Zwycięstwo Balcerowicza

Zwycięstwo Balcerowicza

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa z prof. MARKIEM BELKĄ, szefem zespołu doradców prezydenta RP
Krzysztof Gołata: - Czy minister finansów, który nie może przeforsować własnej wizji reformy podatkowej powinien się podać do dymisji?
Marek Belka: - Dla każdego ministra finansów najważniejsze jest to, aby zmiany w systemie podatkowym nie spowodowały zapaści budżetowej. Gospodarki nie można doprowadzić do destabilizacji, nawet za cenę bardzo dobrych wyników ekonomicznych za kilka lat. Tak można było zrobić na początku tej dekady, kiedy wychodziliśmy z księżycowego systemu... Leszek Balcerowicz utożsamił się z reformą podatkową i zawiesił na niej swoją "mołojecką sławę". To jest dość niebezpieczne. Jeżeli część koalicji uzna, że warto podjąć ryzyko i pozbyć się ministra finansów, to postawi go w niezręcznej sytuacji. Myślę, że choć koalicja zgodziła się na kompromis podatkowy, zawsze mogą się znaleźć posłowie chcący zmienić kształt reformy podatkowej lub nawet ją zanegować.
- Czyli po dziesięciu latach transformacji polityka nadal dominuje nad ekonomią.
- W kraju, w którym trwa transformacja i proces dostosowywania się do wymogów Unii Europejskiej, polityka jeszcze przez parę lat będzie miała olbrzymie znaczenie. Ale dostrzegam i inny, bardzo aktualny kontekst tego pytania: w jakim stopniu pozycja złotego zależy od wypowiedzi polityków.
- Po niefortunnej wypowiedzi ministra Jerzego Kropiwnickiego notowania złotego zaczęły gwałtownie spadać.
- Nie tylko Kropiwnickiego, ale także Balcerowicza, który niepotrzebnie - moim zdaniem - zapowiedział swoje odejście. Myślę, że to także była niefortunna wypowiedź. Nie mogę się jednak zgodzić z opiniami przedstawicieli NBP, że ostatnie "pikowanie złotego" nie ma żadnych podstaw w fundamentach gospodarki, a jest jedynie reakcją na nieodpowiedzialne wystąpienia polityków.
- Dlaczego?
- W ciągu ostatnich dziesięciu miesięcy złoty w stosunku do euro stracił tylko ok. 8 proc. wartości, czyli niewiele więcej niż wynosi poziom inflacji. Natomiast bilans obrotów bieżących uległ znacznemu pogorszeniu. Ponieważ 70 proc. naszego eksportu idzie do eurolandu, jest więc naturalne, że musi nastąpić dostosowanie kursu walutowego. Zaryzykowałbym wręcz twierdzenie, że w relacji do euro złoty może jeszcze osłabnąć. Zresztą notowania złotego wobec koszyka walut spadają od lipca. Wówczas odchylenie od parytetu wynosiło plus sześć, dzisiaj jest znacznie poniżej zera. Spadek notowań naszej waluty, prawdopodobnie przyspieszony wypowiedziami polityków, nie jest przypadkowy i jego źródeł trzeba szukać w fundamentach gospodarki. Coś się jednak stało. Upadek rynku rosyjskiego i słabe wyniki handlu zagranicznego muszą oddziaływać na notowania złotego. Myślę, że giełdowi spekulanci czekali tylko na sygnał do masowej sprzedaży naszej waluty. Tym sygnałem była wypowiedź ministra Kropiwnickiego. Prędzej czy później wartość złotego musiała spaść.
- Szefowie banku centralnego przekonują, że jest jeszcze za wcześnie na reakcję z ich strony.
- Na ich miejscu też bym niczego nie robił. Deklaracja obrony złotego zwiększyłaby jedynie dochody walutowych spekulantów, którzy nadal graliby na zniżkę notowań naszej waluty. Rozumiem zdenerwowanie tych wszystkich, którzy zaciągnęli dewizowe kredyty. Ale są to koszty ryzyka, które podejmuje każdy prowadzący działalność gospodarczą. W obecnej sytuacji jedynym lekarstwem jest spokój. Pamiętajmy, że obecną cenę złotego wyznacza rynek, nie jest to sztuczna czy administracyjna dewaluacja, mająca na przykład pomóc polskim eksporterom.
- Ale w założeniach przyszłorocznego budżetu zapisano, że pod koniec 2000 r. za dolara zapłacimy 3,96 zł.
- To można już włożyć między bajki. Oczywiście, cena dolara w najbliższym czasie spadnie, ale nie do poziomu zapisanego w projekcie ustawy budżetowej. Mimo to uważam, że nic dramatycznego się nie stało, chociaż skomplikuje to politykę gospodarczą w najbliższych miesiącach. Dlatego też na przykład w pierwszej połowie przyszłego roku nie należy oczekiwać spadku inflacji; może to nastąpić w drugiej połowie roku.
- Czy oznacza to konieczność korekty przyszłorocznego budżetu?
- Myślę, że jego konstrukcja oparta jest na założeniu szybszego spadku inflacji. Powoduje to być może konieczność weryfikacji innych wskaźników makroekonomicznych.
- Czy grozi nam czarny scenariusz rozwoju sytuacji gospodarczej?
- Nie możemy mówić o czarnym scenariuszu. Mówimy o sytuacji, w której budżet musi jednocześnie wytrzymać skutki rosyjskiego kryzysu i koszty tegorocznych reform. Reformy te, choć częściowo spartaczone, są jednak dobrą inwestycją w przyszłość i fundamentów gospodarki na dłuższą metę nie nadwątlają, wręcz przeciwnie.
- Optymiści mówią: zachowajmy spokój, w gospodarce nic złego się nie dzieje, pesymiści zaś przekonują, że znajdujemy się u progu krachu finansowego.
- Nie, nie i jeszcze raz nie. Każdy kraj naszego regionu, każde państwo w okresie transformacji miało moment zawahania. Jeżeli tak ma wyglądać nasz kryzys, to daj Boże zdrowie. Wzrost gospodarczy wynosi nadal prawie 4 proc. Złotówce daleko jeszcze do problemów, jakie nie tak dawno miały niektóre azjatyckie waluty. Nasz system walutowy i prowadzona polityka kursowa zabezpiecza gospodarkę przed gwałtownymi wahaniami kursowymi. To, co dzieje się obecnie w Polsce, określiłbym mianem korekty kursu, a nie jego gwałtownego spadku.
- Skoro jest tak dobrze, to dlaczego notowania złotego spadają, a deficyt w obrotach bieżących stale się pogłębia?
-Przyczyn nie należy szukać w polityce makroekonomicznej, gdyż ta zawsze była co najmniej poprawna. Słabością polskiej gospodarki jest niska konkurencyjność przedsiębiorstw. Okazuje się, że w trudnych czasach nasze przedsiębiorstwa są zbyt słabe, aby skutecznie walczyć z konkurencją. Duża część naszej gospodarki jest nadal ekonomicznym skansenem. Nie mogę się zgodzić z głoszonymi dzisiaj opiniami, że poprzednia koalicja nie chciała reformować państwa i gospodarki. Skąd bowiem wzięłyby się reformy służby zdrowia i ubezpieczeń społecznych? Natomiast uzasadniona jest teza, że koalicja SLD-PSL, szczególnie w latach 1994-1995, zahamowała prywatyzację. Dlaczego nie sprzedano polskich hut, dlaczego wcześniej nie sprywatyzowano TP SA czy też LOT? Oczywiście, prywatyzacja natychmiast nie poprawia kondycji firm, a makroekonomiczne skutki mogą być wręcz niekorzystne z powodu konieczności importu maszyn i surowców. Ale trzeba przejść przez ten "czyściec", aby funkcjonować efektywniej i być bardziej konkurencyjnym. Pamiętajmy także, że nasza gospodarka odrabia wieloletnie zapóźnienie cywilizacyjne. Myślę, że dotychczas robi to w sumie bardzo skutecznie.
- Powróćmy do reformy podatkowej. Nie ma żadnej gwarancji, że za rok nie podejmiemy znowu dyskusji o stawkach, progach i ulgach podatkowych.
- W każdym państwie jesienią dochodzi do politycznego napięcia, ponieważ ustawa budżetowa zawsze wywołuje emocje.


Spadek notowań naszej waluty nie jest przypadkowy; jego źródeł trzeba szukać w fundamentach gospodarki

- W innych państwach jednak nie zmienia się co roku zasad prawa podatkowego.
- Leszek Balcerowicz forsuje system podatkowy, który wyraźnie nie podoba się części posłów AWS. Myślę, że za próbę likwidacji patologii podatkowych, na przykład w odniesieniu do zakładów pracy chronionej, należy się Balcerowiczowi uznanie. Tym bardziej że za utrzymaniem ulg podatkowych stoją potężne siły polityczno-finansowe... Wiele zmian w prawie podatkowym wynika z konieczności jego dostosowania do wymogów Unii Europejskiej. Lepiej wprowadzać je stopniowo niż w sposób gwałtowny. Oczywiście, niektóre zmiany wynikają z konieczności łatania dziur w budżecie. Najmniej kontrowersji budzi obniżanie podatku od przedsiębiorstw.
- Opozycja twierdzi, że gospodarki na to nie stać.
- Nie stać nas na obniżenie łącznych obciążeń podatkowych, co ma nastąpić dopiero w 2002 r., wcześniej podatki wręcz wzrosną. Ponadto ta sama opozycja obniżyła CIT (podatek od przedsiębiorstw) z 40 proc. do 32 proc. A zatem obecna koalicja kontynuuje tę politykę... Najwięcej emocji budzą podatki od dochodów osobistych. Każdy podatek musi być nie tylko racjonalny, ale także społecznie akceptowalny. Dlatego też podatek liniowy, uznawany przez ekonomistów za najlepszy, nie jest akceptowany przez społeczeństwo, które uważa, że im kto więcej zarabia, tym więcej powinien płacić. Nie wiem, czy jest to słuszne poczucie sprawiedliwości. Sądzę, że tak właśnie myśli większość liderów AWS i SLD.
- Czy owo poczucie sprawiedliwości każe odraczać w nieskończoność reformę systemu podatkowego?
- Tego nie wiem, ale proszę zauważyć, że przesunięto datę wprowadzenia nowego systemu po wyborach parlamentarnych. Nie wiadomo, kto będzie wówczas rządził. Nawet jeżeli SLD będzie samodzielnie sprawował władzę, trudno mu będzie podnieść podatki, nawet te dla najbogatszych. Przez kilka ostatnich lat społeczeństwo zrozumiało, że wyższe stawki podatkowe nie przynoszą mu korzyści.
- A więc Leszek Balcerowicz odniósł już zwycięstwo?
- W budowaniu ekonomicznej świadomości Polaków na pewno. Jest bardzo trudnym partnerem i czasami mam wrażenie, że wszyscy chcą się go pozbyć. Jedynym ugrupowaniem, które tak naprawdę nie chce jego dymisji, jest PSL; jeżeli on odejdzie, to nie będzie "chłopca do bicia".
- Ile czasu potrzebuje pan na przygotowanie dla prezydenta opinii o nowym systemie podatkowym?
- Muszę wiedzieć, w jakim stopniu ustawa uchwalona przez Sejm różni się od propozycji przedłożonych przez rząd i ile będzie to kosztowało budżet. Jeżeli będą potrzebne dodatkowe pieniądze z państwowej kasy, to prezydent musi wiedzieć, czy rząd zamierza szukać nowych dochodów, zwiększyć deficyt czy też być może ograniczyć wydatki. Decyzja prezydenta nie jest jednak uzależniona od tego, jaka padnie odpowiedź. Chodzi tylko o przejrzystość finansów państwa.

Więcej możesz przeczytać w 46/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Rozmawiał: