zdecydowały się gwarantować inwestycje. Nie ma też najmniejszych problemów z wykonawstwem - polskie firmy dysponują odpowiednim know-how. Cały problem ma jednak charakter polityczny i jego rozwiązanie stanowi poważne wyzwanie dla naszej dyplomacji. Istnieje też istotny czynnik ekonomiczny - nie wiadomo, czy obniżenie cen ropy na światowych rynkach nie wpłynie na odłożenie wielkich projektów związanych z przesyłaniem tego surowca. Paweł Szałamach z Centrum im. Adama Smitha w Warszawie twierdzi, że spadek cen ropy naftowej spowodował dalsze pogorszenie warunków wymiany handlowej krajów uzależnionych od jej eksportu i poprawę pozycji przetargowej bogatych importerów. Poza tym - jak dowodzi przykład wielu państw posiadających złoża ropy - zbyt łatwo zarobione pieniądze często zmieniają się w przekleństwo, wpędzając kraj w pułapkę uzależnienia się od eksportu jednego surowca. Borykające się z głębokim kryzysem kraje Zakaukazia i Azji Środkowej nie mają jednak poza stworzeniem naftowego eldorado żadnej wizji.
Więcej możesz przeczytać w 51/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Autor:
Współpraca: