Bitwa o złotego

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ostatnia wojna na górze kosztowała nas prawie 5 mld USD
W ciągu dziesięciu dni kurs dolara w NBP wzrósł o ponad 5 proc., czyli o 22 grosze. Przy takim tempie dewaluacji na sylwestra one dollar kosztowałby pięć i pół złotego. Przeciętny samochód z importu podrożałby o 15 tys. zł, litr benzyny o 40 groszy, a kilogram mandarynek o 1,50 zł. Równocześnie średnia płaca, wynosząca w październiku 400 dolarów, spadłaby do 320 dolarów. Krach i czarna rozpacz. Czy jednak taka będzie sytuacja na rynku walutowym? I jakie przyczyny spowodowały obecne załamanie kursu?
Pierwszym czynnikiem kształtującym kurs jest codzienny popyt na dewizy i ich podaż. Syntetyczny obraz tych dwóch zmiennych pokazuje bilans obrotów bieżących bilansu płatniczego, który od kilku lat ma ujemne i stale rosnące saldo. Po dziewięciu miesiącach tego roku wynosi ono prawie 8 mld USD. Jeżeli bieżący popyt na dewizy przewyższa podaż, kurs musi rosnąć.
Długookresowy wykres kursu złotego nie jest stale opadającą w dół linią. Przypomina raczej kształtem piłę, z wyskakującymi - od czasu do czasu - do góry zębami. Co powoduje owe skoki kursu w górę? Ich główną przyczyną jest prywatyzacja dużych firm, w której uczestniczą inwestorzy zagraniczni. Jeżeli jednego dnia muszą wyłożyć kilkaset milionów dolarów na zakup akcji Banku Śląskiego czy Pekao SA, powodują gwałtowny wzrost podaży dewiz i wzrost kursu złotego.
Kapitał zagraniczny napływa także dwiema innymi drogami. Pierwsza to inwestycje materialne, polegające na kupnie polskich przedsiębiorstw. Ten strumień dewiz jest mniej więcej stały i mniej więcej przewidywalny. Ponieważ z niejaką dumą możemy stwierdzić, że stworzyliśmy zdrowe podstawy gospodarki i prowadzimy w miarę rozumną politykę makroekonomiczną, skala inwestycji materialnych rośnie. W oczywisty sposób jest to czynnik spowalniający dewaluację złotego. Jest to również źródło stabilizowania naszej sytuacji finansowej. W latach 1990-1998 - głównie dzięki inwestycjom - zgromadziliśmy rezerwy finansowe wynoszące 27,5 mld USD.
Rezerwy finansowe rosną też wskutek średnio- i krótkookresowych inwestycji finansowych (zakup papierów skarbowych i akcji). I chociaż mamy tutaj stałą nadwyżkę napływu kapitału nad jego odpływem, to jest to dość kapryśne źródło dewiz. Silniejsze fluktuacje pojawiają się tu w następstwie kryzysów finansowych w dowolnym punkcie świata. Wówczas poturbowane fundusze inwestycyjne muszą zmobilizować gotówkę, aby wylizać swe rany. Czynią to, wycofując także swoje polskie lokaty - i to nawet wtedy, gdy koniunktura u nas jest wcale dobra. Na ten czynnik, niestety, nie mamy wpływu. Gorzej rzecz ma się z drugim - zależnym tylko od nas - czynnikiem uwzględnianym przez zagranicznych inwestorów finansowych - stabilnością sytuacji politycznej i ekonomicznej. Wystarczy parę blokad dróg, a już inwestorzy finansowi zwijają manatki i dolar zaczyna drożeć. Takie same skutki mają strajki i zawirowania polityczne, zwłaszcza typu "wojny na górze". Taka wojnę zafundowaliśmy sobie ostatnio i kosztowała nas ona prawie 5 mld dolarów. 20 października nasze zasoby pieniężne wynosiły bowiem 250 mld zł (62 mld USD); 5 listopada rankiem, na dnie naszego "kryzysu na żądanie", dolar kosztował 4,39 zł, a zatem wartość naszych zasobów pieniężnych skurczyła się do 57 mld USD. W strategicznej prognozie na najbliższy miesiąc uwzględnić trzeba dwa czynniki. Pierwszy to prywatyzacja Polskiego Koncernu Naftowego. Spowodowany przez nią napływ dewiz będzie podnosił kurs złotego. Jeżeli nic złego się nie wydarzy, możliwy jest powrót nie tylko do "stanu wyjścia" (4,13 zł), ale nawet poniżej granicy 4 zł. Jeżeli nic się nie wydarzy. I to jest ten drugi czynnik. A wydarzyć się może. Niedawno pewien polityk AWS oświadczył, że "Balcerowicz nie jest już dla koalicji konieczny, bowiem AWS wykształciła własnych polityków. I jest bez różnicy, czy będzie Balcerowicz, czy ktoś inny". Mówiąc "bez różnicy", ów polityk miał zapewne na myśli Jerzego Kropiwnickiego. Ja jednak upierałbym się, że jest pewna różnica. I to taka, o której Stefan Kisielewski mawiał: "taką różnicę to ja poproszę w dolarach".
A ile to dolarów? To wycenił rynek. Na urlopowaniu Jerzego Kropiwnickiego zarobiliśmy 0,0297 złotego na dolarze. Na zapowiedzi dymisji Leszka Balcerowicza straciliśmy 0,1465 złotego na dolarze. Razem 0,1762 złotego od każdego baksa. Co pomnożone przez 60 mld dolarów równowartości naszych zasobów pieniężnych daje 11 mld zł. Jeżeli bogata Polska nie może nic lepszego zrobić z tą kwotą, to ja ją poproszę. Jeśli pozostanie minister Kropiwnicki, to oczywiście poproszę w dolarach.
Więcej możesz przeczytać w 46/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.