Krzyż nad Gangesem

Krzyż nad Gangesem

Dodano:   /  Zmieniono: 
Podczas pierwszej pielgrzymki do Indii papież po wizycie u prezydenta Indii przejeżdżał ulicą Królewską (Rajpatah) w Delhi. Wzdłuż niej postawiono bambusowe barierki, co kilkanaście metrów policjant opierał się leniwie na karabinie albo długiej bambusowej pałce używanej do rozpędzania demonstracji.
Wzdłuż niej postawiono bambusowe barierki, co kilkanaście metrów policjant opierał się leniwie na karabinie albo długiej bambusowej pałce używanej do rozpędzania demonstracji. Coś w tym krajobrazie nie wyglądało jednak tak, jak powinno - brakowało ludzi towarzyszących Ojcu Świętemu z potrzeby serca czy choćby dla zaspokojenia ciekawości, nie było widzów, wiwatujących tłumów. Czarne limuzyny przemknęły wzdłuż kilkukilometrowej trasy dokładnie wyczyszczonej z ludzi. Jeśli tym razem wizyta Ojca Świętego w Indiach wzbudziła większe zainteresowanie, to jego oznaką stały się antychrześcijańskie demonstracje i palenie kukły papieża. Pojawiły się nawet rozbieżności natury politycznej, dotyczące sposobu podejmowania dostojnego gościa.


Chrześcijanie (należący głównie do kościołów protestanckich) stanowią zaledwie 2 proc. mieszkańców tego kraju i nikną w masie hinduistów i muzułmanów. Zamieszkują przede wszystkim Keralę oraz plemienne stany Orisa, Bihar i Madhja Pradeś. Na dalekim północnym wschodzie Indii tworzą nawet lokalną większość religijną. Nie zmienia to jednak faktu, że państwo to jest hinduistyczne. Już od najwcześniejszych kontaktów Europy z tym krajem misjonarze próbowali nawracać Hindusów. Za czasów pierwszych kolonizatorów portugalskich odbywało się to nierzadko przymusowo. Wicekról Indii, admirał Afonso de Albuquerque, donosił swojemu władcy, że "wzięto pod miecz 7 tys. pogan opierających się nawróceniu". Abbe? Dubois, francuski misjonarz działający w południowych Indiach na początku XIX wieku, pisał, że rozczarowanie Hindusów chrześcijaństwem wynikało często z postępowania wiernych sprzecznego z zasadami religii. Ale nie to było główną przyczyną niechęci do tej wiary. Kastowa organizacja, rygorystyczna hierarchia i głęboko zakorzeniona koncepcja nierówności ludzi uniemożliwiały przyjęcie religii opartej na przeciwnych zasadach. Chrzest nie był w Indiach zwykłą zmianą wyznania - stawał się aktem bohaterstwa, nierzadko rozpaczy. Dubois zanotował: "Przyjmujący chrześcijaństwo Hindus musi się liczyć z tym, że (...) będzie traktowany jako wyrzutek. Będzie musiał wyrzec się ojcowizny, prawa do dziedziczenia, ojca, matki, żony, dzieci i przyjaciół. Pozostanie zupełnie sam". Hinduscy władcy dawali jednak misjonarzom zadziwiającą swobodę. Akbar z dynastii Wielkich Mogołów zaprosił jezuitów na swój dwór i otoczył opieką. Dżahangir, inny władca tej dynastii, był nawet gotów przyjąć chrześcijaństwo, ale dopiero przekonawszy się, że Bogu rzeczywiście milsi są chrześcijanie niż muzułmanie. W tym celu zarządził: "Niech wykopią głęboki dół, w którym rozpalony zostanie ogień. Ojciec Atech (jeden z księży obecnych na dworze cesarskim) z Pismem Świętym pod pachą i mułła z Koranem wskoczą do tego dołu, ja zaś przyjmę wyznanie tego, którego ogień nie strawi". Dzięki wspaniałomyślności cesarza do sądu bożego ostatecznie nie doszło i z tego też powodu - jak można sądzić - kontrowersje pozostają wciąż nie rozwiązane.


Niepodległe Indie miały być krajem wszystkich religii, otwartym na różnorodność światopoglądową

Po opanowaniu Indii pragmatyczni Brytyjczycy nie prowadzili w zasadzie działalności misjonarskiej, a nawet ustanowili wiele ograniczeń dla bardziej entuzjastycznie nastawionych pod tym względem protestantów. Niemniej kościoły działały. Cały czas zakładano szkoły i szpitale. Najbardziej uciskane klasy społeczne zwracały się do nich w poszukiwaniu sprawiedliwości i ludzkiego traktowania. Z drugiej strony do Kościoła lgnęły też nieliczne, ale wpływowe grupy związane z brytyjską władzą. Dziś czwarta część wszystkich szpitali w Indiach prowadzona jest przez misje, podobnie jak najlepsze szkoły, do których uczęszczają również dzieci hinduistycznej elity. Ideologicznym fundamentem niepodległych Indii było założenie "jedności w wielości". Miały być krajem wszystkich religii, otwartym na różnorodność światopoglądową. To właśnie miało je odróżniać od muzułmańskiego Pakistanu. Utrzymanie tej koncepcji nie było proste - szczególnie komplikowały się stosunki wyznaniowe między hinduistami i muzułmanami. Dochodziło do aktów przemocy, których kulminacją stało się zburzenie przez fanatyków hinduskich meczetu Babri Masdźid w Ajodhii i krwawe starcia w wielu indyjskich miastach. W Bombaju doszło do regularnej wojny domowej, w której śmierć poniosło ponad trzysta osób. Odkąd Indie są niepodległe, chrześcijanie nie byli szczególnie zagrożoną mniejszością. Ideałem ruchu niepodległościowego kierowanego przez Indyjski Kongres Narodowy i Mahatmę Gandhiego były Indie otwarte i liberalne. Nacjonaliści i szowiniści uważali zaś, że powinny być one przede wszystkim ojczyzną hinduistów. Chrześcijanie byli tutaj bezpieczni dopóty, dopóki krajem rządził kongres. Sytuacja zmieniła się po wyborach w 1998 r. i dojściu do władzy nacjonalistów z Indyjskiej Partii Ludowej (Bharatiya Janata Party), która przeszła długą ewolucję, ale jej korzenie sięgają skrajnych ugrupowań, takich jak RSS - Narodowa Organizacja Samoobrony. To nie przypadek, że prawie cała elita rządzącej obecnie BJP to ludzie wyszkoleni przez RSS. W Indiach mówi się nawet, że krajem w istocie rządzi RSS, a BJP to tylko jej "przybudówka".
Przyjmowanie chrześcijaństwa spotyka się dzisiaj w Indiach ze szczególną niechęcią organizacji nacjonalistycznych, upatrujących w nim największego zagrożenia dla hinduskiej tożsamości i tradycyjnych struktur społecznych. O ile konwersja na buddyzm lub sikhizm jest jeszcze do przyjęcia (ortodoksi traktują oba wyznania jako pochodne hinduizmu), o tyle chrześcijaństwo i islam nie są akceptowane. Dla indyjskiego nacjonalisty przejście na islam - religię Pakistanu, czyli największego wroga - jest oczywistą zdradą. Chrześcijaństwo zaś odrzucane jest z bardziej subtelnych powodów. Jego wyznawcami byli brytyjscy kolonizatorzy i wielu Hindusom misjonarze - choć dziś są to prawie zawsze obywatele Indii, urodzeni i wychowani w tym kraju - kojarzą się z czasami kolonialnego podporządkowania. To religia "pierwszego świata", który - wedle nacjonalistów - niczego bardziej nie pragnie niż podporządkowania sobie Indii i zgniecenia ich własną cywilizacją. Czymże jest bowiem - pytają - ekspansja Coca-Coli, Marlboro, Kentucky Fried Chicken? Czym globalizacja i domaganie się przestrzegania międzynarodowych umów patentowych?
Niechęć do chrześcijan ma także drugie dno. Konwersje zagrażają tradycyjnym strukturom - zwłaszcza społeczeństw wiejskich, w dużym stopniu opartych na dominacji i wykorzystywaniu grup stojących niżej w hierarchii kastowej. Działalność misyjna - nie tylko duszpasterska, ale również społeczna - wśród najbardziej upośledzonych warstw uderza w bezkarne kasty dominujące. Misjonarze katoliccy i protestanccy uświadamiają najbiedniejszym, że zgodnie z indyjską konstytucją mają prawa obywatelskie, i pomagają im (często skutecznie) je egzekwować. - Trzynaście lat pracowałem wśród plemion w Orisie - opowiada ojciec Abraham, palotyn ze stanu Madhja Pradeś. - Najpierw wykopałem we wsi studnię, później założyliśmy szkołę i tak pierwsze pokolenie w tej wsi nauczyło się czytać i pisać. Reprezentowałem ich interesy przed lokalną administracją, kiedy kastowi rolnicy próbowali rugować ich z ziemi. Byłem nienawidzony i nawet grożono mi śmiercią. Ale cóż z tego. Mam przynajmniej taką satysfakcję, że kiedy przyjeżdżam do wsi swojej pierwszej misji, to pamiętają mnie tam z wdzięcznością.
Ojcu Abrahamowi (Hindusowi z Kerali) grożono, australijskiego misjonarza baptystę i jego dwóch nieletnich synów spalono żywcem w zaparkowanym samochodzie. W małym klasztorze w miejscowości Jhabua w stanie Madhja Pradeś nieznani napastnicy zgwałcili cztery siostry zakonne, które prowadziły ośrodek zdrowia dla miejscowej ludności. Vishnu Hari Dalmia, jeden z przywódców ekstremistycznej indyjskiej organizacji Światowy Związek Hindusów (VHP), skwitował ten czyn słowami: "Codziennie w każdym zakątku Indii gwałcone są jakieś kobiety i nikt się tym specjalnie nie przejmuje". Lista napadów, pobić, podpaleń kościołów, obrzucania kamieniami chrześcijańskich szkół i ich uczniów jest długa. Policja jednak działa opieszale. Inspirator zamordowania australijskiego misjonarza jest znany, dziennikarze indyjscy przeprowadzili nawet z nim wywiad, ale policja "nie potrafi ustalić miejsca jego pobytu".
Za szczególnie brutalnymi atakami na chrześcijan stoją skrajnie szowinistyczne organizacje, przede wszystkim VHP i jeszcze bardziej od niej ekstremalna Organizacja Hanumana - Bajrang Dal. Prowadzi ona szkolenia, w czasie których wpaja się młodym ludziom nienawiść do chrześcijan i muzułmanów oraz uczy ich posługiwania się bronią. Przywódcy VHP niejednokrotnie pogardliwie i nienawistnie wypowiadali się publicznie o indyjskich chrześcijanach. Ashok Singhal, jeden z liderów tej organizacji, mówił o Matce Teresie z Kalkuty: "Kiedy dowiedziałem się, że hinduistom trafiającym do aśramy Matki Teresy z Kalkuty i sprzeciwiającym się przyjęciu katolicyzmu robi się przemocą zastrzyki, po których wariują, zrodziła się we mnie nienawiść do niej. Kim jest w rzeczywistości Matka Teresa? To oszustka wspomagająca albańskich terrorystów".
Kilka dni po zamordowaniu australijskiego misjonarza rozmawiałem ze znajomym indyjskim muzułmaninem: "Widzisz - powiedział - teraz biorą się do was. Świat zachodni milczał, kiedy mordowano muzułmanów. Nie protestował, kiedy szowiniści z VHP zburzyli nasz meczet. No to wzięli się do chrześcijan".
Więcej możesz przeczytać w 46/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.