Szkoda drzewa

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Rzeczpospolita" potrzebowała aż sześciu bitych stron, by w donosie, z nie znanych mi powodów zwanym raportem, udowodnić, że jej redaktorzy są mądrzejsi niż stado baranów przed telewizorami
Jeszcze nigdy tak wielu nie napisało tak wiele, by udowodnić to, co jest oczywiste. "Rzeczpospolita" potrzebowała kilkudziesięciu dziennikarzy i sześciu bitych stron, by w donosie, z nie znanych mi powodów zwanym raportem, udowodnić, że jej redaktorzy są mądrzejsi niż stado baranów przed telewizorami, a szczególnie w telewizji.
"580 godzin oglądania. 25 dziennikarzy 'Rzeczpospolitej' obejrzało tygodniowy program TVP, Polsatu i TVN" - reklamuje swój dodatek gazeta. 58 minut zabrało mi przeczytanie owego rozpisanego na trzynaście głosów wypracowania na zadany temat z zadaną tezą. Z minuty na minutę popadałem w coraz cięższą depresję. Jedyną chwilę przerwy wykorzystałem na telefon do domu, by sprawdzić, czy dziecko przez przypadek nie ogląda telewizji. Bo co by zobaczyło? To, co widzą redaktorzy. Trupy i przemoc. Przemoc i trupy. Redaktorzy alarmują - normalność nie jest w telewizji popularna; potwory walczą z ludźmi, ludzie z potworami. Ostro, bezkompromisowo - bez zaglądania do stopki widać, że "Rzeczpospolita" wyprowadziła się już z Mysiej. Kilkanaście tekstów jak spod sztancy. "Nutki wolą tańczyć solo, ale wiedzą do-re-mi-fa-so-la-si, że to pachnie samowolą" - śpiewał Wysocki. A proszę, tutaj nutki wolą w chórze. Taka jednomyślność w "Rzeczpospolitej"? Ostatnio widziano ją w Rzeczypospolitej "drugiej i pół". Tylko czasem redaktorzy przez pomyłkę sobie przeczą. Na pierwszej stronie dodatku stoi, że bohaterowie "Klanu" zasługują na szacunek. Ale na szóstej, że jeden z nich mówi: "Napieprza mnie głowa". Godny szacunku jest więc ktoś, kto milionom ludzi, w tym dzieciom, mówi prosto w oczy: "Napieprza mnie głowa"? Nie może być.
Ale z ekranu wyziera nie tylko przemoc, ale i głupota. Choćby te kretyńskie teleturnieje z prowadzącymi je idiotami. Taka Młynarska - "balowa czarna suknia, ruchy dragona". Urbański jeszcze gorzej - "kreuje się na gwiazdora". Jakie szczęście, że mu się nie udaje. Gdyby redaktorzy recenzenci prowadzili "Milionerów", nie musieliby się kreować. Z mety byliby gwiazdorami. Nigdy nie widziałem tyle żółci na centymetr kwadratowy. Stron nie zadrukowano na żółto chyba tylko dlatego, że na żółto pisze się w "Rzeczpospolitej" o prawie. Z całego dodatku nie dowie się człowiek nic nowego o telewizji, za to wiele o stosunkach panujących w redakcji "Rzeczpospolitej". Wiadomo przecież, że redaktor Mirosław Usidus, któremu karnie zlecono zrecenzowanie programów edukacyjnych, ma gorszą pozycję niż redaktor Jacek Cieślak, któremu kazali zrecenzować filmy erotyczne. Ale tydzień oglądania nie poszedł na marne. Po tygodniu redaktor odkrył bowiem, że w filmach erotycznych jest seks. Trzeba było zadzwonić. Podpowiedziałbym to za darmo. Nie moja sprawa, ale redaktor zasłużył na premię za pracę w trudnych warunkach. Na ekranie kopulacja, a tu w jednej ręce ołówek, którym notuje się, czy sceny są "łagodne - pocałunki, pieszczoty, nagość", czy "ostre - akty seksualne". W drugiej ręce stoper, którym mierzy redaktor długość scen. Podziwiam. Ja od razu nabawiłbym się nerwicy. Jest na szczęście w całym dodatku także subtelna psychoanaliza. Redaktor Pruszyńska pisze, że oglądając regularnie telewizje komercyjne, nabiera się przekonania, że świat składa się z samych nieszczęść. Chociaż jedna się przyznała, że ogląda regularnie, a nie z redakcyjnego przymusu. To, co pisze redaktorka, uwiarygadnia jej tezę, że "telewizja określa granice wyobraźni widza". Przeczytałem raport i zasmuciłem się. Czy to ta sama "Rzeczpospolita", która zdaje się być latarnią morską dla każdego autora tracącego rozeznanie, co jest dobrym, a co złym dziennikarstwem? Szkoda, że redaktorzy podjęli się najmniej ambitnego dziennikarskiego zadania - chlastania telewizji. Szkoda, że piszą tylko to, co po stokroć było napisane - że jest mało ambitnie, a jak ambitnie, to po północy. Szkoda, że mężnie stawiają czoło skutkom, nie zastanawiając się nad przyczynami. Szkoda, że nie zauważyli tego, co zobaczyć może i widzi każdy widz w każdej stacji - masę rzeczy wzruszających i uczących. Szkoda, że nie zastanawiają się, dlaczego ludzie lubią meksykańskie telenowele, a uciekają, gdy się im pokaże Woody?ego Allena. Wszystko jest do kitu - filmy, sport, autopromocja, nawet reklamy, których telewizja - jak wiadomo - nie robi. Można by zrobić telewizję dla redaktorów "Rzeczpospolitej". Być może po trzech miesiącach gazeta łaskawie zamieściłaby nawet jej nekrolog. Ale nie podejrzewam panów Solorza i Waltera o chęć popełnienia harakiri.
W gruncie rzeczy raport nie jest druzgocący dla telewizji. Demaskuje on polskie społeczeństwo. Jeśli miliony ludzi oglądają te kretynizmy, to znaczy, że są kretynami. Chyba że nie są to same kretynizmy. Jakimś cudem nie staliśmy się społeczeństwem mafiosów, narkomanów i zwyrodnialców. Nie mówię, że w telewizji wszystko jest OK i nie ma o czym mówić. Ale w stylu zaproponowanym przez "Rzeczpospolitą" gadać nie warto. Mógłbym się odwdzięczyć i zrecenzować całą "Rzeczpospolitą" tak, jak ona telewizję. Ale po co? Powiem więc, że to znakomite pismo, któremu zdarzył się potworny knot. Z moich obliczeń wynika, że wydrukowanie dodatku wymagało ścięcia dużego drzewa. Szkoda drzewa.
Więcej możesz przeczytać w 51/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.